Kiedy Rand pojawił się w przedsionku, razem z towarzyszącą mu Min, wszyscy Asha’mani z wyjątkiem Dashivy poderwali się z krzeseł. Dashiva, który gapił się w przestrzeń pustym wzrokiem i gadał coś do siebie, nie zauważył Randa, dopóki ten nie doszedł do Wschodzącego Słońca osadzonego w posadzce; zamrugał jeszcze kilka razy i dopiero wtedy się podniósł.
Rand zwrócił się do Adleya, jednocześnie dopinając sprzączkę w kształcie Smoka.
— Armia naprawdę dotarła już do górskich fortów w Illian? — Miał wielką ochotę usiąść na jednym z pozłacanych foteli, ale ostatecznie się opanował. — Jakim cudem? Toż to powinno zająć im jeszcze kilka dni. W najlepszym przypadku. — Flinn i Narishma mieli równie zdziwione miny jak Dashiva, żaden nie wiedział, gdzie byli Adley, Hopwil czy Morr. Decyzja, komu zaufać, zawsze była trudna, tym bardziej gdy w grę wchodziło ryzyko, że obdarzy się zaufaniem kogoś, kogo można być pewnym mniej więcej w takim samym stopniu jak ostrza brzytwy.
Adley zebrał się w sobie. Jego oczy pod krzaczastymi brwiami miały jakiś niepokojący wyraz. Zobaczył wilka, jak powiadali w Cairhien.
— Wysoki Lord Weiramon pozostawił piechotę, a sam parł do przodu razem z konnicą — zaczął relacjonować beznamiętnym głosem. — Aielowie oczywiście bez trudu dotrzymali mu tempa. — Skrzywił się. — Wczoraj napotkaliśmy Aielów Shaido, nie mam pojęcia, skąd się tam wzięli. Razem — może dziewięć albo dziesięć tysięcy, ale chyba nie było wśród nich żadnej Mądrej, która umiałaby przenosić i poradziliśmy sobie z nimi szybko. Do fortów dotarliśmy dzisiaj w południe.
Rand omal nie pozwolił sobie na wybuch gniewu. Zostawili piechotę w tyle! Czyżby Weiramon ubrdał sobie, że jego konnica pokona palisady fortów? Prawdopodobnie. Ten człowiek zostawiłby również Aielów, gdyby tylko potrafił ich prześcignąć. Durni arystokraci i ten ich głupi honor! Ale to wszystko i tak nie miało znaczenia. Chyba że dla tych, którzy tam ginęli wyłącznie dlatego, iż Wysoki Lord Weiramon gardził każdym żołnierzem, który nie walczył z końskiego grzbietu.
— Zaczęliśmy z Ebenem niszczyć pierwsze palisady, zaraz jak dotarliśmy na miejsce — ciągnął Adley. — Weiramonowi też się to nie spodobało, moim zdaniem powstrzymałby nas, gdyby się nie bał. W każdym razie zaczęliśmy podkładać ogień pod bale i wysadzać dziury w murach, ale zanim udało się nam osiągnąć coś więcej, pojawił się Sammael. A w każdym razie jakiś mężczyzna władający saidinem, i to daleko silniejszy od Ebena czy mnie. Rzekłbym nawet, tak silny jak ty, Lordzie Smoku.
— Pojawił się od razu? — spytał z niedowierzaniem Rand, ale w tej samej chwili zrozumiał. Uznał z góry, że Sammael zabarykaduje się w Illian, za umocnieniami utkanymi z Mocy, gdy tylko się dowie, że czeka go starcie ze Smokiem Odrodzonym; zbyt wielu Przeklętych próbowało wcześniej stawić mu czoło i większość już nie żyła. Mimo woli roześmiał się... i natychmiast złapał za bok. Śmiech bolał. Taki skomplikowany fortel, żeby przekonać Sammaela, iż on jest gdziekolwiek indziej, tylko nie z armią najeźdźców, a przez to wywabić go z Illian... i wszystko na nic za sprawą noża Padana Faina. Dwa dni. Do tej pory wszyscy już, którzy mieli swoich informatorów w Cairhien, w tym z pewnością Przeklęci, wiedzieli, że Smok Odrodzony legł na łożu śmierci. Wszyscy, którzy wyciągnęliby inne wnioski, równie dobrze mogliby zająć się dorzucaniem mokrego drewna do ognia. — Mężczyźni spiskują, a kobiety knują, ale Koło obraca się tak, jak chce: powiadali w Łzie. — Mów dalej — rozkazał. — Czy Morr był z wami ubiegłej nocy?
— Tak, Lordzie Smoku, Fedwin stawia się co noc, tak jak mu kazano. Wczoraj było jasne, i proste jak nos Ebena, że dzisiaj dotrzemy do fortów.
— Nic z tego nie rozumiem. — Dashiva najwidoczniej się przejął, w jego policzku drgał jakiś mięsień. — Wywabiliście go, ale w jakim celu? Niech no tylko poczuje, że jakiś mężczyzna przenosi, i to z taką siłą, jaką wy dysponujecie, a zaraz smyknie z powrotem do Illian i wszelakich pułapek i alarmów, które tam utkał. Tam go nie dopadniecie, połapie się, gdy tylko jakaś brama otworzy się w odległości choć mili od miasta.
