Ponadto raport był poufny i musisz zapomnieć, że ci mówiłem, co w nim jest. Raz na zawsze, chłopcze.
— A co w tym złego, że ktoś interesuje się historią Prymitywu?
— Finge uważa, że twoje zainteresowanie wskazuje na silny popęd do Czasu. Rozumiesz mnie, chłopcze?
Harlan rozumiał. Nie sposób było nie przyswoić sobie pewnych określeń z żargonu psychiatrycznego, a tego określenia przede wszystkim. Przyjmowało się, że każdy członek Wieczności ma silny popęd (tym silniejszy, że oficjalnie tłumiony we wszystkich przejawach), by wrócić, niekoniecznie do swojej epoki, ale przynajmniej do jakiegoś określonego Czasu: by stać się raczej częścią określonego Stulecia niż być wędrowcem po wszystkich Stuleciach. Oczywiście u większości Wiecznościowców popęd ten pozostawał bezpiecznie ukryty w podświadomości.
— Nie myślę, żeby zachodził ten przypadek — rzekł Harlan.
— Ja również nie przypuszczam. Uważam, że twoje hobby jest interesujące i cenne. Jak już wspomniałem, właśnie dlatego wybieram ciebie. Chcę, żebyś wszystkiego, co umiesz i czego możesz się nauczyć z historii Prymitywu, nauczył pewnego Nowicjusza, którego ci przyprowadzą. Poza tym będziesz również moim osobistym Technikiem. Rozpoczniesz pracę za kilka dni. Jesteś zadowolony?
Zadowolony? Mieć oficjalne zezwolenie na nauczanie wszystkiego o czasach sprzed Wieczności? Być osobiście związanym z najwybitniejszym ze wszystkich Wiecznościowców? Nawet nieprzyjemny status Technika wydawał się znośny w tych warunkach.
Lecz ostrożność nie całkowicie opuściła Harlana. Powiedział:
— Jeśli to jest potrzebne dla dobra Wieczności, Kalkulatorze…
— Dla dobra Wieczności? — wykrzyknął podobny do gnoma Kalkulator w nagłym podnieceniu. Rzucił papierosa tak gwałtownie, że niedopałek trafił w przeciwległą ścianę i rozprysnął się fontanną iskier. — Potrzebuję cię dla istnienia Wieczności.
3. Nowicjusz
Harlan przebywał kilka tygodni w 575 stuleciu, nim poznał Brins-leya Sheridana Coopera. Miał czas przyzwyczaić się do nowego mieszkania i antyseptyki szkła i porcelany. Nauczył się nosić znaczek Technika nie kurcząc się przy tym zbytnio i nie stając w ten sposób, by znaczek był zwrócony do ściany albo zasłonięty jakimś przedmiotem.
Inni bowiem uśmiechali się pogardliwie, kiedy to robił, i zaczynali odnosić się do niego z rezerwą, jakby podejrzewali próbę zdobycia ich przyjaźni pod fałszywymi pretekstami.
Starszy Kalkulator Twissell codziennie przedstawiał mu swe problemy. Harlan studiował je, pisał analizy, które przepisywano po cztery razy, i ostatnią wersję oddawał też jeszcze nie bez oporów.
Twissell chwalił je, kiwał głową, powtarzał:
— Dobre. Dobre.
Potem rzucał szybkie spojrzenie swych starych niebieskich oczu na Harlana, a jego uśmiech przygasał nieco, gdy mówił:
— Sprawdzę tę prognozę na komputapleksie.
Analizę zawsze nazywał prognozą. Nigdy nie podawał Harlanowi wyniku sprawdzenia na komputapleksie, a Harlan nie śmiał pytać. Był przygnębiony faktem, że nigdy nie polecono mu zrealizować ani jednej z jego analiz. Czy oznaczało to, że komputaplex ich nie potwierdza? Że Harlan wybiera niewłaściwy punkt do wprowadzenia Zmiany Rzeczywistości? Że braknie mu sprytu do wykrycia Minimum Potrzebnych Zmian we wskazanym zakresie? (Dopiero później zaczął swobodnie używać snobistycznego określenia „MPZ”).
Pewnego dnia Twissell przyszedł z jakimś wystraszonym osobnikiem, który nie śmiał nawet spojrzeć Harlanowi w oczy. Twissell powiedział:
— Techniku Harlan, to jest Nowicjusz B.S. Cooper.
Harlan odruchowo powiedział „Cześć”. Ale nie był zachwycony tym człowiekiem. Facet był niski, o czarnych włosach, z przedziałkiem na środku. Miał spiczastą brodę, oczy jasnobrązowe, uszy nieco za duże, paznokcie poogryzane.
— To ten chłopak, którego będziesz uczył historii Prymitywu -powiedział Twissell.
