— Wolimy raczej mówić o fabryce traktorów — grzecznie zauważył gość.
— Tak, oczywiście — przytaknął skwapliwie gospodarz. — Osiemnastu amerykańskich inżynierów pojechało na budowę fabryki czołgów w Niżniem Tagile, znaczy się, do fabryki wagonów. Wkrótce należy spodziewać się uzupełnień do zakładów lotniczych w Woroneżu i Kujbyszewie i do fabryki czołgów w Charkowie.
— Doskonale. Poza tym potrzebujemy specjalistów w dziedzinie akustyki i techniki nagrywania dźwięku.
— Proszę pana, o specjalistów było nietrudno, póki Ameryka była pogrążona w kryzysie. Ale teraz, gdy wychodzi z zapaści…
— Do czego pan zmierza?
— Chodzi ciągle o to samo. O zarobki amerykańskich inżynierów w Rosji…
— Również o pana zarobki?
— Również o moje.
— Amerykańscy inżynierowie żyją w Rosji tak, jak w Ameryce nikomu nawet się nie śni i zarabiają tyle, że nikt w Ameryce nie dałby wiary.
— Mimo to liczba chętnych stale maleje.
— Zastanowię się nad tym.
— Spróbuję znaleźć akustyków. Do Rosji?
— Do Rosji. Ale proszę o dyskrecję. Niech pan ich angażuje do Szwajcarii, wspominając mimochodem, że w Rosji płace są trzykrotnie wyższe. Proszę tak to zaaranżować, by mieli dokumenty i wizy wystawione na Szwajcarię, ale żeby każdy marzył o kontrakcie w Rosji.
— Później, w podróży, akustycy znikną w nie wyjaśnionych okolicznościach…
— O to niech już pana głowa nie boli. Ma pan ich zaangażować i wysłać do Szwajcarii. Koniec, kropka.
— To będzie kosztować więcej niż zwykle.
— Ile?
— Dwa razy więcej.
— Pomyślę. Czy to aby nie przesada?
— Proszę sobie znaleźć innego chętnego.
— Dobra, umowa stoi. Jeszcze jedno. Potrzebuję aparatów o nazwie magnetofon.
— Ile?
— Czterdzieści.
— Oho!
— Czterdzieści na początek. Potem więcej.
— Czy pan zdaje sobie sprawę z tego, że jeden magnetofon kosztuje tyle, co dwanaście niezłych samochodów?
— Tak.
— Czterdzieści magnetofonów stanowi równowartość niemal pięciuset porządnych wozów.
— Znam tabliczkę mnożenia.
— Czy mogę liczyć, jak zwykle, na dziesięć procent kwoty?
— Oczywiście.
— Dobrze. Dostarczę panu magnetofony.
— Generalnie jesteśmy zadowoleni z pańskiej pracy. Oto wynagrodzenie za miniony okres. Martwimy się o pana bezpieczeństwo. Stanowczo radzimy, aby proponował pan zatrudnianym inżynierom kontrakty też do innych krajów, nie tylko do Rosji…
— Proszę pana, kryjemy się, jak możemy. Ale zatrudnianie ekspertów do innych krajów przynosi firmie same straty.
— Pan znowu o tym samym?
— No tak, w pewnym sensie.
— Dobrze, zastanowię się nad tym. No i ostatnia sprawa. Jak wygląda realizacja głównego zamówienia?
— Będzie gotowe do końca 38 roku.
— Nie da się wcześniej?
— W żaden sposób.
— Zapłacę ekstra.
— Nie da się. Gdybyśmy wiedzieli, co robimy, to co innego. Może dałoby się wcześniej. Pan nie ma pojęcia, jak trudno jest konstruować skomplikowany mechanizm, nie znając jego przeznaczenia.
— Rozumiem doskonale. Ale taki jest warunek umowy: nie będzie pan pytać, co to jest i do czego służy.
— A wie pan, ja się chyba domyślam. To musi być jakiś osobliwy klucz do bardzo złożonego systemu elektrotechnicznego, który budujecie u siebie, w Związku Radzieckim. Przypuśćmy, że mister Stalin buduje tajną rezerwową stolicę, na wypadek wojny… Skupia tam wszystkie strategiczne i taktyczne środki łączności. Aby jednak ktoś niepowołany nie skorzystał z tej zapasowej stolicy i jej systemów łączności, mister Stalin buduje urządzenie, które pod względem komplikacji nie ustępuje najnowocześniejszym maszynom szyfrującym świata, a zarazem ma niewielkie rozmiary: można je zmieścić w niedużej walizce albo teczce.
