— Wszystkie zginiemy, jeśli będziemy walczyć! Albo skończymy przykute łańcuchami do namiotu al’Thora! Zostań sobie i umieraj, Sevanno, jeśli chcesz. Ja nie jestem Kamiennym Psem! — Wyrwała rękę z uścisku i popędziła na wschód.
Sevanna stała tam jeszcze chwilę, pozwalając mężczyznom i Pannom popychać się to w jedną, to w drugą stronę, kiedy tak gnali w panice. A potem cisnęła włócznię na ziemię i obmacała wiszącą u pasa sakiewkę, w której kryła się mała kostka ze zdobnie rzeźbionego kamienia. Dobrze, że poczekała z jej wyrzuceniem. Została jej jeszcze jedna cięciwa do łuku. Podkasawszy spódnice, by uwolnić nogi, przyłączyła się do chaotycznej ucieczki, ale o ile cała reszta umykała zdjęta panicznym strachem, ona biegła z planami wirującymi jej w głowie. Jeszcze zmusi Randa al’Thora, by przed nią uklęknął, al’Thora i Aes Sedai.
Alviarin nareszcie opuściła apartamenty Elaidy, z pozoru równie chłodna i opanowana jak zawsze. Wewnętrznie czuła się wyżęta niczym mokra ścierka. Udało jej się stawiać pewne kroki po długich, krętych schodach, nawet na tym poziomie wykutych z marmuru. Przebiegający obok niej z codziennymi posyłkami służący w liberiach kłaniali się i dygali, widząc jedynie Opiekunkę demonstrującą spokój właściwy Aes Sedai. Niżej zaczęły się pojawiać siostry, w tym niejedna w szalu z frędzlami o barwach jej Ajah, jakby chciały dodatkowo zaakcentować tym formalnym strojem, że są pełnymi Aes Sedai. Po drodze przyglądały jej się badawczo, często niespokojnie. Jedynie Danelle ją zignorowała, rozmarzona Brązowa siostra. Miała swój udział w obaleniu Siuan Sanche i wyniesieniu Elaidy, ale pogrążona we własnych myślach, bez przyjaciółek nawet wśród własnych Ajah, zdawała się nie zauważać, że zepchnięto ją na ubocze. Pozostałe były tego świadome aż nadto. Berisha, szczupła i twardooka Szara oraz Kera, obdarzona tymi jasnymi włosami i niebieskimi oczami, jakie zdarzały się u niektórych Tairenian, i z całą tą arogancją jakże powszechną u Zielonych, zdobyły się nawet na dygnięcie. Norine miała taką minę, jakby zamierzała to zrobić, a jednak nie zdecydowała się; wielkooka, czasami prawie tak samo marzycielska jak Danelle i równie pozbawiona przyjaciół, nie cierpiała Alviarin. Skoro Opiekunka miała pochodzić z Białych, jej zdaniem powinna nią zostać Norine Dovarna.
Od sióstr nie wymagano, by okazywały uprzejmość Opiekunce, ale te bez wątpienia miały nadzieję, że w razie konieczności Alviarin wstawi się za nimi u Elaidy. Inne tylko się zastanawiały, jakież to rozkazy ona niesie, czy może któraś siostra ma być tego dnia zganiona za jakieś niedociągnięcie. Nawet Czerwone nie pokonywały tych pięciu poziomów, by dotrzeć do nowych apartamentów Amyrlin, o ile nie zostały wezwane, i niejedna siostra autentycznie się ukrywała, kiedy Elaida schodziła na dół. Samo powietrze zdawało się rozpalone, gęste od strachu, który nie miał nic wspólnego z rebelią czy przenoszącymi mężczyznami.
Kilka sióstr próbowało ją zagadać, ale Alviarin mijała je, niezbyt uprzejmie, niemal nie zauważając zaniepokojenia wykwitającego w ich oczach, w momencie gdy rozumiały, że wyraźnie nie chce się zatrzymać. Obraz Elaidy wypełniał jej myśli tak samo jak pozostałym. Elaida była kobietą o wielu obliczach. Na pierwszy rzut oka widziało się piękność pełną godności i rezerwy, na drugi kobietę ze stali, groźną jak obnażone ostrze. Ona stosowała siłę tam, gdzie inni uciekali się do perswazji, waliła pałką tam, gdzie inni próbowali dyplomacji albo posunięć Gry Domów. Każdy, kto ją poznał, dostrzegał inteligencję, ale dopiero po jakimś czasie widziało się, że mimo takiego umysłu, ona widzi tylko to, co chce widzieć, i stara się uprawomocnić wszystko, co chce, by było prawdziwe. Od tych dwóch bezsprzecznie przerażających cech gorsze było to, że tak często odnosiła sukcesy. Zaletą był Talent Przepowiadania.
