Pozostali zaczęli natychmiast mówić, wszyscy równocześnie.
— Te kobiety nie mają honoru — stwierdziła z pogardą Amys i tym razem było jasne, że ma na myśli wszystkie. — Jakim sposobem ich słowo miałoby cokolwiek znaczyć? One...
— One są da’tsang — dodała ponurym głosem Sorilea, jakby ogłaszała wyrok, a Bera zmarszczyła czoło. Perrin uznał, że musiała użyć jakiegoś wyrażenia z Dawnej Mowy, znowu miał wrażenie, że je zna, ale nie miał pojęcia, dlaczego ono sprawiło, że Aes Sedai spojrzały groźnie na Mądrą. Albo dlaczego Sulin nagle skinęła głową na znak, że się zgadza. Sorilea ciągnęła dalej nieustępliwie, niczym głaz staczający się ze wzgórza: — Nie zasługują na nic lepszego niż wszyscy inni...
— Lordzie Smoku — powiedział Taim takim tonem, jakby wyjaśniał coś oczywistego — chcesz zapewne, by tymi Aes Sedai, wszystkimi Aes Sedai, zajęli się ci, którym ufasz, ci, którzy, jak wiesz, potrafią z nimi postępować i którzy lepiej...
— Dość! — krzyknął Rand.
Wszyscy umilkli jak jeden mąż, ale ich dalsze reakcje różniły się radykalnie. Twarz Taima przybrała nieodgadniony wyraz, mimo iż pachniał wściekłością. Amys i Sorilea wymieniły spojrzenia i niemal jednocześnie poprawiły szale; ich zapachy też były identyczne i harmonizowały z czystą determinacją malującą się na twarzach. Chciały tego, czego chciały, i zamierzały to dostać, Car’a’carn czy nie. Kiruna i Bera też wymieniły spojrzenia, tak zagadkowe, że Perrin pożałował, iż nie potrafi ich odczytywać tak samo jak zapachów. Oczyma widział dwie spokojne Aes Sedai, które panowały nad sobą i nad wszystkim, nad czym chciały panować; nos wyczuwał dwie niespokojne kobiety, które się bały, i to wcale nie trochę. Bały się Taima, tego był pewien. Nadal chyba uważały, że poradzą sobie z Randem, w taki czy inny sposób, a także z Mądrymi, ale Taim i Asha’mani budzili w nich zabobonny lęk.
Min szarpnęła Randa za rękaw koszuli — przyglądała się wszystkim i pachniała niemal takim samym niepokojem jak siostry. Poklepał ją po ręce, jednocześnie piorunując pozostałych wzrokiem. W tym również Perrina, który właśnie otworzył usta. Wszyscy w obozie patrzyli teraz na niego, począwszy od mężczyzn z Dwu Rzek, a skończywszy na pojmanych Aes Sedai, aczkolwiek tylko Aielowie stojący dostatecznie blisko mogli cośkolwiek usłyszeć. Ludzie nie bali się przypatrywać Randowi, ale wyraźnie starali się w miarę możliwości stawać jak najdalej od niego.
— Pojmanymi do niewoli zajmą się Mądre — oświadczył w końcu Rand i nagle od Sorilei zapachniało taką satysfakcją, że Perrin musiał energicznie potrzeć nos. Taim z rozdrażnieniem potrząsnął głową, ale Rand natarł na niego, ledwie ten zdążył przemówić. Wepchnął kciuk za sprzączkę przy pasie od miecza, z wyrytym i pozłoconym Smokiem; ścisnął ją tak mocno, że aż mu zbielały stawy. Druga dłoń gładziła ciemną skórę dzika okrywającą rękojeść miecza.
— Asha’mani mają szkolić i prowadzić werbunek, a nie stawać się dozorcami więziennymi. Zwłaszcza dozorcami Aes Sedai. — Perrinowi włosy stanęły dęba, kiedy pojął, jaki to zapach wieje od Randa, kiedy patrzy na Taima. Nienawiść przemieszana ze strachem. Światłości, on musi być zdrów na umyśle!
Taim przytaknął, krótko i z niechęcią.
— Jak rozkażesz, lordzie Smoku.
Min zerknęła niespokojnie na mężczyznę w czarnym kaftanie i przysunęła się bliżej do Randa.
Kiruna pachniała ulgą, a mimo to zerknęła raz jeszcze na Berę i przemówiła z charakterystyczną dla niej pewnością siebie.
— Te kobiety Aielów są dość wartościowe... niektóre mogłyby sobie dobrze radzić, gdyby przybyły do Wieży... ale ty przecież nie możesz im tak zwyczajnie oddać Aes Sedai. To nie do pomyślenia! Bera Sedai i ja...
Rand podniósł rękę i w tym momencie dalsze słowa utknęły jej w gardle. Może przez to jego spojrzenie, przywodzące na myśl niebieskoszary kamień. A może przez to, co było wyraźnie widać w rozdarciu w rękawie: jeden z czerwono-złotych Smoków, które oplatały jego przedramiona. Smok zalśnił w słońcu.
