Выбрать главу

Śpiewali też pieśni własne, desantowe:

A do wiązu powoli podchodzi Człowiek Ze spadochronem

Potem, przed świtem, rozbrzmiewały nieprzyzwoite kuplety. Rej wodziła Katia. Zawodziła takie pieśni, że cała kadra płoszyła mewy śmiechem. I tańczyli do rana.

XIV

Zrzucili je na czterech tysiącach z otwarciem na dwóch.

Spadochron wystrzelił i Nastia zawisła nad morzem. A Kati nie wystrzelił. Śmignęła tuż obok — i w dół, w dół, w dół. W jednej chwili zamieniła się w malutką kropeczkę. Jak jej pomóc? Spadochron Nasti już jest otwarty, nijak nie może jej gonić. Może tylko pomóc jej krzykiem. I Nastia krzyczy, co sił w piersi:

— Ciągnij! Katia!! Pociągnij uchwyt!!!

Na ziemi Katia śmieje się, cała i zdrowa. I Chołowanow się śmieje. Śmieje się cała kadra. Katia jest już wyszkolona. Jej mechanizm nastawiono nie na dwa kilometry, lecz na dwieście metrów. Żeby Nastię nastraszyć.

A Nastia myślała, że Kati nie ma już wśród żywych.

Wszyscy zataczają się ze śmiechu. Tylko Nastia nie może dojść do siebie. Serce nie ze stali.

— No, dobrze już, dobrze. Ty też, Nastiu, będziesz kiedyś latać prawie do ziemi, sama będziesz straszyć żółtodziobów. Idź teraz, odpocznij. Nie będziemy cię więcej straszyć. Jutro znowu skaczemy z czterech tysięcy, ale otwarcie na tysiącu. To nie w kij dmuchał. Idź, przygotuj się psychicznie. Nie będziesz się bała?

— Nie będę.

XV

Zrzucili z czterech tysięcy. Z otwarciem na kilometrze.

Na tysiącu metrów strzelił Kati spadochron, a Nastia leci w dół, zamienia się w spadający punkt.

Teraz Katia wrzeszczy, jak opętana:

— Nastia, otwieraj! Otwieraj, durna! Szarpnij ręką! Ręką!!!

Nie może jej pomóc. Katia zwisa w uprzęży pod kopułą, szybciej nie poleci w żaden sposób. A Nastia, ze złożonym spadochronem — w dół, do ziemi, do ziemi… Na dole też wszyscy wrzeszczą:

— Szarp! Nastia! Szarp!!! Nie reaguje.

Na dwustu metrach zadziałały wszystkie trzy automaty. Strzelił spadochron — i już wylądowała. Wzywa ją Chołowanow.

— Sama nastawiłaś na dwieście?

— Aha.

— Żeby nas nastraszyć.

— Aha.

— Przecież nie umiesz otwierać nawet na ośmiuset metrach.

— Teraz już umiem. Od razu na dwustu.

— Doskonale. Za rażące naruszenie dyscypliny zostajesz odsunięta od dalszych skoków. Wykluczam cię z kadry.

XVI

Przechadza się po pustej mierzei.

Szumią fale. Na niebie spadochrony. Szybowce i samoloty.

Nie ma nic do roboty. Nie ma dokąd jechać. Siedzi na brzegu, puszcza kaczki po wodzie. Albo leży i patrzy w dal. Jak bezdomna kotka. Od trzech dni nie miała niczego w ustach. Kotka przynajmniej polowałaby na myszy. Nastia nie umie łowić myszy. Dlatego siedzi i patrzy w morze. Wokoło żywej duszy. Za to odespała wszystkie miesiące wstecz i wiele miesięcy naprzód. Nikt nie przeszkadza — kładź się na kamieniach i śpij do woli. Koc niepotrzebny. Ciepło. Więc leży, przebiera w pamięci paragrafy regulaminu.

Za plecami zachrobotały kamyki. Spojrzała za siebie. Nikogo nie widać, oślepia ją słońce. Widzi tylko buty. Niewiarygodny blask cholewek. Nie podnosi wzroku. Po co? I tak wie, do kogo należą.

Nie odezwała się słowem. Co tu mówić?

On pierwszy przerwał milczenie:

— Co robisz?

— Podziwiam krajobraz.

— Głodna?

— Nie.

— Masz charakterek!

Nie odpowiedziała.

— Wiesz, ja też mam charakter. I najchętniej posłałbym cię do wszystkich diabłów. Problem w tym, że dałem za ciebie sto amerykańskich spadochronów. I wychodzi na to, że je zwyczajnie roztrwoniłem. Więc latam po niebie i cię wypatruję. Piaszczysta mierzeja, nie mogłaś daleko pójść. Daleko od naszych spadochronów.

— Nie mogłam.

— Zbieraj się idziemy.

— Dokąd?