— Za to możemy uratować armię — wybuchł Adley. — Kiedy stamtąd odchodziłem, Weiramon nadal szturmował fort, szarża za szarżą, a Sammael ciął każdą na strzępy, bez względu na to, co byśmy z Ebenem robili. — Pokazał osmalony rękaw. — Musieliśmy kontratakować i natychmiast uciekać, a i tak omal nas na miejscu nie spalił, i to nie raz. Wśród Aielów też są ofiary. Walczą tylko z tymi Illianami, którzy wyszli na zewnątrz... pozostałe forty chyba zostały zupełnie bez obrony, tylu ich było... ale za każdym razem, gdy Sammael zauważy pięćdziesięciu naszych w jednym miejscu, Aielów, nie Aielów, wycina ich w pień. Gdyby było tam trzech takich jak on... co tam trzech: dwóch! ... to nie jestem pewien, czy po powrocie zastałbym choć żywą duszę. — Dashiva zagapił się na niego niczym na szaleńca, a Adley znienacka wzruszył ramionami, jakby nagle zaczął mu przeszkadzać jego pusty czarny kołnierz, tak lekki w porównaniu z obciążonym srebrnym mieczem i Smokiem kołnierzem starszego mężczyzny. — Wybacz mi, Asha’manie — mruknął zawstydzony, po czym dodał jeszcze stłumionym głosem: — Ale naprawdę możemy ich jeszcze uratować.
— Uratujemy — zapewnił go Rand. Tylko nie tak, jak się tego spodziewał Adley. — Wszyscy pomożecie mi dzisiaj w zabiciu Sammaela. — Jedynie Dashiva wyglądał na zaskoczonego, pozostali mężczyźni tylko pokiwali głowami. Nawet Przeklęty już ich nie przerażał.
Rand spodziewał się sprzeciwów ze strony Min, być może żądania, żeby ją zabrał ze sobą, czekała go jednak niespodzianka.
— Zapewne wolałbyś, pasterzu, aby nikt się przedwcześnie nie dowiedział, żeś zniknął. — Westchnęła, kiedy przytaknął. Być może agenci ‘Przeklętych, tak jak wszyscy inni, musieli polegać na gołębiach i informatorach, ale przesadna pewność siebie mogła zakończyć się tragicznie.
— Panny będą chciały mi towarzyszyć, jeśli się dowiedzą, Min. — Na pewno będą chciały, uprą się i będzie mu ciężko odmówić. O ile w ogóle może odmówić. Niemniej jednak zniknięcie choćby tylko Nandery i tych, które postawiła na warcie pod drzwiami, mogło się okazać brzemienne w skutkach.
Min znowu westchnęła.
— Chyba pójdę pogadać z Nanderą. Może uda mi się zatrzymać je na korytarzu przez godzinę, ale nie będą mi wdzięczne, kiedy się dowiedzą. — Już miał się roześmiać, ale przypomniał sobie o swoim boku. Z pewnością nie będą wdzięczne ani jej, ani jemu. — Co więcej, wieśniaku, Amys też nie będzie zadowolona. Ani Sorilea. W co ty mnie wciągasz?
Otworzył usta, chcąc wskazać, że o nic jej przecież nie prosił, ale zanim zdążył wypowiedzieć choć jedno słowo, podeszła bardzo blisko. A potem spojrzała na niego zza firany długich rzęs, położyła mu dłoń na piersi i zabębniła palcami. Uśmiechała się ciepło, mówiła cicho, a jednak te palce ją zdradzały.
— Jeśli dopuścisz, by coś ci się stało, Randzie al’Thor, to wtedy ja pomogę Cadsuane, czy będzie potrzebowała mojej pomocy czy nie. — Zanim odwróciła się w stronę drzwi, jej uśmiechnięta twarz rozpromieniła się na chwilę, niemalże radośnie. Odprowadził ją wzrokiem. Czasami przyprawiała go o zawroty głowy, lecz niemal każdej kobiecie, jaką w życiu poznał, udało się tego dokonać przynajmniej kilka razy, ale doprawdy, ona poruszała się w taki sposób, że nie potrafił oderwać od niej oczu.
Nagle spostrzegł, że Dashiva też jej się przypatruje. Oblizując wargi, Rand chrząknął dostatecznie głośno, by zostać usłyszanym na tle odgłosu zatrzaskiwanych drzwi. Mężczyzna podniósł ręce obronnym gestem, mimo iż Rand nawet nie skarcił go wzrokiem — nie mógł przecież na nikogo krzywo patrzeć, tylko dlatego, że Min nosiła obcisłe spodnie. Otoczył się skorupą Pustki, objął saidina, a potem przekształcił zmrożony ogień i płynny brud na sploty bramy. Dashiva odskoczył, kiedy się otworzyła. A gdyby tak brama odcięła mu dłoń, może wreszcie zapamiętałby, że nie powinien się oblizywać jak jakiś kozioł. Skorupę Pustki oplotła pajęczyna czegoś czerwonego, czegoś, co tchnęło podłością.