Przy lokomotywie stoją maszyniści. Zwyczajni radzieccy kolejarze. Tyle że trochę wyżsi i ze dwa razy szersi w barach. Ot i cała różnica. Maszyniści zasalutowali człowiekowi w lśniących oficerkach i ruszyli do kabiny. Jest pasażer, znaczy się w drogę. W wagonie ni to pocztowym, ni to bagażowym — konduktor. Też nie ułomek. Dziwna rzecz: konduktorzy są tylko w wagonach pasażerskich, a ten pasażerski nie jest. Okienek w nim niewiele, zaledwie kilka otworów w masywnym opancerzeniu. Przypomina trochę wagon więzienny, tam też okien nie za wiele. A najpewniej nie jest to ani wagon bagażowy, ani pocztowy, ani nawet nie więzienny, tylko zwyczajne laboratorium do sprawdzania stanu torowisk. Bywają takie w składach remontowych: niby wagon pasażerski, a wewnątrz nafaszerowany aparaturą pomiarową. Właśnie dlatego nie ma zbyt wielu okien.
Zresztą na razie nie warto łamać sobie głowy tym wagonem. Z czasem wszystko się wyjaśni.
Tymczasem towarzysz w oficerkach uścisnął dłoń barczystego konduktora:
— Serwus, Ciech Ciechowicz!
— Dzień dobry, towarzyszu Chołowanow. Dokąd każecie?
— Do Leningradu.
Śmignął NACZSPECREMBUD-12 pustymi tunelami, zagruchotał przez pogrążone w śnie stacje, wyskoczył na powierzchnię i zamarł na bocznym torze Dworca Leningradzkiego. Wśród pustych podmiejskich pociągów. Tak doczeka ranka.
Punktualnie o ósmej rano spod stalowej konstrukcji Dworca Leningradzkiego wypłynął czerwony parowóz, ciągnąc za sobą karawanę czerwonych wagonów ze złotą wstęgą nad oknami i złoconym napisem: “Czerwona Strzała”.
NACZSPECREMBUD-12 odczekał dokładnie dwie minuty, po czym spokojnie ruszył w ślad za “Strzałą”. Bardzo wygodny sposób: aby nie dezorganizować rozkładów jazdy, skład specjalny puszcza się za ekspresem w odległości dwóch semaforów. I tak do samego Leningradu. Bez postojów.
Nasuwają się dwa pytania.
Po pierwsze: czy jakiś skład remontowo-techniczny może wbić się w rozkład jazdy i pruć za “Czerwoną Strzałą”?
Bynajmniej. Jakiś — nie może. Co innego, jeżeli pociąg należy do kompanii NACZSPECREMBUD-12.
Po drugie: czy skład remontowy potrafi nadążyć za “Czerwoną Strzałą”?
Odpowiedź również brzmi: nie. Poza jednym wyjątkiem. Jeżeli skład należy do kompanii NACZSPECREMBUD-12, wówczas może wyprzedzić dowolną “Strzałę”.
Oczywiście, gdyby zaszła taka potrzeba.
Ekspres “Czerwona Strzała” cały dzień jest w drodze: rano wyrusza z Moskwy, wieczorem jest w Leningradzie.
Podobnie NACZSPECREMBUD-12.
Na przedmieściach Leningradu tabor remontowy odbił od trasy prowadzącej do Dworca Moskiewskiego. Minął rozjazdy i zwrotnice, udał się w kierunku parowozowni i pustych wagonów, by wreszcie dotrzeć do niepozornej, zarośniętej chwastami bocznicy, ukrytej między dwoma ceglanymi murkami. Tam znieruchomiał. Uchyliły się drzwi wagonu. Towarzysz zeskoczył na żwir i dał nura w brudne, okopcone drzwi. I po wszystkim.
Nikt go nie zauważył. W pobliżu ceglanych murów nie było żadnego świadka tego zdarzenia.
Zresztą nawet gdyby znalazł się jakiś przypadkowy obserwator, nie miałby szans rozpoznać towarzysza, który wynurzył się z wagonu nie w lśniących oficerkach i mundurze, ale w angielskim garniturze firmy Austin Reed, butach Thumberland, filcowym kapeluszu, z płaszczem przerzuconym przez lewe ramię i wytworną teczką z krokodylowej skóry w prawej ręce. I nie był to już bynajmniej towarzysz Chołowanow, lecz towarzysz Bejew, obywatel Bułgarii, wysokiej rangi funkcjonariusz Kominternu.