Nie możecie zamówić takiego urządzenia w Rosji: wrogowie mister Stalina mogliby się o tym dowiedzieć, wejść w posiadanie aparatury i obrócić ją przeciw mister Stalinowi, przejmując kontrolę nad całą łącznością w kraju. Tymczasem, jeżeli zamawiacie je w Ameryce, możecie spać spokojnie. Tutejsi eksperci nie znają jego przeznaczenia, a nawet gdyby domyślali się, że jest to klucz do jakiegoś systemu, to i tak nie mogą z niego skorzystać, bo nie wiedzą, gdzie mieści się ta sekretna stolica, z jej supertajnymi systemami łączności, które otwiera tenże klucz… Czy nie mam racji?
Gość przez cały czas słuchał uważnie, nie przerywając. Teraz zabrał głos:
— Mister Stenton, macie w Ameryce bardzo trafne powiedzenie: ciekawość zgubiła kota. — W oczach Chołowanowa pojawił się dziwny błysk, który natychmiast zdmuchnął uśmiech z twarzy jego rozmówcy. — Uprzejmie proszę, by nigdy z nikim nie dzielił się pan swoimi domysłami o możliwych zastosowaniach urządzenia, które pańska firma buduje na nasze zamówienie.
— Przecież jesteśmy tu sami…
— Mister Stenton, proszę wierzyć, że dla nas obu będzie lepiej, jeśli powstrzyma się pan od ujawniania własnych przypuszczeń, choćby nawet wobec mnie. Żegnam pana.
Tego samego wieczoru szacowny bułgarski biznesmen przeistoczył się w jedynego następcę serbskiego rodu książęcego. A osiem dni później — w wysokiego urzędnika Kominternu, potem w towarzysza Chołowanowa, towarzysza w lśniących oficerkach, znanego jako Gryf.
Nastia dawno zauważyła, że kiedy ćwiczy na macie i rzuca instruktora przez prawe ramię, wtedy na balkonie, gdzie złożono zakurzony sprzęt sportowy, miarowo przechadza się para oficerek. Może nie zwróciłaby na to uwagi, gdyby nie blask, jaki od nich bije.
Dzisiaj po skończonych zajęciach wyskakuje z szatni na pusty korytarz i nagle słyszy, że ktoś ją woła.
Odwróciła się, na korytarzu stoi mężczyzna w skórzanym płaszczu. Całe szczęście korytarz szeroki, w sam raz, żeby mógł swoje bary pomieścić. Jeszcze trochę, a musiałby stanąć bokiem. Na nogach ma te same oficerki, które świecą nawet w ciemności. Można nocą po lesie spacerować, oświetlą ścieżkę.
— Obywatelko Strzelecka, wpłynął wniosek od majstra Nikanora…
— To on jeszcze żyje?
— Powraca do zdrowia.
— Proszę mu przekazać, że jak go jeszcze raz spotkam, zatłukę.
— Nie ma po co go spotykać.
— Całe szczęście.
— Nazywam się Chołowanow.
— Bardzo mi miło. Spieszę się do pracy. Do widzenia.
— Rozmawiałem z dyrektorem “Sierpa i Młota”.
— Z dyrektorem? — nie uwierzyła Nastia.
— Z dyrektorem. Oto papier z jego podpisem. Awansowałyście ze stanowiska sprzątaczki na pomocnicę szefa zmiany.
— Przecież ja w ogóle nie znam się na produkcji!
— A po co macie się znać? Będziecie chodzić do fabryki raz w miesiącu, po wypłatę. Jeżeli nie będziecie mogły, prześlą pieniądze do domu. Kierownictwo reprezentacji ZSRR powołuje was do kadry. Nie ma u nas sportu zawodowego i nie będzie. Mamy za to sport amatorski, trenujemy dzień i noc, cały rok na okrągło.
— A “Sierp i Młot” będzie mi płacić za taką pracę?
— Obowiązkowo. Skoro sportowiec-amator nie chodzi do pracy, bo trenuje, to z czego miałby żyć? Nasze fabryki pomagają sportowcom. Jeszcze jakieś pytania?
— Tak, jedno. Wasz pistolet, to prawdziwy Lahti?
Srebrzysty samolot lśni, jak oficerki Chołowanowa. Wzdłuż kadłuba widnieje czerwony, zamaszysty napis: STALINOWSKI SZLAK.