Na widok Perrina Loial przeszedł długimi krokami przez obozowisko. Siedzący w siodle Perrin był od niego o dwie, może trzy głowę niższy.
— Perrin — wyszeptał Loial — tu się źle dzieje. Mało tego, tu jest niebezpiecznie. — Szept, którym starał się mówić Loial, przypominał buczenie trzmiela wielkości mastiffa. Kilka Aes Sedai poodwracało głowy.
— Czy mógłbyś mówić trochę głośniej? — spytał prawie niesłyszalnie Perrin. — Moim zdaniem w Andorze niektórzy mogli cię nie usłyszeć. Mam na myśli tych z zachodu Andoru.
Loial zrobił zaskoczoną minę, a potem tak się skrzywił, że długie brwi opadły mu na policzki.
— Wiesz przecież, że potrafię szeptać. — Tym razem raczej nikt nie mógł go usłyszeć wyraźnie w odległości większej niż jakieś trzy kroki. — Co my zrobimy, Perrin? Niedobrze jest więzić Aes Sedai wbrew ich woli, niedobrze i głupio. Już to raz powiedziałem i będę nadal powtarzał. Ale nie to jest najgorsze. To wrażenie... Jedna iskra i to miejsce wybuchnie niczym wóz pełen sztucznych ogni. Czy Rand o tym wie?
— Nie mam pojęcia — odpowiedział Perrin na oba pytania i po jakiejś chwili ogir przytaknął z niechęcią.
— Ktoś musi wiedzieć, Perrin. Ktoś musi coś zrobić. — Loial popatrzył na północ, ponad wozami za plecami Perrina, i w tym momencie Perrin wiedział, że nie ma co dłużej zwlekać.
Z niechęcią zawrócił Steppera. Wolałby się zamartwiać o Aes Sedai, Asha’manów i Mądre, aż mu wypadną wszystkie włosy, ale mus to mus. W święto Chasaline należało myśleć o dobrych rzeczach.
2
Dziedziniec rzeźnika
Z początku Perrin nie patrzył w dół zbocza, w stronę, w którą się wybierał, tam gdzie tego ranka powinien był jechać razem z Randem. Zamiast tego siedział w siodle, tuż poza kręgiem wozów, i rozglądał się we wszystkich innych kierunkach, aczkolwiek przed oczyma roztaczały się widoki, od których chciało mu się wymiotować. Czuł się tak, jakby go ktoś walnął młotem w brzuch.
Uderzenie młota. Dziewiętnaście świeżych grobów na szczycie przysadzistego wzgórza; dziewiętnastu poległych z Dwu Rzek, którzy mieli już nigdy nie zobaczyć domu. Rzadko który kowal był zmuszany do oglądania ludzi umierających za sprawą jego decyzji. Całe szczęście, że ludzie z Dwu Rzek posłuchali jego rozkazów, bo w przeciwnym razie grobów byłoby więcej. Uderzenie młota. Prostokąty świeżo spulchnionej ziemi zapełniały także sąsiednie zbocze, groby blisko stu Mayenian i jeszcze większej liczby Cairhienian, którzy przybyli do Studni Dumai i tam polegli. Powody albo racje nieważne; poszli za Perrinem Aybarą. Uderzenie młota. Wzgórze na zachodzie pokrywały groby jakby nieco pokaźniejszych rozmiarów, tysiąc albo i więcej. Tysiąc Aielów, pogrzebanych na stojąco, by mogli oglądać każdy wschód słońca. Tysiąc. W tym Panny. Na myśl o poległych mężczyznach żołądek zaciskał mu się w supły; myśl o kobietach sprawiała, że miał ochotę usiąść i zapłakać. Starał się sobie wmówić, że oni wszyscy przybyli tu z własnej woli, że koniecznie chcieli tutaj być. Jedno i drugie było prawdą, ale to on wydawał rozkazy i dlatego ponosił odpowiedzialność za te groby. Nie Rand, nie Aes Sedai, on sam.
Ci Aielowie, którzy pozostali przy życiu, dopiero co przestali śpiewać dla swoich zmarłych ponure pieśni śpiewane partiami, które pokutowały w pamięci.