— Czy złożyłyście mi przysięgę lojalności? — Kiruna wytrzeszczyła oczy, jakby coś ją uderzyło w żołądek.
Po jakiejś chwili przytaknęła z niechęcią. Miała minę pełną niedowierzania, podobnie jak poprzedniego dnia, kiedy pod koniec bitwy klęczała przy studniach i przysięgała na Światłość, a także na swoją nadzieję zbawienia i ponownego narodzenia, że będzie posłuszna Smokowi Odrodzonemu i że będzie mu służyć aż do czasu, gdy nadejdzie i skończy się Ostatnia Bitwa. Perrin rozumiał jej wstrząs. Nie dowierzałby własnej pamięci, nawet gdyby wyrzekła się Trzech Przysiąg. Dziewięć Aes Sedai na kolanach, z ogłupiałymi twarzami, wobec słów padających z ich własnych ust, całe buchające niedowierzaniem. W tym akurat momencie Bera wykrzywiła usta, jakby nadgryzła zepsutą śliwkę.
Do tego niewielkiego zgromadzenia przyłączył się jakiś Aiel, wysoki mężczyzna mniej więcej tego samego wzrostu co Rand, z postarzałą twarzą i pasemkami siwizny w ciemnorudych włosach, skłonił głowę w stronę Perrina i lekko dotknął ręki Amys. Wydawało się, że ta przez krótką chwilę odwzajemniła uścisk. Rhuarc był jej mężem, ale oboje okazywali sobie mniej więcej tyle samo uczuć, ile wszyscy Aielowie zwykli demonstrować w obecności innych. Był poza tym wodzem klanu Taardad Aiel — on i Gaul byli jedynymi mężczyznami, którzy nie nosili opasek siswai’aman — i od ubiegłej nocy on i tysiąc włóczni przeprowadzało zwiady.
Nawet ślepiec wyczułby panujący tu nastrój, a Rhuarc nie był głupcem.
— Czy to właściwy moment, Randzie al’Thor? — Kiedy Rand dał mu znak, że ma mówić, ciągnął dalej. — Psy Shaido nadal uciekają na wschód, najszybciej jak potrafią. Widziałem ludzi w zielonych kaftanach, którzy jechali konno na północ, ale unikali nas, a ty powiedziałeś, że mamy ich przepuścić wolno, chyba że będą stwarzali kłopoty. Moim zdaniem poszukiwali tych Aes Sedai, które uciekły. Towarzyszy im kilka kobiet. — Zimne, niebieskie oczy, niewzruszone i twarde jak głazy, zerknęły na Aes Sedai. Swego czasu Rhuarc obchodzili Aes Sedai swobodnym krokiem — wszyscy Aielowie tak czynili — ale to się skończyło poprzedniego dnia, o ile nie wcześniej.
— To dobre wieści. Dałbym niemal wszystko za pojmanie Galiny, ale i tak to nadal dobre wieści. — Rand dotknął znowu rękojeści miecza i poprawił ostrze ukryte w ciemnej pochwie. Zdawało się, że czyni to odruchowo. Galina, Aes Sedai z Czerwonych, dowodziła tymi siostrami, które go pojmały, i o ile tego dnia mówił o niej spokojnie, o tyle poprzedniego wprost wściekł się, że uciekła. Nawet teraz jego spokój był lodowaty, tego typu, za którym potrafi się kryć rozbuchana wściekłość, a od jego zapachu Perrinowi cierpła skóra. — Zapłacą mi. Wszystkie co do jednej. — Nic nie wskazywało, czy Rand miał na myśli Mądre Shaido, Aes Sedai, które mu uciekły, czy może wszystkie naraz.
Bera niespokojnie poruszyła ręką, a wtedy ponownie przeniósł uwagę na nią i Kirunę.
— Przysięgłyście lojalność i ja wam wierzę. — Podniósł rękę w górę, niemal stykając kciuk z palcem wskazującym, by pokazać, jak im ufa. — Aes Sedai zawsze wiedzą, co robią, albo tak im się wydaje. Dlatego więc ufam, że postąpicie tak, jak obiecujecie, ale nie wolno wam nawet brać kąpieli bez mojego zezwolenia. Albo zezwolenia Mądrych.
Tym razem to Bera zrobiła taka minę, jakby coś ją uderzyło. Spojrzenie jej jasnopiwnych oczu przemknęło błyskawicznie ku Amys i Sorilei, wyrażając zdumienie i oburzenie, a Kiruna aż zadrżała z wysiłku, żeby nie zrobić tego samego. Dwie Mądre tylko poprawiły szale, ale ponownie ich zapachy stały się identyczne. Zadowolenie spływało z nich całymi falami, bardzo ponure zadowolenie. Perrin ucieszył się w tym momencie, że Aes Sedai nie mają takich nosów jak on, bo inaczej byłyby gotowe pójść na wojnę tu i teraz. Albo może rzuciłyby się do ucieczki, całkiem zapominając o godności. Bo on tak by właśnie postąpił.