Klękała przed każdym z nich, mówiąc, że żyje po to, by służyć, i mówiła to szczerze, posłusznie wypełniając rozkazy, niezależnie od ich treści. Ostatecznie stali zaledwie krok niżej od samego Wielkiego Władcy Ciemności, a skoro pragnęła wynagrodzenia za swe usługi, pragnęła nieśmiertelności, którą oni zdawali się już posiadać, musiała okazywać posłuszeństwo. Klękała przed każdym, ale jedynie Mesaana pojawiała się z nieludzką twarzą. Ten płaszcz z cienia i światła musiał zostać utkany z Jedynej Mocy, ale Alviarin nie widziała żadnego splotu. Czuła siłę Lanfear i Graendal, wiedziała od pierwszej chwili, o ile silniejsze są od niej we władaniu Mocą, ale w Mesaanie wyczuwała... nic nie wyczuwała. Jakby ta kobieta w ogóle nie potrafiła przenosić.
Logiczny wniosek był oczywisty i jednocześnie oszałamiający. Mesaana zamaskowała się, ponieważ mogła zostać rozpoznana. A zatem mieszkała w samej Wieży. Z pozoru zdawało się to niemożliwe, a jednak nie pasowało tu żadne inne wytłumaczenie. W takim razie musiała być jedną z sióstr, bo z pewnością nie jedną ze służących, zmuszoną do ciężkiej harówki i potu. Ale którą? Zbyt wiele kobiet wyjechało na wiele lat z Wieży, zanim Elaida wezwała je z powrotem, zbyt wiele nie miało bliskich przyjaciółek albo w ogóle żadnych. Mesaana musiała być właśnie jedną z nich. Alviarin bardzo chciała to wiedzieć. Wiedza, nawet taka, której nie mogła wykorzystać, równała się władzy.
— A zatem naszej Elaidzie przydarzyła się Przepowiednia — powiedziała dźwięcznie Mesaana, a Alviarin uświadomiła sobie z zaskoczeniem, że to oznacza koniec jej recytacji. Bolały ją kolana, ale wiedziała, że nie powinna wstawać bez pozwolenia. Palce utkane z cienia postukały w zamyśleniu w srebrne wargi. Czy zauważyła, by jakaś siostra wykonywała taki gest? — Dziwne, że jest ona równocześnie taka jasna i mglista. To zawsze był rzadki Talent, a większość tych, którzy go posiadali, wypowiadała się w taki sposób, że jedynie poeci potrafili ich zrozumieć. Zazwyczaj dopiero wtedy, gdy było już za późno, i nie miało to żadnego znaczenia. Wtedy dopiero wszystko stawało się jasne. — Alviarin nadal milczała. Przeklęci nie rozmawiali; rozkazywali albo żądali. — Interesujące przewidywania. Pogrom rebeliantek... Jak pęknięty melon?... Tak to brzmiało?
— Nie jestem pewna, Wielka Pani — odparła powoli. Tak to brzmiało? Ale Mesaana tylko wzruszyła ramionami.
— Tak czy owak, jedno i drugie zawsze się da wykorzystać.
— Ona jest niebezpieczna, Wielka Pani. Jej Talent może ujawnić to, co nie powinno być ujawnione.
Odpowiedział jej kryształowy śmiech.
— Na przykład co? Ciebie? Twoje siostry z Czarnych Ajah? A może to mnie chcesz chronić? Bywasz czasami bardzo grzeczną dziewczynką, drogie dziecko. — Srebrzysty głos przepełniało rozbawienie. Alviarin czuła, że twarz jej pała i miała nadzieję, że Mesaana zobaczy w tym wstyd, a nie gniew. — Czy sugerujesz, że należy się pozbyć naszej Elaidy, dziecko? Moim zdaniem jeszcze nie. Nadal może być użyteczna. Przynajmniej dopóki młody al’Thor do nas nie dotrze, a wielce prawdopodobne, że i później również. Spisz jej rozkazy i dopilnuj, by je wykonano. Obserwowanie, jak ona uprawia te swoje gierki, jest z pewnością zabawne. Dzieci, czasami naprawdę okazujecie się godne swoich Ajah. Ciekawe, czy uda jej się porwać Króla Illian i Królową Saldaei? Wy, Aes Sedai, robiłyście kiedyś takie rzeczy, ostatni raz... no kiedy?... dwa tysiące lat temu? Kogo ona spróbuje posadzić na tronie Cairhien? Czy propozycja zostania Królem Łzy pokona niechęć Wysokiego Lorda Darlina wobec Aes Sedai? Czy raczej nasza Elaida udławi się pierwej swoją frustracją? Szkoda, że tak się opiera przed konceptem stworzenia większej armii. Myślałam, że jej ambicje sięgają wyżej.
