— Więc opisz to — odparła. — Możesz to zrobić. Nigdy nie miałeś lepszej okazji. Jesteś zakochany? We mnie? Nie możesz i nie będziesz robił ze mnie kozła ofiarnego. Po co mnie tu przywiozłeś? Powiedz. Dlaczego nie zostałam w Wieczności, jeśli tu nie jestem ci na nic potrzebna i skoro, jak mi się zdaje, nie możesz nawet na mnie patrzeć?
Harlan mruknął:
— Grozi nam niebezpieczeństwo.
— Co ty mówisz?…
— To więcej niż niebezpieczeństwo. To zmora. Zmora Kalkulatora Twissella — powiedział. — Podczas naszego ostatniego szaleńczego wyskoku do Ukrytych Stuleci opowiedział mi, co myśli o tych Stuleciach. Dopuszczał możliwość istnienia rozwiniętych odmian człowieka, nowych ras, może nawet nadludzi, ukrywających się w dalekiej przyszłości, odcinających się od nas. Przypuszczał, że knują coś, by skończyć z naszym ulepszaniem Rzeczywistości. Uważał, że to oni umieścili zaporę w 100 000 Stuleciu. Kiedy odnaleźliśmy ciebie, Kalkulator Twissell przestał się bać. Zdecydował, że nie było zapory. Wrócił do bardziej aktualnego problemu ratowania Wieczności.
Ale widzisz, zaraził mnie swoim strachem. Natknąłem się na tą zaporę i wiem, że istniała. Nie zbudował jej żaden Wiecznościowiec; Twissell mówi, że byłoby to niemożliwe. A zapora była. Ktoś ją tam umieścił.
Oczywiście — podjął z namysłem — Twissell mylił się pod niektórymi względami. Uważał, że człowiek musi się rozwijać, a wcale nie musi tak być. Paleontologia nie należy do nauk interesujących Wiecznościowców, lecz interesowała późnych Prymitywnych, więc troszkę jej liznąłem. Wiem przynajmniej tyle: gatunki rozwijają się, by sprostać naciskowi nowego środowiska. W stałym środowisku gatunek może pozostać nie zmieniony przez miliony Stuleci. Człowiek prymitywny rozwijał się gwałtownie, ponieważ jego środowisko było surowe i zmienne. Wreszcie jednak ludzkość nauczyła się tworzyć własne środowiska, wygodne i trwałe, tak że ewolucja zanikła.
— Nie wiem, o czym mówisz — przerwała Noys tonem, który wskazywał, że nie przestała się boczyć. — Ponadto nie mówisz nic o nas, a tylko to mnie interesuje.
Harlanowi udało się zachować zewnętrzny spokój. Powiedział:
— A więc po co ta bariera w 100 000? Jakiemu celowi służyła? Tobie nic się nie stało. Jaki mogła mieć inny sens? Pytałem samego siebie: Co się w związku z nią zdarzyło; do czego by nie doszło, gdyby nie istniała?
Urwał, patrząc na swe niezdarne i ciężkie buty z naturalnej skóry. Przyszło mu do głowy, że dla wygody powinien je zdjąć na noc, ale nie teraz, nie teraz… Mówił:
— Była tylko jedna odpowiedź na to pytanie. Istnienie zapory wprawiło mnie w taki szał, że popędziłem z powrotem, chwyciłem neuronowy bicz i zagroziłem nim Finge’owi. Rozwścieczyło mnie to do tego stopnia, że chciałem zaryzykować utratę Wieczności, by ciebie odzyskać, i rozwalić Wieczność, gdy doszedłem do wniosku, że cię nie odzyskam. Rozumiesz?
Noys wpatrywała się w niego z grozą i niedowierzaniem.
— Uważasz, że ci ludzie z przyszłości chcieli, żebyś to wszystko zrobił? Że to planowali?
— Tak. Nie patrz na mnie w ten sposób. Nie rozumiesz jak to zmienia całą sytuację? Póki działałem na własny rachunek i z osobistych powodów, mogłem przyjąć wszelkie konsekwencje materialne i duchowe. Ale robiono ze mnie durnia, wciągnięto mnie w to podstępem, kierowano mną, jakbym bł komputapleksem, do którego należy tylko włożyć odpowiednio perforowane arkusze…
Harlan uświadomił sobie, że krzyczy, i urwał nagle. Odczekał kilka chwil, a potem powiedział:
— Muszę teraz naprawić to, co zrobiłem kierowany jak marionetka. A kiedy to zrobię, będę mógł znowu odpocząć.
I uda mu się to… prawdopodobnie. Miał poczucie nieosobistego triumfu, niezależnego od osobistej tragedii, która była przedtem i będzie potem. Krąg się zamykał!
Noys wyciągnęła rękę, jakby chciała ująć dłoń Harlana.
Odsunął się, unikał jej współczucia. Powiedział:
— To wszystko było wyreżyserowane. Moje spotkanie z tobą, wszystko. Analizowano napięcia moich uczuć. Niewątpliwie. Akcje i reakcje. Naciśnij ten guzik, a facet zrobi to. Naciśnij inny guzik, a facet zrobi tamto.
