Выбрать главу

Lice jego przysłaniał — ale w objęciach Aldony

Dawniej miewał pogodne czoło i lice spokojne,

Zawsze ją witał uśmiechem, czułym pożegnał wejrzeniem.

Teraz, zda się, że jakaś skryta dręczyła go boleść;

Cały ranek przed domem z założonymi rękami,

Patrzy na dymy płonących z dala miasteczek i wiosek,

Patrzy dzikimi oczyma; w nocy porywa się ze snu

I przez okno krwawą łunę pożarów uważa.

«Mężu drogi, co tobie?» — pyta ze łzami Aldona —

«Co mnie? będęż spokojnie drzemał, aż Niemcy napadną

sennego związawszy w ręce katowskie oddadzą?»

«Boże uchowaj, mężu! straże pilnują okopów».

«Prawda, straże pilnują, czuwam i szablę mam w ręku:

A kiedy wyginą straże, wyszczerbi się szabla…

Słuchaj, jeśli starości, nędznej starości dożyję?…»

«Bóg nam zdarzy pociechę z dziatek…» «Wtem Niemcy napadną,

Żonę zabiją, dzieci wydrą, uwiozą daleko,

I nauczą wypuszczać strzałę na ojca własnego!…

Ja sam może bym ojca, może bym braci mordował,

Gdyby nie wajdelota…» «Drogi Walterze ujedźmy,

Dalej w Litwę skryjmy się w lasy i góry od Niemców».

«My odjedziem, a inne matki i dzieci zostawim.

Tak uciekali Prusacy: Niemiec ich w Litwie dogonił.

Jeśli nas w górach wyśledzi?…» «Znowu dalej ujedziem».

«Dalej? dalej, nieszczęsna? dalej ujedziem za Litwę?

W ręce Talarów lub Rusi?…» Na tę odpowiedź Aldona

Pomieszana milczała: jej zdawało się dotąd,

Że ojczyzna jak świat jest długa, szeroka bez końca;

Pierwszy raz słyszy, że w Litwie całej nie było schronienia.

Załamawszy ręce, pyta Waltera, co począć?

«Jeden sposób, Aldono, jeden pozostał Litwinom,

Skruszyć potęgę Zakonu: mnie ten sposób wiadomy.

Lecz nie pytaj dla Boga! stokroć przeklęta godzina,

W której od wrogów zmuszony chwycę się tego sposobu!»

Więcej nie chciał powiadać, próśb Aldony nie słuchał,

Litwy tylko nieszczęścia słyszał i widział przed sobą.

Aż na koniec płomień zemsty, w milczeniu karmiony

Klęsk i cierpień widokiem, wzdął się i serce ogarnął;

Wszystkie wytrawił uczucia, nawet jedyne uczucie,

Dotąd mu żywot słodzące, nawet uczucie miłości.

Tak u białowieskiego dębu jeżeli myśliwi,

Ogień tajemny wznieciwszy, rdzeń głęboko wypalą:

Wkrótce lasów monarcha straci swe liście powiewne

Z wiatrem polecą gałęzie, nawet jedyna zieloność,

Dotąd mu czoło zdobiąca, uschnie korona jemioły.

Długo Litwini po zamkach, górach i lasach błądzili,

Napadając na Niemców lub napadani wzajemnie.

Aż stoczyła się straszna bitwa na błoniach Rudawy,

Gdzie kilkadziesiąt tysięcy młodzi

[94]

litewskiej poległo,

Obok tyluż tysięcy wodzów i braci krzyżowych.

Niemcom wkrótce posiłki świeże ciągnęły zza morza;

Kiejstut i Walter z garstką mężów przebili się w góry.

Z wyszczerbionymi szablami, z porąbanymi tarczami,

Kurzem, posoką okryci, weszli posępni do domu.

Walter nie spojrzał na żonę, słowa do niej nie wyrzekł;

Po niemiecku z Kiejstutem i wajdelotą rozmawiał.

Nie rozumiała Aldona, serce tylko wróżyło

Jakieś okropne wypadki. Gdy zakończyli obradę,

Wszyscy trzej ku Aldonie smutne zwrócili wejrzenie.

Walter patrzał najdłużej z niemej wyrazem rozpaczy;

Wtem gęstymi kroplami łzy mu rzuciły się z oczu,

Upadł do nóg Aldony, ręce jej cisnął do serca

I przepraszał za wszystko, co ucierpiała dla niego.

«Biada — mówił — niewiastom, jeśli kochają szaleńców,

Których oko wybiegać lubi za wioski granice,

Których myśli jak dymy wiecznie nad dach ulatują,

Których sercu nie może szczęście domowe wystarczyć.

Wielkie serca, Aldono, są jak ule zbyt wielkie:

Miód ich zapełnić nie może, stają się gniazdem jaszczurek…

Daruj, luba Aldono ! dzisiaj chcę w domu pozostać,

Dzisiaj o wszystkim zapomnę, dzisiaj będziemy dla siebie,

Czym bywaliśmy dawniej; jutro…» — i nie śmiał dokończyć.

Jaka radość Aldonie! Zrazu myśli nieboga,

Że się Walter odmieni, będzie spokojny, wesoły;

Widzi go mniej zamyślonym, w oczach więcej żywości,

W licach dostrzega rumieniec. Walter u nóg Aldony

Cały wieczór przepędził; Litwę, Krzyżaków i wojnę

Rzucił na chwilę w niepamięć, mówił o czasach szczęśliwych

Swego do Litwy przybycia, pierwszej z Aldoną rozmowy,

Pierwszej w dolinę przechadzki i o wszystkich dziecinnych,

Ale sercu pamiętnych, pierwszej miłości zdarzeniach.

Za cóż tak lube rozmowy słowem

jutro

przerywa?

I zamyśla się znowu, długo na żonę pogląda,

Łzy mu kręcą się w oczach, chciałby coś wyrzec i nie śmie?

Czyliż dawne uczucia, szczęścia dawnego pamiątki

Na to tylko wywołał, aby się z nimi pożegnać?