Выбрать главу

Byli to pracownicy Wydziału Transportu Międzyczasowego w ciemnoszarych uniformach z naramiennikami, na których widniała czerwona strzała o dwóch grotach na czarnym tle. Używali skomplikowanego sprzętu pola siłowego, by zbadać silniki kotłów i stopnie hiperprzelotowości w szybach kotłów. Tak jak sobie Harlan wyobrażał, mieli niewielką wiedzą teoretyczną w zakresie inżynierii Czasu, lecz rzucało się w oczy, że mają ogromną wiedzą praktyczną w tej dziedzinie.

Jako Nowicjusz Harlan nie nauczył się wiele o Obsłudze. Albo, żeby ująć to ściślej, nie miał zbytniej chąci się uczyć. Nowicjuszy, którzy nie uzyskali dyplomów, przenoszono do Obsługi. „Zawód bez specjalizacji”, jak go eufemistycznie określano, stanowił symbol porażki życiowej i przeciętny Nowicjusz odruchowo unikał tego tematu. Lecz teraz, gdy obserwował ludzi z Obsługi przy pracy, wydawali mu się spokojni, rzeczowi i — szczęśliwi.

Czemu by nie? Ich liczba dziesięciokrotnie przewyższała liczbę Specjalistów — „prawdziwych Wiecznościowców”. Mieli własne środowisko, własne kondygnacje mieszkalne, własne rozrywki, ich praca ograniczała się do określonej liczby godzin na fizjodzień i nie wywierano na nich nacisku, by wolne chwile poświęcali swemu zawodowi. Mieli czas, którego brakło Specjalistom, na to, by zajmować się literaturąi dramatyzacjami filmowymi, wydobytymi z różnych Rzeczywistości.

To mimo wszystko oni byli ludźmi o pełniejszej osobowości. To życie Specjalisty było przeciążone pracą, skomplikowane i nienaturalne w porównaniu ze spokojnym i prostym życiem w Obsłudze.

Obsługa stanowiła fundament Wieczności. Dziwne, że tak oczywisty fakt nie uderzył go wcześniej. Obsługa zapewniała transport żywności i wody z Czasu, dbała o usuwanie odpadów, o funkcjonowanie siłowni. Utrzymywała w ruchu całą machiną Wieczności. Gdyby wszystkich Specjalistów nagle trafił na miejscu szlag, Wieczność działałaby dalej dzięki Obsłudze. Lecz gdyby Obsługa zniknąła, Specjaliści musieliby porzucić Wieczność w ciągu kilku dni, bo inaczej zginęliby marnie.

Czy ludziom z Obsługi brakowało ich rodzimych epok, kobiet, dzieci? Czy zabezpieczenie przed nędzą, chorobami i Zmianami Rzeczywistości było wy starczającą rekompensatą? Czy w ogóle brano pod uwagę ich poglądy? Harlan poczuł w sobie zapał reformatora społecznego.

Starszy Kalkulator Twissell, który właśnie nadbiegł, przerwał tok myślenia Technika. Wyglądał na jeszcze bardziej wystraszonego niż godziną temu, gdy odchodził, zostawiając Obsługę przy pracy.

Harlan myślał: jak on to wytrzymuje? To przecież starzec.

Twissell rozejrzał się czujnie dokoła, a ludzie odruchowo przyjęli pełną szacunku postawę zasadniczą.

— Co z szybami?

Jeden z Obsługowców odpowiedział:

— Nic złego, Starszy Kalkulatorze. Szlaki są czyste, pola sczepione.

— Sprawdziliście wszystko?

— Tak, Starszy Kalkulatorze. Dokąd tylko sięgają stacje Wydziału.

— Możecie odejść.

Nie było wątpliwości co do intencji tej szorstkiej odprawy. Skłonili się, odwrócili i szybko odeszli.

Twissell i Harlan pozostali sami wśród szybów, Twissell zwrócił się do Harlana:

— Ty tu zostaniesz. Proszę. Harlan potrząsnął głową.

— Muszę jechać.

— Nie rozumiesz, o co chodzi. Jeśli coś mi się stanie, ty jeden wiesz, jak znaleźć Coopera. Jeśli coś stanie się tobie, ani ja, ani żaden inny Wiecznościowiec nic nie poradzi.

Harlan znowu potrząsnął głową. Twissell włożył papierosa do ust.

— Sennor jest podejrzliwy. W ciągu dwóch dni wzywał mnie kilka razy. Chce wiedzieć, dlaczego się izoluję. Kiedy się dowie, że zarządziłem generalny przegląd maszynerii… Muszę iść, Harlan. Nie mogę zwlekać.

— Nie musimy zwlekać. Jestem gotów.

— Koniecznie chcesz jechać?