Przeciął starą halę zasypaną tłuczniem i odłamkami szkła, po czym wynurzył się na pustej uliczce, gdzie stała zaparkowana taksówka z zaciemnionymi szybami. Zwalisty kierowca ziewał, wyraźnie znużony oczekiwaniem.
— Na Dworzec Fiński.
— Tak jest.
Tu ślad się urywa. Chętnie opowiedziałbym, dokąd się udał, ale tego, niestety, nie zdołałem ustalić.
Wiadomo natomiast, że dwanaście dni później pojawił się niespodziewanie w najpiękniejszym mieście świata: w Waszyngtonie.
Znalazłszy się w Waszyngtonie, niejaki pan Bejew zastukał mosiężną gałką laski w lustrzane drzwi majestatycznego gmachu przy Ulicy K, mieszczącego zarząd koncernu “Faraon i synowie”. W tym momencie pan Bejew nie był już urzędnikiem Kominternu, ale szacownym bułgarskim przedsiębiorcą.
Cenił wygodę w każdych okolicznościach. Komintern to sztab Światowej Rewolucji, dlatego granicę Związku Radzieckiego najdogodniej przekraczać posługując się legitymacją tej instytucji. Z kolei po Ameryce lepiej nie podróżować w charakterze wysłannika sztabu Światowej Rewolucji, lepiej wcielić się w biznesmena. I lepiej nie udawać Szweda, bo można się łatwo wsypać. Również Włocha, Byle policjant może się okazać Włochem. Udawanie Greka, a tym bardziej Irlandczyka, grozi w każdej chwili zdemaskowaniem. Ale ilu amerykańskich policjantów mówi biegle po bułgarsku? Nawet gdyby trafił się taki okaz, wówczas pan Bejew ma gotowe wytłumaczenie: Jestem Bułgarem, ale rodzice są Rosjanami. Uciekli od przeklętych bolszewików. Ma też w zanadrzu inne fortele…
A więc elegancki dżentelmen zapukał w lustrzaną taflę, odźwierny wprawnym ruchem otworzył drzwi, uchylając równocześnie czapki. Dżentelmen wjechał na szóste piętro.
Bardzo lubił te waszyngtońskie piętra i korytarze, umiał należycie docenić marmurowe schody i kute w brązie lichtarze. Świat ogarnęła moda na starożytny Egipt. Oto miał przed sobą niemal wzorcowy przykład tej cudownej architektury: kolumnady jak w świątyniach Asuanu, kute w brązie szerokie liście oraz ludzie z głowami psów. Łagodne światło sączące się z niewidocznego źródła. Wytwornie.
Drzwi się otworzyły i znalazł się w gabinecie, który mógł z powodzeniem uchodzić za salę koronacyjną Ramzesa II.
Zza biurka ruszył mu na spotkanie dobrze zbudowany mężczyzna, wyciągając rękę na powitanie.
W milczeniu wymienili uścisk dłoni. Wysoki urzędnik Kominternu, alias poważany przemysłowiec, alias Chołowanow, znany w wąskich kręgach pod dźwięcznie brzmiącym pseudonimem Gryf, podał gospodarzowi gabinetu swą ozdobną laskę. Ten wziął ją do ręki i uważnie obejrzał gałkę w kształcie lwiej paszczy. Uchylił ukryte w ścianie drzwi, wyjął z garderoby identyczną laskę, porównał, po czym zwrócił laskę Chołowanowowi i gestem zaprosił na fotele.
Nie każdy Amerykanin mówi swobodnie po bułgarsku. Nie każdy Bułgar biegle włada angielskim. Dlatego przeszli na rosyjski. Przybysz bez trudu, a gospodarz uważnie dobierając słowa i zwracając uwagę na prawidłową wymowę.
— Co zdziałaliście?
— O, niemało. Zaangażowano osiemdziesięciu czterech amerykańskich inżynierów. Zostali skierowani na budowę kompleksu zakładów lotniczych w Komsomolsku. Pięćdziesięciu sześciu udało się na budowę fabryki czołgów w Czelabińsku…