Выбрать главу

Chołowanow uniósł rękę:

— Towarzysze! Oto macie przykład przebiegłości wroga: Cała Moskwa huczy. A wy, łatwowierni, bierzecie to wszystko za dobrą monetę. Więcej wiary! Gdzież nasza proletariacka czujność rewolucyjna? Kiedy wróg mówi otwarcie, wtedy się oburzacie. Ale kiedy ten sam wróg po tramwajach sączy swój jad do uszu, wtedy słuchacie z rozdziawionymi gębami. Mam rację?

— Masz — przyznali zgodnie.

— Ten drań kręcił się wśród was, szeptał jednemu i drugiemu i nikt go nie powstrzymał, nikt nie wyrwał mu jęzora!

— Towarzyszu Chołowanow, pierwszy raz widzimy go na oczy! On nie nasz.

— A więc nasłany! Trzymacie go?

— Trzymamy! — odkrzyknęło trzydzieści gardeł uświadomionego aktywu robotniczego.

— Rewolucyjnym obowiązkiem każdego z nas jest nie dopuścić, by podobne gagatki otumaniały umysły. Prowokatorów i intrygantów pod mur! Oto nasze zadanie. Tymczasem, prowadźcie go do mojego samochodu. Tylko dobrze pilnujcie! Razem odstawimy go tam, gdzie trzeba.

— Odstawimy! — odpowiedziało trzydzieści gardeł.

— A wam wszystkim, drodzy towarzysze robotnicy fabryki “Sierp i Młot”, radzieccy spadochroniarze przesyłają gorące pozdrowienia spod samego sklepienia nieba!!!

IV

Kierowca uchyla drzwi do wozu. Chołowanow siada razem z Nastia na tylnym siedzeniu. W ręku trzyma wycelowany w prowokatora Lahti L-35. Prowokator leży pod nogami, skrępowany paskami od spodni, sznurami, łańcuchami, wszystkim, co wpadło w ręce. Stopnie samochodu oblepia uświadomiony aktyw robotniczy. Drugi samochód, z tyłu — tak samo. Obstawa.

Bez trudu opuścili teren fabryki. Milicji było zatrzęsienie. Na cześć Chołowanowa. Błękitny szpaler powstrzymał napierający tłum.

Wyjechali.

Chołowanow chowa Lahti, zapina kaburę. Aktyw robotniczy rozwiązuje prowokatora. Ten masuje zdrętwiałe nadgarstki, gramoli się na środkowe siedzenie, ściera chusteczką charakteryzację z twarzy. Ze stopnia odzywa się osobnik w szarym prochowcu:

— Towarzyszu Szyrmanow, nie za bardzo wam pysk pokaleczyłem?

— Dobrze już. — I do Chołowanowa: — No jak, dobrze zapytałem?

— Dobrze, Szyrmanow. Doskonale. Twoi chłopcy też spisali się na medal. Daj ode mnie każdemu jeden dzień wolnego.

V

Po Moskwie krążą plotki. Powiadają, że Trocki nasłał zza granicy bandy mataczy-podszeptywaczy. Do jednej tylko fabryki “Sierp i Młot” — setkę. Gadali takie rzeczy, że aż uszy więdły. Że ponoć władza radziecka żywą dziewuchę puszczała z nieba bez spadochronu. A dziewczyna cała i zdrowa. Striełkowa. Albo Strelina. Prowokatorów zgarniano wczorajszej nocy. W “Sierpie i Młocie” wyłapali wszystkich, co mieli dłuższy język. Dwieście osób. A dokładnie — dwieście pięć. Pięciu z nich spadochroniarz Chołowanow sam złapał w fabryce. Leciał na biegun i przyszło mu do głowy — a może by tak zgarnąć jednego z drugim? I co myślicie? Skoczył ze spadochronem i już ma jednego w garści. Potem drugiego. W pół godziny pięciu wyłapał. Związał ich wszystkich jednym spadochronem… Resztę zabrali nocą. Ale zwyczajnie, prosto z łóżek, rozespanych. Na innych zakładach też zgarniali. Będzie ze trzy tysiące. Albo i cztery. Słusznie, dobrze im tak.

VI

Kończy się letni dzień. Zachód słońca. Sosny. Dacza. Długi stół. Obrusy i serwetki wykrochmalone, aż chrzęszczą. Srebra. Kryształy. Mieczyki w wazonach, jak sztuczne ognie na niebie. Olbrzymi kucharz po raz ostatni omiata wzrokiem nakrycia, sprawdza, czy wszystko jak należy. Kelnerzy w nieustannym ruchu, krzątają się wokół odświętnego stołu.