— Jeśli nie ma bariery, to nie ma niebezpieczeństwa. A nawet jeśli jest, to ja już tam byłem i wróciłem. Czego się pan boi, Kalkulatorze?

— Nie lubię ryzykować, jeśli nie muszę.

— Niech pan pomyśli logicznie, Kalkulatorze. Niech pan podejmie decyzję, że mam z panem jechać. Jeśli Wieczność nadal będzie istnieć, to znaczy, że krąg można jeszcze zamknąć. Czyli że przeżyjemy. A jeśli to decyzja niewłaściwa, wtedy Wieczność przejdzie do niebytu, ale i tak przejdzie, jeśli ja nie pojadę, bez Noys bowiem nie kiwnę palcem, by odszukać Coopera. Przysięgam.

— Przy wiozę ci ją.

— Jeśli to takie proste i bezpieczne, nie zaszkodzi, jeśli i ja po nią pojadę.

Widać było wahanie Twissella. Wreszcie oświadczył szorstko:

— Dobrze więc, jedziemy! I Wieczność przetrwała.

Wystraszony wyraz twarzy Twissella nie znikał, nawet gdy znaleźli się w kotle. Patrzył na przesuwające się liczby temporometru. Nawet większa skala, która wskazywała kilocenturie i którą Obsługa przystosowała do tego specjalnego celu, stukała w minutowych odstępach. Powiedział:

— Nie powinieneś jechać. Harlan wzruszył ramionami.

— Dlaczego nie?

— To mnie niepokoi. Nie ma sensownego powodu. Możesz to nazwać przesądem, ale to budzi we mnie niepokój. — Złożył dłonie i zacisnął je mocno.

— Nie rozumiem pana. Twissell zapalił się.

— Możliwe, że się z tym zgodzisz. Jesteś ekspertem w sprawach Prymitywu. Jak długo istniał człowiek w Prymitywie?

— Dziesięć tysięcy Stuleci. Może piętnaście.

— Tak. Powstał jako coś w rodzaju prymitywnej małpiatki i skończył jako homo sapiens! Prawda?

— To wszyscy wiedzą. Tak.

— W takim razie wszyscy muszą wiedzieć, że ewolucja postępuje dość szybkim krokiem. Piętnaście tysięcy Stuleci od małpy do homo sapiens.

— Więc?

— Ja pochodzę z 30 000 Stulecia…

— (Harlan nie mógł się powstrzymać, żeby na niego nie spojrzeć. Nie wiedział dotychczas, jaka jest macierzysta epoka Twissella, ani nie znał nikogo, kto by to wiedział).

— Jestem z 30 000 Stulecia — powtórzył znowu Twissell — a ty z 95. Czas między naszymi macierzystymi epokami jest dwa razy dłuższy niż istnienie człowieka w Prymitywie, a jakie są między nami różnice? Mam o cztery zęby mniej niż ty i brak mi wyrostka robaczkowego. Różnice fizjologiczne na tym się kończą. Mamy prawie taki sam metabolizm. Największa różnica polega na tym, że twoje ciało może syntetyzować steroidalne jądra, a moje ciało nie, tak że w mojej diecie powinien być cholesterol, a w twojej nie. Mogę mieć stosunek z kobietą z wieku 575. Oto jak zmienił się w Czasie nasz gatunek.

Na Harlanie nie zrobiło to wrażenia. Nigdy nie kwestionował zasadniczej identyczności człowieka w ciągu Stuleci. Była to jedna z tych spraw, wśród których się żyje i przyjmuje sieje za oczywiste.

— Były przypadki, że gatunki żyły nie zmieniając się. przez miliony Stuleci.

— Ale nieliczne. A jest faktem, że koniec ewolucji człowieka wydaje się zbiegać z rozwojem Wieczności. Czy to tylko przypadek? Nikt nie zastanawia się nad tym problemem, poza kilkoma ludźmi w rodzaju Sennora, a ja nigdy nie byłem Sennorem. Nie uważam, żeby rozmyślania były rzeczą właściwą. To, czego nie można sprawdzić w komputapleksie, nie powinno zajmować czasu Kalkulatorowi. A jednak, w dniach młodości, myślałem niekiedy…

— O czym? — spytał Harlan i pomyślał: cóż, tego warto posłuchać.

— Niekiedy myślałem, jak wyglądała Wieczność, gdy tylko ją ustanowiono. Obejmowała zaledwie kilka Stuleci w wiekach trzydziestych i czterdziestych, a jej główną funkcję stanowiła wymiana handlowa. Przeprowadzano ponowne zalesianie obszarów bezdrzewnych, handlując próchnicą, świeżą wodą, chemikaliami. To były nieskomplikowane czasy.