Выбрать главу

Omerna doszedł aż do wielkiego, złotego słońca osadzonego w posadzce i wytartego przez te wszystkie stopy oraz kolana, które spoczywały na nim przez całe stulecia. Gdyby nie owo słońce, a także sztandary zdobyte podczas bitew, które wisiały tuż pod powałą, postrzępione ze starości i wytarte, byłaby to całkiem zwyczajna komnata. Omerna przyglądał się, jak Morgase go mija, z pozoru w ogóle nie przyjmując do wiadomości jego istnienia, a kiedy drzwi zamknęły się za nią, powiedział:

— Nie znalazłem jeszcze ani Elayne, ani Gawyna, mój lordzie.

— Czy to są te twoje ważne wieści? — spytał z irytacją Niall. Balwer donosił, że córka Morgase jest w Ebou Dar, po szyję unurzana w sprawach wiedźm; rozkazy dotyczące jej osoby zostały już wysłane do Jaichima Carridina. Drugi syn Morgase także nadal plugawił się z wiedźmami, jak się zdawało, w Tar Valon, gdzie również Balwer posiadał kilku agentów. Niall upił spory łyk chłodnego wina. Ostatnimi czasy miał wrażenie, że jego kości stały się stare, kruche i zimne, a mimo to od skwaru sprokurowanego przez Cień pot zalewał mu ciało i wysychały usta.

Omerna wzdrygnął się.

— Ach... nie, mój lordzie. — Pogrzebał w kieszeni białego kaftana i wydobył z niej mały kościany cylinder z trzema czerwonymi paskami biegnącymi przez całą długość. — Chciałeś, by ci to dostarczono, gdy tylko gołąb przyleci do... — Urwał, kiedy Niall wyrwał mu rurkę.

Na to właśnie czekał, to był powód, dla którego jeszcze żaden legion nie wyruszył do Andoru z Morgase jadącą na czele, aczkolwiek nie w charakterze dowódcy. Jeżeli to wszystko nie okaże się efektem szaleństwa Varidina, bredzeniem człowieka, który na widok anarchii rozkładającej Tarabon postradał zmysły, to Andor będzie musiał poczekać. Andor, a może i inne ziemie.

— Mam... mam potwierdzenie, że w Białej Wieży naprawdę doszło do rozłamu — ciągnął Omerna. — Czarne... Ajah przejęły Tar Valon. — Nic dziwnego, że mówił tak nerwowym głosem. Wygłaszał herezje. Czarne Ajah nie istniały, wszystkie wiedźmy były Sprzymierzeńcami Ciemności.

Niall zignorował go i przełamał paznokciem woskową pieczęć zamykającą rurkę. Przyzwyczaił Balwera do szerzenia tych plotek, a teraz one wracały do niego. Omerna wierzył w każdą plotkę, jaka mu wpadła w uszy, a jego uszy wychwytywały je wszystkie.

— Są też doniesienia, jakoby wiedźmy weszły w konszachty z fałszywym Smokiem al’Thorem, mój lordzie.

To oczywiste, że wiedźmy weszły z nim w konszachty! Był ich tworem, ich marionetką. Niall ogłuchł na paplaninę tego durnia i ruszył z powrotem w stronę stolika do gry, po drodze wyciągając cienki zwitek papieru z rurki. Nigdy nie pozwalał nikomu dowiedzieć się czegokolwiek o tych listach oprócz tego, że istniały, a niewielu wiedziało choćby tyle. Dłonie mu drżały, kiedy rozprostowywał papier. Nie zdarzyło mu się to od czasu, kiedy był małym chłopcem przypatrującym się swojej pierwszej bitwie, ponad siedemdziesiąt lat temu. Teraz te ręce zdawały się zbudowane z samych tylko kości i ścięgien, ale nadal miały w sobie dość siły do tego, co musiał zrobić.

Nie było to pismo Varidina, tylko Faisara, wysłanego do Tarabonu z innymi zadaniami. Niallowi żołądek zacisnął się w supeł, kiedy czytał; list został sformułowany w zrozumiałym języku, nie szyfrem Varidina. Raporty Varidina stanowiły dzieło człowieka, który stał na skraju szaleństwa, o ile już go nie przekroczył, a jednak Faisar potwierdzał wszystkie najgorsze rzeczy, a nawet i więcej. Znacznie więcej. Al’Thor okazał się wściekłą bestią, niszczycielem, którego należało powstrzymać, a teraz pojawiło się drugie szalone zwierzę, takie, które mogło być jeszcze bardziej niebezpieczne niż wiedźmy z Tar Valon z ich wytresowanym fałszywym Smokiem. Tylko jak, na Światłość, mógłby walczyć i z jednym, i drugim?

