Lecz wtedy odkryliśmy Zmiany Rzeczywistości. Jak wiadomo, Starszy Kalkulator Henry Wadsman w dramatyczny sposób zapobiegł wojnie usuwając hamulec bezpieczeństwa w pojeździe naziemnym pewnego kongresmana. Potem Wieczność coraz bardziej zaczęła się przestawiać z wymiany handlowej na Zmiany Rzeczywistości. Dlaczego?
Harlan powiedział:
— Powód jest oczywisty. Ulepszenie ludzkości.
— Tak, tak. Normalnie ja również tak myślę. Ale teraz mówię o tym, co mnie dręczy po nocach. A może istnieje jakiś inny powód, nie wyrażony, podświadomy… Człowiek, który potrafi przenosić się w przyszłość bez żadnych ograniczeń, może spotkać ludzi tak dalece górujących nad nim w rozwoju, jak on sam góruje nad małpą. Czemu nie?
— Możliwe. Lecz ludzie są ludźmi…
— Nawet w wiekach 70 000. Wiem. A czy nasze Zmiany Rzeczywistości mają z tym coś wspólnego? Wykluczamy niezwykłość. Nawet macierzysta epoka Sennora, z jej bezwłosymi istotami, nie przerywa ciągłości i mało się różni od innych. Może, mówiąc uczciwie i szczerze, zapobiegliśmy ewolucji człowieka, ponieważ nie chcieliśmy spotkać się z nadludźmi.
Harlana i to nie poruszyło.
— No to co? Czy to ważne?
— A jeśli człowiek istnieje mimo wszystko w dalszej przyszłości, gdzie już nie możemy sięgnąć? Nasze możliwości sięgają tylko do 70 000 wieku. Dalej są Ukryte Stulecia. A dlaczego one są ukryte? Ponieważ wysoko zorganizowany człowiek nie chce mieć z nami do czynienia i odcina się od nas w ten sposób. Dlaczego mu na to pozwalamy? Bo też nie chcemy się z nim spotkać, i skoro nie powiodła nam się pierwsza próba sforsowania Ukrytych Stuleci, nie chcemy robić dalszych. Nie powiem, żeby to był świadomy powód, lecz świadomy czy podświadomy — pozostaje powodem.
— W porządku — oświadczył Harlan ponuro. — My ich nie możemy dosięgnąć, a oni nas. Trzeba żyć i pozwolić żyć innym.
To zdanie uderzyło Twissella.
— Żyć i pozwolić żyć innym. Lecz my nie pozwalamy. Przeprowadzamy Zmiany. Zmiany rozciągają się tylko na kilka Stuleci, bo inercja Czasu powoduje zaniknięcie ich skutków. Pamiętasz, Sennor poruszył tę sprawę wtedy podczas śniadania jako jeden z nierozwiązanych problemów Czasu. Mógłby powiedzieć, że to wszystko zależy od statystyki. Niektóre Zmiany wpływają na więcej Stuleci niż inne. Teoretycznie dowolna liczba Stuleci powinna ulegać wpływowi odpowiedniej Zmiany: sto Stuleci, tysiąc, dziesięć tysięcy. Rozwinięty człowiek w Ukrytych Stuleciach może o tym wiedzieć. Przypuśćmy, że jest zaniepokojony, iż któregoś dnia Zmiana może dosięgnąć aż 200 000 wieku.
— Nie ma sensu martwić się o takie rzeczy — powiedział Harlan tonem człowieka, który ma o wiele poważniejsze kłopoty.
— Lecz przypuśćmy — mówił Twissell szeptem — że oni są spokojni, póki sekcje Ukrytych Stuleci pozostawiamy puste. Oznacza to, że nie jesteśmy agresywni. Przypuśćmy, że to zawieszenie broni, czy jak to nazwać, zostaje zerwane, że ktoś urządza sobie stałą rezydencję poza 70 000 wiekiem. Mogą pomyśleć, że to wstęp do poważnej inwazji, i odciąć nas od swego Czasu, skoro ich wiedza jest o tyle bardziej rozwinięta od naszej. Mogą pójść dalej i zrobić to, co nam zdaje się niemożliwe, mianowicie położyć zaporę w szybach kotłów, odgradzając nas od…
Harlan zerwał się, ogarnięty zgrozą:
— Oni mająNoys?
— Nie wiem. To tylko teoretyczne rozważania. Może nie ma bariery. Może po prostu coś się zepsuło w naszych kot…
— Byłabariera! — wrzasnął Harlan. -Czy istnieje jakieś inne wytłumaczenie? Dlaczego nie powiedział mi pan tego wcześniej?
— Nie wierzą w to -jęknął Twissell. — Nadal nie wierzę. Nie powinienem mówić ani słowa o tych bzdurnych rojeniach. Ja się obawiam… problem Coopera… to wszystko… Ale poczekaj jeszcze kilka minut.