Nieco na uboczu stoją przywódcy. Czekają. Pełni szacunku. Na towarzysza Stalina. Jest tutaj, na łące. Ale najwidoczniej zapomniał, że stół już przygotowany. Niespiesznie przechadza się, do ściany lasu i z powrotem. Obok niego — dziewczyna-spadochroniarka. Nastia. Towarzyszka Strzelecka. Peroruje z zapałem. Stalin słucha. Zaprzecza. Przytakuje. Nikt nie waży się przerwać rozmowy. A oni znowu zawrócili od daczy w stronę lasu. Poważna rozmowa. O spadochroniarstwie. O masowym szkoleniu spadochroniarzy do oczekiwanej wojny wyzwoleńczej. Potrzeba spadochronów. Wielu spadochronów. Potrzeba specjalnych fabryk. I przędzalni jedwabiu. I magazynów. Przechowywanie spadochronów nie jest takie proste: odpowiednia temperatura, wilgotność itd. Potrzebne suszarnie. I warsztaty naprawcze. Potrzeba nowych klubów spadochronowych. Dziesiątków tysięcy instruktorów. Niezbędne jest lotnictwo transportowe. Trzeba myśliwców bombardujących, które nagłym uderzeniem zniszczą lotniska wroga i utorują drogę ciężkim transportowcom. Milion spadochroniarzy. A prócz wielotysięcznych brygad desantowych, dywizji i korpusów, potrzebne są niewielkie elitarne pododdziały desantowe, które wyrżną załogi nieprzyjacielskich lotnisk jeszcze przed nalotem naszych myśliwców bombardujących, przed pierwszym uderzeniem, przed rozpoczęciem wojny. Elitarne pododdziały żeńskie? Oczywiście, że żeńskie. Delikatną robotę lepiej powierzyć kobiecie. Co innego, gdy przed rozpoczęciem wojny w okolicy wrogiego lotniska pojawią się dryblasy z cekaemami, strasząc całą okolicę, a co innego, gdy zjawią się smukłe niewiasty. Pancerna pięść w aksamitnej rękawiczce. Kamuflaż. Dokładnie tak, jak nakazuje “Regulamin polowy. RP-36”. Milion chłopa — to później, po zdławieniu lotnisk, a na razie…

I niespodziewane pytanie Stalina:

— Przyjaźniłyście się?

Zaparło jej dech. Rozumie, że pytanie dotyczy Kati. Przypomniała sobie Katię-chichotkę i oczy nabiegły jej łzami. Wie, że jeśli zapłacze, zostanie jej to wybaczone. Może po to w ogóle zapytał, by się rozpłakała. By ulżyła duszy. Ale ona nie chce płakać. Zatrzepotała powiekami. Wystarczy się odezwać i nie powstrzyma już łez. Dlatego nie powiedziała ani słowa, tylko skinęła. Zagryzła wargi, patrząc ponad nim. Ledwie kiwnęła głową. Bardziej nie można, bo głowę trzeba trzymać wysoko. Wtedy sylwetka dumna. Trzeba patrzeć na szczyty drzew. Nie kiwać mocno głową, jeśli chce się powstrzymać łzy na końcach rzęs. Więc prawdę mówiąc nawet nie skinęła, tylko miną dała do zrozumienia: tak, byłyśmy przyjaciółkami. A oczy — w górę i w bok. Wie, że jeżeli obejmie ją teraz łagodnie i przytuli, to nie wytrzyma, rozszlocha się na jego ramieniu.

Na uboczu, niedaleko stołu (do stołu jednak nie podchodząc) stoją najlepsi synowie tego kraju. Towarzysz Mołotow. Towarzysz Mikojan. Towarzysz Chruszczow. Towarzysz Jeżów. Jeszcze jacyś towarzysze. Rozumieją, jaka rozmowa się toczy. Dlatego nie przeszkadzają. Nie patrzą na łąkę, po której spacerują Nastia ze Stalinem. Ale wszystko widzą. Wiedzą, że w tej właśnie chwili mowa jest o Kati. Po cóż on o tej Kati?… Lepiej żeby o lotniskach. Opowiedziałaby, że w pierwszych sekundach wojny, a nawet kilka minut przed jej rozpoczęciem, trzeba wyrżnąć całą ochronę wszystkich lotnisk. Wszystkich artylerzystów przeciwlotniczych. Bladym świtem podrzynać gardła śpiącym pilotom. No, jeszcze przeciąć druty łączności w rejonie lotnisk. Wtedy ich myśliwce nie wystartują, a nasze eskadry będą mogły bombardować bez przeszkód…

Ale to go mniej interesowało. Objął ją i łagodnie przytulił.

Wtedy się rozpłakała.

VII

Wieczerza długo się ciągnęła. Było dużo wina. Dużo żartów. Siedziała po prawicy Stalina i nie mogła oderwać od niego wzroku. Widziała go z samego bliska. Patrzyła na niego z wdzięcznością. Przecież tylko z uprzejmości wypytywał ją o spadochronowe sprawy. Zna się na tym lepiej od każdego instruktora. Wie, że nasz, radziecki spadochron lepszy od amerykańskiego. Pewnie, że lepszy. Ale wie też wszystko o amerykańskich, tych z zieloną metką. Z jedwabnikiem na pajęczynie. Wie, że z jakiegoś powodu radzieccy piloci i spadochroniarze za jeden spadochron z zieloną metką są gotowi oddać siedem radzieckich. Siedem za jeden. Zna ten przelicznik.