Łatwo było o nim zapomnieć; objawiał się tak chaotycznie i rzadko. Poza tym tyle czasu minęło od ostatniej Przepowiedni, że już sama nieprzewidywalność potrafiła porazić niczym piorun. Nikt nie umiał orzec, kiedy to się stanie, nawet sama Elaida, i nikt nie umiał przewidzieć, co objawi. Teraz Alviarin czuła niemalże mglistą obecność tej kobiety, jakby ta ją śledziła.
Być może należało ją zabić. Jeżeli nawet, Elaida nie będzie pierwszą, którą Alviarin zabiła potajemnie. A jednak wahała się z podjęciem tego kroku bez wyraźnych rozkazów albo przynajmniej przyzwolenia.
Weszła do własnych apartamentów i poczuła ulgę, jakby cień Elaidy nie był w stanie przekroczyć ich progu. Głupia myśl. Gdyby Elaida podejrzewała, jaka jest prawda, wówczas tysiące lig nie powstrzymałoby jej od skoczenia do gardła Alviarin. Elaida wymagała od niej ciężkiej pracy, a także osobistego wkładu przy wdrażaniu rozkazów opatrzonych podpisem i pieczęcią Amyrlin — ale należało jeszcze podjąć decyzję, które z tych rozkazów mają być rzeczywiście zrealizowane. Decyzja, rzecz jasna, nie należała do Elaidy. Ani też do niej samej.
Jej komnaty były mniejsze od tych, które zajmowała Elaida, aczkolwiek sklepienia miały wyższe, balkon zaś wychodził na wielki plac przed Wieżą. Alviarin stawała niekiedy na nim, żeby popatrzeć na rozciągające się przed nią Tar Valon, największe miasto świata, pełne niezliczonych tysięcy takich, którzy byli czymś jeszcze pośledniejszym niźli pionki na planszy do gry w kamienie. Umeblowanie z jasnego, prążkowanego drewna inkrustowanego perłami i bursztynem pochodziło z Arad Doman. Dopełniały go barwne dywany utkane we wzory złożone z kwiatów i zakrętasów, a jeszcze barwniejsze gobeliny przedstawiały lasy, kwiaty i pasące się jelenie. Wszystko to należało do poprzedniej mieszkanki tych pokoi, i nawet jeśli zachowała je przede wszystkim dlatego, że nie chciało jej się marnować czasu na wybieranie nowych, to miały jej ponadto przypominać, jaka jest cena porażki. Leane Shariff maczała palce w rozmaitych spiskach i przegrała, a teraz była odcięta od Jedynej Mocy na zawsze, bezradna uciekinierka zależna od czyjejś łaski, skazana na życie w nędzy, dopóki sama go nie zakończy albo zwyczajnie nie przyłoży twarzy do ściany i nie umrze. Alviarin słyszała o kilku ujarzmionych kobietach, którym udało się przeżyć, ale postanowiła wątpić w takie historie, dopóki osobiście którejś nie pozna. Co wcale nie znaczyło, by miała na to chociaż cień ochoty.
Za oknami widziała jaskrawe światło wczesnego popołudnia, zanim jednak pokonała połowę drogi przez bawialnię, światło nagle zmętniało, jakby zapadł już wieczór. Ten mrok wcale jej nie zaskoczył. Odwróciła się i natychmiast padła na kolana.
— Wielka Pani, żyję, by służyć.
Przed nią stała wysoka kobieta, ciemny cień i srebrne światło. Mesaana.
— Powiedz mi, co się stało, dziecko. — Jej głos miał brzmienie srebrnych dzwoneczków.
Klęcząca Alviarin powtórzyła każde słowo, jakie powiedziała jej Elaida, zastanawiając się jednakże, czy to konieczne. Na samym początku opuszczała mało ważne szczegóły, ale Mesaana orientowała się za każdym razem, żądała powtórzenia każdego słowa, każdego gestu, każdej miny. Najwyraźniej podsłuchiwała te rozmowy. Alviarin usiłowała dopatrzyć się w tym jakiejś logiki, ale bez powodzenia. A mimo to niektóre rzeczy stosowały się do praw logiki.
Poznała pozostałych Wybranych, których durnie nazywali Przeklętymi. Lanfear pojawiała się w samej Wieży, a Graendal, władcza dzięki swej sile i wiedzy, bez słów dawała jasno do zrozumienia, że Alviarin stoi znacznie od nich niżej, że jest zwykłą posługaczką, która biega na posyłki i wije się z rozkoszy, kiedy usłyszy uprzejme słowo. Be’lal porwał Alviarin w samym środku nocy, kiedy spała — do dziś nie wiedziała, dokąd; obudziła się we własnym łóżku i to przerażało ją jeszcze bardziej niźli przebywanie w obecności mężczyzny, który potrafił przenosić. Dla niego nie była nawet robakiem, w ogóle żywą istotą, jedynie pionkiem w grze, który poruszał się na jego rozkaz. Pierwszy zaś był Ishamael, wiele lat przed innymi; to on wybrał Alviarin spośród tajemnych rzesz Czarnych Ajah, by ją postawić na ich czele.