Posłuchanie dobiegało końca — nigdy nie trwało dłużej niż czas, jakiego Alviarin potrzebowała do złożenia sprawozdania i wysłuchania nowych rozkazów — ale musiała jeszcze zadać pytanie:
— Czarna Wieża, o Wielka Pani. — Alviarin oblizała wargi. Wiele się nauczyła od czasu, gdy pojawił się przed nią Ishamael, nie tylko tego, że Wybrani wcale nie są ani wszechmogący ani wszechwiedzący. Została wyniesiona, ponieważ Ishamael zabił jej poprzedniczkę w napadzie gniewu, kiedy odkrył, co wszczęła Jurna Malari, ale to wcale się nie skończyło przez kolejne dwa lata, po śmierci następnej Amyrlin. Często się zastanawiała, czy Elaida miała swój udział w śmierci Sierin Vayu; Czarne Ajah z pewnością go nie miały. Z rozkazu Jarny Tamrę Ospenyę, Amyrlin poprzedzającą Sierin, wyciśnięto niczym kiść winogron — uzyskując niewiele soku, jak się okazało — i to w taki sposób, iż wydawało się, że umarła podczas snu, jednak Alviarin oraz pozostałe dwanaście sióstr z Wielkiej Rady płaciły bólem, do czasu aż zdołały przekonać Ishamaela, że to nie one są za to odpowiedzialne. Wybrani wcale nie byli wszechwładni i nie wiedzieli wszystkiego, a jednak czasami wiedzieli coś, co dla innych była tajemnicą. Wszakże pytanie o to mogło się okazać niebezpieczne. “Dlaczego?” było pytaniem najbardziej niebezpiecznym; Wybrani bardzo nie lubili tego słowa.
— Czy można bezpiecznie posłać przeciwko nim pięćdziesiąt sióstr, o Wielka Pani?
Oczy rozjarzone niczym bliźniacze księżyce w pełni przyjrzały się jej w milczeniu i Alviarin poczuła chłód pełznący po kręgosłupie. Przez myśl przemknęło jej wspomnienie losu Jarny. Jarna, oficjalnie Szara, nigdy nie wykazywała żadnego zainteresowania ter’angrealami, których zastosowanie nie było nikomu znane — aż do dnia, w którym dała się złapać w sidła takiego, którego nikt od stuleci nie tykał. Po dziś dzień pozostawało zagadką, dlaczego się wtedy uaktywnił. Przez dziesięć dni nikt nie mógł do niej dotrzeć; słychać tylko było, jak krzyczy co sił w płucach. Większość mieszkanek Wieży uważała Jarnę za wzór cnót; w pogrzebie, kiedy grzebano to, co udało się odzyskać, uczestniczyły wszystkie siostry z Tar Valon i wszystkie te, które zdołały dotrzeć na czas do miasta.
— Ciekawska jesteś, dziecko — stwierdziła na koniec Mesaana. — To może być zaleta, o ile nią odpowiednio pokierować. Pokierowana źle... — Pogróżka zawisła w powietrzu niczym połyskliwy sztylet.
— Pokieruję nią tak, jak rozkażesz, Wielka Pani — wyszeptała chrapliwie Alviarin. W ustach jej całkiem zaschło. — Tylko tak, jak rozkażesz. — Ale i tak dopilnuje, by żadna z Czarnych sióstr nie towarzyszyła Toveine. Mesaana poruszyła się, górując nad nią tak, że musiała wygiąć szyję w łuk, by spojrzeć w tę twarz ze światła i cienia, po czym nagle zadała sobie pytanie, czy Wybrana przypadkiem nie czyta w jej myślach.
— Jeżeli chcesz mi służyć, dziecko, musisz być mi posłuszna. Nie Semirhage czy Demandredowi. Ani też Graendal czy komukolwiek innemu. Tylko mnie. A także Wielkiemu Władcy, rzecz jasna, ale poza nim przede wszystkim mnie.
— Żyję, by służyć, o Wielka Pani — powiedziała, a właściwie wyskrzeczała, ale jakoś udało jej się zaakcentować ostatnie słowa.
Przez dłuższą chwilę srebrzyste oczy wpatrywały się w nią, nie mrugając. A potem Mesaana powiedziała:
— Dobrze. W takim razie będę cię uczyć. Ale pamiętaj, że uczeń to nie nauczyciel. To ja decyduję, kto ma się czego uczyć, i ja również decyduję, kiedy może wykorzystać swoją wiedzę. Jeżeli się dowiem, że zdradziłaś komuś bodaj jej skrawek albo że zastosowałaś jej strzępek bez mojego polecenia, wówczas cię wykończę.
Alviarin poruszyła ustami, by uzyskać choć odrobinę wilgoci. W tych dzwoneczkach nie słyszało się gniewu, jedynie niewzruszoną pewność siebie.