Wskazał na temporometr. Instrument mówił, że znajdują się między 95 000 a 96 000 Stuleciem.
Dłoń Twissella na sterownicy zwolniła bieg kotła. Minęli 99 000 wiek. Kilocenturie przestały się pojawiać. Można było odczytywać poszczególne Stulecia.
99 726… 99 727… 99 728…
— Co zrobimy? — mruknął Harlan, Twissell potrząsnął głową gestem, który świadczył wymownie o cierpliwości i nadziei, ale może również o bezradności.
99 851…99 852… 99853…
Harlan naprężył mięśnie w oczekiwaniu wstrząsu przy barierze i myślał rozpaczliwie: czy tylko przez ocalenie Wieczności znaleźlibyśmy czas na zwalczanie istot z Ukrytych Stuleci? Jak w inny sposób odzyskać Noys? Popędzić z powrotem do 575, i pracować jak szaleniec, by…
99938… 99939… 99940…
Harlan wstrzymał oddech. Twissell dalej hamował kocioł, który doskonale reagował na stery.
99984… 99985… 99986…
— Teraz, teraz, teraz… — szeptał Harlan, zupełnie sobie tego nie uświadamiając.
99998… 99999… 100000… 100001… 100002… Liczby wzrastały, a dwaj mężczyźni patrzyli na nie w paraliżującej ciszy.
Wreszcie Twissell powiedział:
— Nie ma bariery.
— Była! Była! — odparł Harlan i dodał z rozpaczą: — Może złapali Noys i niepotrzebna im już bariera.
111 394!
Harlan wyskoczył z kotła i zaczął krzyczeć: — Noys! Noys!
Echo odbijało się od ścian pustej sekcji. Twissell, wysiadłszy spokojnie, zawołał za młodym człowiekiem:
— Czekaj, Harlan…
Ale na próżno. Harlan pędził korytarzami do tej części sekcji, gdzie urządzili sobie z Noys coś w rodzaju mieszkania.
Myślał o możliwości spotkania jednego z „wysoko zorganizowanych ludzi” Twissella i przeszły go ciarki, ale tylko na chwilę. Gwałtowne pragnienie odnalezienia Noys stłumiło wszystkie inne uczucia.
— Noys!
I nagle — nim zdołał zdać sobie z tego sprawę — znalazła się w jego ramionach; obejmowała go rękami, jej policzek dotykał jego barku, a ciemne włosy muskały miękko jego twarz.
— Andrew? — spytała stłumionym głosem. — Gdzie byłeś? Minęło tyle dni, że zaczynałam się bać.
Harlan odsunął ją na długość ramienia, wpatrując się w nią pożądliwie i radośnie.
— Nic ci się nie stało?
— Mnie nic. Myślałam, że może tobie… Myślałam… — urwała, a w jej oczach pojawiło się przerażenie. — Andrew!
Harlan odwrócił się gwałtownie. Ale był to tylko zasapany Twissell.
Noys odzyskała równowagę ducha, widząc wyraz twarzy Harlana. Zapytała spokojnie:
— Znasz go, Andrew? Wszystko w porządku?
— W porządku. To mój zwierzchnik, Starszy Kalkulator Laban Twissell. Wie o tobie.
— Starszy Kalkulator? — Noys odskoczyła ze strachem. Twissell podszedł powoli.
— Pomogę ci, moje dziecko. Chcę wam pomóc obojgu. Obiecałem to Technikowi, tylko nie bardzo chciał mi uwierzyć.
— Przepraszam, Kalkulatorze — powiedział Harlan sztywno i wcale nie skruszonym tonem.
— Wybaczam ci — odparł Twissell. Wyciągnął rękę i ujął niepewną dłoń Noys. — Powiedz mi, nie miałaś tu kłopotów?
— Martwiłam się.
— Czy nie było tu nikogo od czasu, jak Harlan odjechał?
— Nie, proszę pana.
— Nikogo w ogóle?
Potrząsnęła głową. Jej ciemne oczy spotkały się z oczyma Harlana.
— Dlaczego pan pyta?
— Nic, to tylko grupie przywidzenia. Chodź, zabierzemy cię do 575 Stulecia.
Wróciwszy do kotła Andrew Harlan zamyślił się i coraz bardziej pogrążał w milczeniu. Nie podniósł głowy, gdy mijali 100 000 Stulecie, a Twissell odetchnął z wyraźną ulgą, jakby się obawiał, że wpadną w pułapkę po tej stronie przyszłości. Prawie się nie poruszył, gdy dłoń Noys wśliznęła się w jego dłoń, i niemal obojętnie odpowiedział na jej uścisk.