Zdawali się znajdować ulgę w tych pieśniach. Żałował, że sam nie może jej znaleźć, ale na ile zdołał się zorientować, Aielowie rzeczywiście mało dbali o to, czy żyją, czy umarli. To był szalony naród. Każdy człowiek przy zdrowych zmysłach pragnął żyć. Każdy człowiek przy zdrowych zmysłach uciekałby najdalej jak może od bitwy, uciekałby, co sił w nogach.
Stepper podrzucił łbem, rozdymając nozdrza, gdy poczuł fetor buchający z dołu i Perrin poklepał go po karku. Aram uśmiechnął się szeroko na widok tego, od czego Perrin tak usiłował się odgrodzić. Twarz Loiala miała tak mało wyrazu, że równie dobrze mogła być wyrzeźbiona z drewna. Usta drgnęły mu nieznacznie i Perrinowi wydało się, że usłyszał: “Światłości, obym już nigdy czegoś takiego nie oglądał”. Zrobiwszy głęboki wdech, zmusił oczy, by powędrowały śladem ich wzroku — w stronę Studni Dumai.
Pod pewnymi względami nie był to widok równie straszny jak groby — niektórych tych ludzi znał od dziecka — ale to wszystko zwaliło się na niego w jednym momencie, podobnie jak woń w jego nosie stało się jakby materialne i uderzyło go między oczy. Natychmiast opadły go wspomnienia, które pragnąłby wyrzucić z pamięci. Ziemia Studni Dumai byłam ziemią mordu, ziemią umierania; a teraz stała się czymś jeszcze gorszym. W odległości niecałej mili stały zwęglone pozostałości wozów ustawionych wokół niewielkiego zagajnika, niemal ukrywającego niskie, kamienne cembrowiny. A wokół wozów...
Rozkotłowane czarne morze, morze sępów, kruków i wron, dziesiątków tysięcy, które wzbijały się w powietrze falami i znowu opadały na ziemię, całkiem maskując rozrytą glebę. Za co Perrin był bardziej niż wdzięczny. Asha’mani stosowali brutalne metody; niszczyli ciało i ziemię z jednaką obojętnością. Shaido poległo zbyt wielu, by dało się ich pogrzebać w ciągu kilku dni, gdyby komukolwiek zależało na ich grzebaniu, toteż sępy, kruki i wrony mogły się najeść do syta. Na ziemi leżały również padłe wilki; Perrin pragnął je pogrzebać, ale wilki nie znały przecież tego obyczaju. Znaleziono trzy ciała Aes Sedai, których Moc nie uratowała przed włóczniami i strzałami w szaleństwie bitwy, a oprócz nich również pół tuzina martwych Strażników. Ci zostali pogrzebani na polance tuż obok studni.
Nie tylko ptaki towarzyszyły poległym. Czarnopióre fale unosiły się wokół lorda Dobraine Taborwina i ponad dwustu zbrojnych z cairhieniańskiej kawalerii, a także wokół Lorda Porucznika Haviena Nurelle i tych wszystkich Mayenian, którzy uszli z życiem, jeśli nie liczyć tych, którzy pilnowali Strażników. Con z dwoma białymi rombami na niebieskim tle, wyróżniające cairhieniańskich oficerów, wszystkich wyjąwszy samego Dobraine, a także czerwone zbroje Mayenian oraz lance z czerwonymi wstęgami czyniły wspólnie paradę męstwa na tej scenie rzeźni, ale Dobraine nie był jedynym, który przykładał chusteczkę do nosa. Tu i tam ktoś wychylał się z siodła i próbował opróżnić już i tak pusty żołądek. Mazrim Taim, niemal dorównujący wzrostem Randowi, stał na ziemi w swym czarnym kaftanie z niebieskozłotymi Smokami pełznącymi w górę rękawów, w towarzystwie może setki Asha’manów. Niektórym z nich też przewracało się w żołądkach. Były tam również dziesiątki Panien, więcej siswai’aman niż Cairhienian, Mayenian i Asha’manów razem wziętych, a także kilka tuzinów Mądrych na dobitkę. Wszyscy rzekomo na wypadek powrotu Shaido albo może na wypadek, gdyby niektórzy z poległych udawali, aczkolwiek zdaniem Perrina każdy, kto by w tym miejscu udawał trupa, prędko postradałby zmysły. Wszystko koncentrowało się wokół Randa.