Выбрать главу

Twissell podniecał się. W powodzi słów zapomniał, gdzie jest, zapomniał o kryzysie, jaki groził, stał się na nowo szybko gestykulującym, niezdarnym gnomem, którego Harlan tak dobrze znał. Wyciągnął nawet papierosa z kieszonki w rękawie i połamał go na kawałki.

Nagle przerwał, odwrócił się na pięcie i znowu popatrzył na Harlana, jak gdyby dopiero teraz przypominając sobie, co Technik ostatnio powiedział.

— Co miałeś na myśli mówiąc, że o mało nie spotkałeś samego siebie?

Harlan opowiedział mu krótko i spytał:

— Pan o tym nie wiedział?

— Nie.

Nastąpiła chwila ciszy, która dla rozgorączkowanego Harlana była jak łyk wody, po czym Twissell powiedział:

— Czyżby to było to? A gdybyś tak istotnie spotkał samego siebie?

— Ale nie spotkałem. Twissell zignorował to.

— Zawsze pozostaje jakiś margines. Przy nieskończonej liczbie Rzeczywistości nie może istnieć coś takiego jak determinizm. Przypuśćmy, że w Rzeczywistości Mallansohnowskiej, w poprzednim cyklu…

— Czy krąg obraca się wiecznie? — zapytał Harlan z tym odcieniem zdziwienia, na jaki jeszcze potrafił się zdobyć.

— A myślałeś, że tylko dwa razy? Myślisz, że dwa jest magiczną liczbą? To ciągłe obroty koła w określonym fizjoczasie. Zupełnie jakbyś prowadził ołówek po obwodzie koła nieskończoną ilość razy, zamykając jednak określoną przestrzeń. W poprzednim cyklu nie spotkałeś samego siebie. W tym konkretnym przypadku statystyczne prawdopodobieństwo zdarzeń pozwoliło ci na to. Rzeczywistość musiała się zmienić, by uniemożliwić spotkanie, i w nowej Rzeczywistości nie wysłałeś Coopera do 24, lecz…

Harlan krzyknął:

— Po co to całe gadanie? Do czego pan zmierza? Wszystko skończone. Wszystko! Teraz proszę mnie zostawić samego! Proszę mnie zostawić!

— Chciałbym, żebyś wiedział, że postąpiłeś źle. Żebyś sobie uświadomił, że popełniłeś błąd.

— Nie popełniłem. A jeśli nawet, to jest już po wszystkim.

— Nie jest po wszystkim. Bądź łaskaw jeszcze trochę mnie posłuchać. — Twissell kręcił się, niemal szczebiocąc z nerwową uprzejmością. — Będziesz miał swoją dziewczynę. Obiecałem ci to. I obietnicę ponawiam. Nikt jej nie zrobi krzywdy. Daję ci moją osobistą gwarancję.

Harlan patrzył na niego rozszerzonymi oczami.

— Przecież jest za późno. Po co to?

— Nie jest za późno. Wszystko da się naprawić. Z twoją pomocą może nam się jeszcze uda. Musisz mi pomóc. Musisz zrozumieć, że zrobiłeś źle. Musisz naprawić to, co zepsułeś.

Harlan oblizał suche wargi suchym językiem i pomyślał: on oszalał. Jego umysł nie potrafi pojąć prawdy… czy też może Rada wie coś więcej?

A może? Może? Może Rada potrafi odwrócić kolejność Zmian? Potrafi zatrzymać Czas albo go cofnąć?

— Zamknął mnie pan w sterówce, chciał mnie pan obezwładnić, póki się wszystko nie skończy.

— Powiedziałeś, że boisz się, żebyś nie popełnił jakiejś omyłki, że może nie uda ci się odegrać twojej roli.

— To miała być pogróżka.

— Wziąłem to dosłownie. Przepraszam. Musisz mi pomóc.

Do tego doszło. Potrzebna jest pomoc Harlana, Twissell oszalał? Czy Harlan oszalał? Czy to zresztą ma jakiekolwiek znaczenie? Czy cokolwiek ma teraz znaczenie?

Radzie potrzebna jest jego pomoc. Za tę pomoc obiecują mu wszystko. Noys. Godność Kalkulatora. Na wszystko się zgodzą. A gdy już im pomoże, co wtedy? Nie da zrobić z siebie durnia po raz drugi.

— Nie! — powiedział.

— Będziesz miał Noys.

— Uważa pan, że Rada zechce złamać prawa Wieczności, gdy minie niebezpieczeństwo? Nie mogę w to uwierzyć. (Jak może minąć niebezpieczeństwo — zastanawiał się przy tym. Po co to wszystko?)