— Wielki Czasie! — zawołał Harlan z gwałtownie wzrastającym zainteresowaniem. — Cześć! — Niemalże zapomniał o tym.
Twissell rzekł:
— Ułóż z nim plan, jaki ci odpowiada, Harlan. Jeśli dasz radę -dwa popołudnia tygodniowo; myślę, że to wystarczy. Stosuj własną metodę nauczania. Zostawiam to do twego uznania. Jeśli potrzeba ci mikrofilmów albo starych dokumentów, to mi powiedz, dostaniemy je, jeśli istnieją gdziekolwiek w Wieczności czy w jakiejkolwiek osiągalnej części Czasu. Zgoda, chłopcze?
Wyciągnął zapalonego papierosa znikąd (jak się zawsze wydawało) i zapachniało dymem. Harlan zakaszlał, a zaciśnięte usta Nowicjusza świadczyły, że zrobiłby to samo, gdyby tylko śmiał.
Po wyjściu Twissella Harlan powiedział:
— No, siadaj — zawahał się chwilę, a potem dodał zdecydowanym tonem — synu. Siadaj, synu. Mój gabinet jest dość marny, ale należy również do ciebie, ilekroć jesteśmy razem.
Harlana ogarnęła fala zapału. To był jego projekt! Historia Prymitywu to było coś całkowicie własnego. Nowicjusz podniósł oczy (po raz pierwszy chyba) i powiedział jąkając się:
— Pan jest Technikiem.
Część podniecenia i zapału Harlana od razu się ulotniła.
— Więc co z tego?
— Nic — odparł Nowicjusz. — Ja po prostu…
— Słyszałeś, jak Kalkulator Twissell tytułował mnie Technikiem?
— Tak, proszę pana.
— Czyżbyś myślał, że się pomylił? Że to zbyt złe, żeby było prawdziwe?
— Nie, proszę pana.
— Czemu tak bełkoczesz? — zapytał Harlan brutalnie i zawstydził się tego.
Cooper zaczerwienił się gwałtownie.
— Niezbyt biegle mówię standardowym międzyczasowym.
— Dlaczego? Jak długo jesteś Nowicjuszem?
— Mniej niż rok, proszę pana.
— Mniej niż rok? Ile ty masz lat, na miłość Czasu?
— Dwadzieścia cztery lata fizjologiczne, proszę pana. Harlan wytrzeszczył oczy.
— Usiłujesz mi wmówić, że wzięli cię do Wieczności, kiedy miałeś dwadzieścia trzy lata?
— Tak, proszę pana.
Harlan usiadł i zatarł ręce. Czegoś takiego się po prostu nie stosowało. Do Wieczności wchodziło się w wieku piętnastu do szesnastu lat. Więc co to może znaczyć? Czy Twissell robi z nim jakąś nową próbę, żeby go sprawdzić?
— Siadaj i zaczynamy. Twoje pełne nazwisko i epoka?
Nowicjusz wystękał:
— Brinsley Sheridan Cooper z 78 Stulecia.
Harlan niemal odetchnął. To było blisko. Zaledwie tysiąc siedemset lat od jego ojczystego stulecia. Nowicjusz był niemal jego sąsiadem w Czasie.
— Jesteś zainteresowany historią Prymitywu? — zapytał.
— Kalkulator Twissell polecił mi się uczyć. Niewiele wiem na ten temat.
— Czego się jeszcze uczysz?
— Matematyki. Inżynierii Czasu. Na razie studiuję podstawy. W 78 Stuleciu byłem reperatorem szybkopróżni.
Nie było sensu pytać o istotę szybkopróżni. Mógł to być odkurzacz ssący, komputer albo odmiana pistoletu do malowania. Harla-na niespecjalnie to interesowało.
— Czy wiesz coś o historii? — zapytał. — O jakiejkolwiek historii?
— Uczyłem się historii europejskiej.
— Twojej odrębnej jednostki politycznej, jak rozumiem?
— Urodziłem się w Europie. Głównie, oczywiście, uczono nas historii nowożytnej. Po rewolucjach 54 roku. To znaczy 7554 roku.
— Doskonale. Przede wszystkim musisz o tym zapomnieć. To zupełnie nic nie znaczy. Historia, której próbują uczyć Czasowców, zmienia się z każdą Zmianą Rzeczywistości. Oni sobie tego nie uświadamiają. W każdej Rzeczywistości ich historia jest jedyną historią. Historia Prymitywu wygląda zupełnie inaczej. Na tym polega cały jej urok. Niezależnie od tego, co każdy z nas robi, historia Prymitywu istnieje tak, jak zawsze istniała. Kolumb i Waszyngton. Mussolini i Hereford, oni wszyscy istnieją.