Harlan mówił z trudnością, ze wstydem. Potrząsał głową, jakby chciał pozbyć się uczucia grozy, jak pies, który wytrząsa wodę z uszu.
— Jednego początkowo nie rozumiałem. Jak odgadłem, że Coopera mają posłać do Prymitywu? Było to zupełnie nieprawdopodobne. Twissell nawet tego nie rozumiał. Nieraz wyrażał zdumienie, że potrafiłem rozszyfrować całą sprawę tak mało znając matematykę.
A jednak odgadłem. Miałem poczucie, że istnieje coś, co muszę pamiętać: jakaś uwaga, jakaś myśl, coś, co dostrzegłem w chwili podniecenia i upojenia. Gdy pomyślałem dłużej, zaświtało mi w głowie, jakie jest faktyczne znaczenie Coopera, i wraz z tym zrozumiałem, że mam możność zniszczenia Wieczności. Następnie przejrzałem historię matematyki, lecz to naprawdę nie było potrzebne. Ja już wiedziałem. Miałem pewność. Ale jak się dowiedziałem? Jak?
Noys patrzyła na niego. Teraz nie próbowała go dotykać.
— Myślisz, że ludzie z Ukrytych Stuleci również to wyreżyserowali? Że włożyli ci do głowy, a potem odpowiednio tobą manewrowali?
— Tak. Tak. I nie tylko manewrowali. To jeszcze nie koniec. Krąg może się zamyka, lecz się nie zamknął.
— Jak oni mogą teraz cokolwiek zrobić? Przecież nie ma ich tu z nami.
— Czyżby? — Wypowiedział to słowo głuchym głosem.
— Niewidoczni nadludzie? — szepnęła.
— Nie nadludzie. Nie niewidoczni. Mówiłem ci, że człowiek nie ulega ewolucji, jeśli panuje nad swym otoczeniem. Człowiek z Ukrytych Stuleci to homo sapiens. Zwykły człowiek.
— W takim razie z pewnością ich tu nie ma. Harlan powiedział ze smutkiem:
— Ty tu jesteś, Noys.
— Tak. I ty. I nikogo poza nami.
— Ty i ja — zgodził się Harlan. — Nikogo więcej. Kobieta z Ukrytych Stuleci i ja… Przestań grać, Noys. Proszę.
Patrzyła na niego ze zgrozą.
— Co ty mówisz, Andrew?
— To, co muszę powiedzieć. A co ty mówiłaś owego wieczora, kiedy dawałaś mi ten miętowy napój? Mówiłaś do mnie. Twój subtelny głos… subtelne słowa… Nie słyszałem nic, w każdym razie świadomie, lecz pamiętam, jak szeptałaś. O czym? O podróży Coopera w przeszłość. O Samsonie. Pamiętasz?
Noys:
— Nawet nie wiem, kto to był Samson.
— Lecz możesz się domyślić, Noys. Powiedz mi, kiedy weszłaś w 482 wiek? Kogo zastąpiłaś? Czy też po prostu się wcisnęłaś? Dałem do zbadania twoją Biografię pewnemu ekspertowi w 2456. W nowej Rzeczywistości nie miałaś istnieć. Nie miałaś odpowiednika. Niezwykłe, jak na taką małą Zmianę, lecz nie niemożliwe. A potem Biografista powiedział mi coś, co usłyszałem tylko uszami, ale nie dotarło to do mojej świadomości. Dziwne, że to pamiętam. Możliwe, że wtedy coś zaświtało mi w głowie, lecz byłem zbyt… pełen ciebie, by słuchać. On powiedział: „Przy tej kombinacji czynników, jakie mi pan dał, nie rozumiem, jak ona właściwie pasowała do starej Rzeczywistości”.
Miał rację. Nie pasowałaś. Byłaś obcym przybyszem z dalekiej przyszłości, kręciłaś Finge’em i mną, jak ci było wygodnie. Noys przerwała gwałtownie:
— Andrew…
— Gdybym tylko potrafił patrzeć, wszystko bym przejrzał. Książkofilm w twoim domu, zatytułowany Społeczne i ekonomiczne dzieje, zaskoczył mnie, gdy go po raz pierwszy ujrzałem. A tobie był potrzebny, prawda, żebyś się mogła nauczyć, jak najlepiej udawać kobietę z tego Stulecia. Inny fakt: pamiętasz naszą pierwszą wyprawę do Ukrytych Stuleci? To ty zatrzymałaś kocioł w 111 394 wieku. Zatrzymałaś go precyzyjnie, nie szukając odpowiedniej dźwigni. Gdzie nauczyłaś się sterować kotłem? Gdybyś była tym, za kogo się podawałaś, byłaby to twoja pierwsza podróż kotłem, i czemu właśnie 111 394 wiek? Czy to twoja ojczysta epoka?