— Skakać.

XVII

Zaczęli wszystko od początku: skakali z czterech tysięcy z otwarciem natychmiastowym, potem z czterech tysięcy z otwarciem opóźnionym na trzech kilometrach. Na dwóch. Na kilometrze. Z czasem doszli do dwustu metrów.

Początkowo na cztery tysiące zabierał ją sam Chołowanow. Potem wezwano go Moskwy w niewiadomym celu. Samolot pilotował jego pomocnik. Ale z Chołowanowem było lepiej.

— Co za wariat zabiera takiego faceta w samym środku szkolenia i zawraca mu głowę duperelami?

— Głupia, wiesz przynajmniej, o kim mówisz?

— O Chołowanowie. Rekordziście.

— Dureń z ciebie, Nastiu. Chołowanow to osobisty pilot towarzysza Stalina. I jego ochroniarz. Nie przypadkiem mówią o nim Gryf.

ROZDZIAŁ 3

I

Bezkresne pole ciągnie się po sam horyzont. W poprzek przecina je betonowy pas. Wzdłuż pasa ustawiono trybunę honorową. Dla wodzów. Nad trybuną rozciągnięto tropik w granatowe i białe pasy. Dookoła kręcą się ochroniarze.

Wodzowie zjadą tu za trzy dni, ale trybuna już dziś jest pod ścisłą ochroną. Za trzy dni całą przestrzeń po tej stronie pasa startowego wypełni zbity tłum. Sam pas pozostanie wolny. Pole za pasem również. Myśliwce będą kręcić nad nim pętle, spadochroniarze sfruwać pojedynczymi płatkami, a potem całą chmarą. Powietrzna parada. Niezłomna potęga ojczyzny. Nieugięte skrzydła Kraju Rad.

Tymczasem trwają przygotowania.

Żołnierze rozciągają przewody. Monterzy siedzą na słupach, stukają młoteczkami jak dzięcioły. Mocują megafony. Potężny dźwig podnosi kioski z ciężarówek i ustawia je w jednym rzędzie: Napoje orzeźwiające, Lody, Prasa. I znowu: Napoje orzeźwiające. Wprawni cieśle zbijają z desek wychodek. Wychodek-kolos. Największy w Europie.

Bezpieczeństwo przede wszystkim. Z Moskwy dowieziono zastępy czekistów. Trwają ostatnie przygotowania. Próba generalna.

Na pierwszy rzut oka — zwyczajni młodzieńcy w cyklistówkach, marynarkach, sportowych koszulkach. W ogóle jakby nie czekiści. Ale dość przypatrzeć się uważnie i nie ma cienia wątpliwości. To oni.

Nad polem rozlega się komenda: Na stanowiska!

Przed chwilą snuł się tłum, bezładna masa ludzka. I raptem, w jednej chwili, ustawili się w szeregi, proste jak struna. Długie łańcuchy ludzkie aż po horyzont. I dalej. Pojawiły się też łańcuszki poprzeczne. Przeplatają się, tworząc regularne kwadraty. Komórki. Szkielet tłumu. Kiedy moskwianie wpłyną na tuszyńskie lotnisko, pośród masy ludzkiej wyrośnie niedostrzegalna siatka czekistów. Z północy na południe, ze wschodu na zachód. W tłumie nikt jej nie zauważy. Na razie ćwiczą w pustej przestrzeni: Na stanowiska! Rozejść się! Każdy łańcuszek, każdy kwadrat ma swojego szefa. Każdy szef ma w kieszeni słuchawkę telefoniczną. Gdy ludzie zapełnią całe pole, każdy dowódca niepostrzeżenie podłączy swój telefon do podziemnego kabla, lub do kiosku “Napoje orzeźwiające”, albo do jakiegoś innego. Nie na próżno od każdego biegnie linia napowietrzna.

Im bliżej trybuny, tym gęściej rozmieszczone są łańcuszki, tym ciaśniejsze komórki. Przy samej trybunie — zwarte szeregi. Kohorta Aleksandra Macedońskiego.

II

Pod samą trybuną rządową stoi kabina komentatora.

Usadzono go tak, by miał w zasięgu wzroku samoloty, spadochroniarzy i twarz towarzysza Stalina. By w razie czego reagował. Tuż obok jest miejsce Chołowanowa. On też patrzy na samoloty, na spadochrony, na tłum i na twarz towarzysza Stalina. Ma bardzo trudne zadanie: patrzeć w oczy towarzysza Stalina. I w niebo. I w masę ludzką. I jeszcze na komentatora. Towarzysz Chołowanow ma przy pasie Lahti L-35. To na wypadek, gdyby komentator oszalał i zaczął wykrzykiwać jakieś obrzydlistwa do mikrofonu. Żeby za długo nie wykrzykiwał. Żeby można go było wyłączyć pojedynczym strzałem między oczy.