— Jak... jak się zdaje królowa Tenobia wyjechała z Saldaei, mój lordzie. L .. Zaprzysiężeni Smokowi palą i mordują na całym terytorium Altary i Murandy. Słyszałem, że Róg Valere został odnaleziony, w Kandorze.

Niall, wciąż jeszcze nieco rozkojarzony, podniósł wzrok i zobaczył Omernę u swego boku, oblizującego wargi i ocierającego pot z czoła wierzchem dłoni. Bez wątpienia liczył, że uda mu się podpatrzyć, co jest w liście. No cóż, niebawem dowiedzą się wszyscy.

— Jak się zdaje, wymysły twojej dzikuski wcale nie były takie dzikie — powiedział Niall i w tym momencie poczuł ukłucie noża wbitego między żebra.

Szok sparaliżował go na dostatecznie długą chwilę, by Omerna zdążył wyswobodzić sztylet i zatopić go w ciele raz jeszcze. W taki sam sposób umierali przed nim inni Lordowie Kapitanowie Komandorzy, ale nigdy nie przyszło mu do głowy, że on zginie z ręki Omerny. Próbował jeszcze walczyć ze swoim zabójcą, ale zabrakło mu siły. Przywarł do Omerny, który wsparł go; obaj stali teraz oko w oko.

Twarz Omerny była czerwona; wyglądał na bliskiego płaczu.

— To musiało się stać. Musiało. Pozwalasz tym wiedźmom siedzieć w ukryciu w Salidarze i... — Odepchnął Nialla, jakby nagle dotarło do niego, że obejmuje mężczyznę, którego właśnie mordował.

Siła, która uciekła już z nóg Nialla, teraz opuściła również jego ręce. Runął bezwładnie na stolik do gry, przewracając go. Czarne i białe kamienie rozsypały się po wypolerowanej posadzce; srebrny dzban odbił się, rozbryzgując wino. Chłód rozlał się po całym ciele.

Nie był pewien, czy to przedtem czas zwolnił, czy teraz wszystko zaczęło dziać się tak szybko. Na posadzce załomotały czyjeś ciężkie buty, a wtedy znużonym ruchem podniósł głowę i zobaczył Omernę wpatrzonego weń wytrzeszczonymi oczyma, cofającego się przed Eamonem Valdą. Odziany w biało-złotą tunikę i biały kaftan, podobnie jak Omerna stanowił w każdym calu wzór Lorda Kapitana. Valda nie dorównywał tamtemu wzrostem ani też nie był tak ostentacyjnie rozkazujący, ale jak zawsze miał twardą twarz, a w dłoniach trzymał miecz, ostrze oznakowane czaplą, które cenił sobie niezwykle wysoko.

— Zdrada! — zawył Valda i wbił miecz w pierś Omerny.

Niall roześmiałby się, gdyby mógł; oddychał z trudem i słyszał bulgotanie krwi we własnym gardle. Nigdy nie lubił Valdy — w rzeczy samej gardził tym człowiekiem — ktoś jednak musiał się dowiedzieć. Poruszył oczami, znalazł skrawek papieru z Tanchico leżący nieopodal jego dłoni; tam mógł zostać przeoczony, ale nie jeśli jego trup będzie go ściskał. A ten list musiał zostać przeczytany. Jego dłoń zdawała się pełznąć przez deski posadzki tak wolno, ocierając się o papier, popychając go, kiedy macał niezdarnie, żeby go złapać. Wzrok zachodził mu mgłą. Usiłował zmusić oczy, żeby widziały. Ktoś musiał... Mgła gęstniała. Jakaś jego cząstka usiłowała otrząsnąć się z tej myśli; nie było żadnej mgły. Mgła gęstniała, a tam gdzieś czaił się wróg, niewidzialny, ukryty, równie niebezpieczny jak al’Thor albo i bardziej. List. Co? Jaki list? Czas dosiąść konia i dobyć miecz, czas na ostatni atak. Na Światłość, zwyciężaj albo giń, on nadchodzi! Na koniec próbował jeszcze gniewnie obnażyć zęby.

Valda wytarł ostrze o tunikę Omerny, po czym nagle dotarło do niego, że stary wilk nadal oddycha, chrapliwym, bulgotliwym dźwiękiem. Krzywiąc się, pochylił się, by dokończyć dzieła — i wtedy koścista dłoń o długich palcach chwyciła go za ramię.

— Czy zechcesz teraz zostać Lordem Kapitanem Komandorem, mój synu? — Wychudła twarz Asunawy była twarzą męczennika, ale te ciemne oczy płonęły zapałem, który byłby zdolny wytrącić z równowagi nawet tych, którzy nie wiedzieli, kim on jest. — Być może nim zostaniesz, jeśli ja potwierdzę, że to ty zabiłeś zabójcę Pedrona Nialla. Ale nie wtedy, jeśli będę musiał powiedzieć, że poderżnąłeś również gardło Niallowi.