— Rada nigdy się nie dowie.

— W takim razie pan będzie łamał te prawa? Pan jest ideałem Wiecznościowca. Gdy minie niebezpieczeństwo, będzie pan posłuszny prawom. Nie może pan postąpić inaczej.

Na policzkach Twissella wystąpiły czerwone plamy. Ze starejtwarzy zniknął wyraz chytrości i siły. Pozostała tylko troska.

— Dotrzymam danego ci słowa i złamię prawo — rzekł Twissell i to z powodu, którego sobie nie możesz nawet wyobrazić. Nie wiem, ile nam czasu zostało do zniknięcia Wieczności. Może godziny, może miesiące. Lecz straciłem go już tyle, żeby ci przemówić do rozsądku, że mogę stracić jeszcze trochę. Wysłuchasz mnie?

Harlan zawahał się. Następnie, bardziej z przekonania, że to i tak wszystko jest daremne, niż z jakiegokolwiek innego powodu, powiedział ze zmęczeniem.

— Niech pan mówi.

— Słyszałem — zaczął Twissell — że już urodziłem się stary, że gdy wyrzynały mi się zęby, obgryzałem mikrokomputaplex, że podczas snu trzymam podręczny komputer w kieszeni piżamy, że mój mózg jest zrobiony z małych ogniw elektrycznych, połączonych równolegle, i że każda cząsteczka mojej krwi jest mikroskopijną kartą przestrzenno-czasową, pływającą w oliwie do komputerów.

Wszystkie te teorie dotarły w końcu do mnie i chyba nawet byłem z nich po trosze dumny. Możliwe, że nawet w nie wierzę. To głupie, jak na takiego starego człowieka, ale jest mi z tym odrobinę lżej.

Czy to cię nie dziwi? Że ja mam również ciężkie życie? Ja, Starszy Kalkulator Twissell, starszy członek Rady Wszechczasów?

Może dlatego palę. Czy kiedyś się nad tym zastanawiałeś? Muszę przecież mieć do tego jakiś powód. Wieczność jest w zasadzie społeczeństwem niepalącym, a większa część Czasu również. Niekiedy myślę, że to bunt przeciwko Wieczności. Coś, co jest namiastką większego buntu, który się nie udał…

Nie, w porządku. Jedna czy dwie łzy nie zaszkodzą. Ja nie udaję, wierz mi. Po prostu od dawna o tym nie myślałem. Dlatego mi smutno.

Oczywiście, w całą sprawę była zamieszana kobieta, podobnie jak w twoim przypadku. To nie przypadek. To prawie nieuniknione. Wiecznościowiec, który musi sprzedać normalne przyjemności rodzinnego życia za kolumny perforacji na folii, łatwo ulega infekcji. Dlatego, między innymi, Wieczność musi stosować środki zapobiegawcze. I prawdopodobnie z tego samego powodu Wiecznościowcy są tak pomysłowi w omijaniu tych środków, jeśli zajdzie potrzeba.

Pamiętam moją kobietę. Możliwe, że to głupie, ale nie pamiętam nic poza nią z tamtego fizjoczasu. Moi dawni koledzy są dla mnie tylko nazwiskami w księgach dokumentów. Zmiany, jakie nadzorowałem poza jedną jedynie pozycją w zasobnikach pamięciowych komputapleksu. A jednak ją pamiętam bardzo dobrze. Chyba potrafisz to zrozumieć.

Miałem w aktach od bardzo dawna podanie o związek, a gdy potem osiągnąłem stanowisko Młodszego Kalkulatora, wyznaczono mi ją. Była to dziewczyna z tego samego Stulecia, z 575. Nie widziałem jej, oczywiście, aż do zawarcia związku. Była inteligentna i miła. Ani piękna, ani nawet ładna, ale wtedy, nawet gdy byłem młody (tak, byłem kiedyś młody wbrew wszelkim mitom), nie uchodziłem za przystojnego. Bardzo odpowiadaliśmy sobie temperamentem, a jako człowiek Czasu byłbym dumny, gdyby została moją żoną. Powtarzałem jej to wiele razy. Myślę, że jej się to podobało. Nie wszyscy Wiecznościowcy, którzy muszą wybierać sobie takie żony, na jakie pozwala kalkulacja, mają podobne szczęście.

W tamtej określonej Rzeczywistości miała umrzeć młodo, a z żadnym z jej odpowiedników nie mogłem zawrzeć związku. Najpierw przyjmowałem to filozoficznie. Przecież to właśnie dzięki jej krótkiemu życiu mogłem żyć z nią bez szkodliwego oddziaływania na Rzeczywistość.