“Mądre na pewno są lepsze od Asha’manów — pomyślał Perrin. — Muszą być lepsze”.
Rand zignorował te drobiazgi, o ile w ogóle je dostrzegł.
— Taim, zabierz Asha’manów z powrotem do Czarnej Wieży, kiedy tylko Mądre przejmą od was więźniarki. Natychmiast. Pamiętaj, miej oko na wszystkich, którzy uczą się zbyt szybko. I pamiętaj, co ci powiedziałem o werbowaniu.
— Tego raczej nie mógłbym zapomnieć, Lordzie Smoku — odparł sucho odziany na czarno mężczyzna. — Najbliższą wyprawę poprowadzę osobiście. Ale jeśli mi wolno raz jeszcze poruszyć ten temat... Potrzebujesz odpowiedniej gwardii honorowej.
— To już omówiliśmy — odrzekł szorstkim tonem Rand. — Moim zdaniem Asha’mani mogą być wykorzystani w lepszy sposób. Jeżeli będę potrzebował gwardii honorowej, to ci, których zatrzymam, wystarczą. Perrin, czy zechcesz...
— Lordzie Smoku — przerwał mu Taim — potrzebujesz przy sobie więcej niż tylko kilku Asha’manów.
Rand odwrócił głowę w kierunku Taima. Jego twarz zupełnie nic nie zdradzała — pod tym względem dorównywał Aes Sedai — ale Perrin omal się nie wzdrygnął, kiedy poczuł bijący od niego zapach. Ostra jak brzytwa wściekłość utonęła nagle w zaciekawieniu i czujności, przy czym to pierwsze było rozrzedzone i sondujące, to drugie zaś przypominało mgłę; po chwili i jedno, i drugie pochłonęła siekąca, mordercza furia. Rand nieznacznie potrząsnął głową i jego zapach zaczął wyrażać kamienną determinację. Niczyj zapach nie zmieniał się tak prędko. Niczyj.
Taim mógł wyciągać wnioski jedynie na podstawie tego, co zobaczył w oczach Randa, a więc tylko nieznacznie potrząsnął głową.
— Zastanów się. Wybrałeś czterech Oddanych i czterech żołnierzy. Powinieneś mieć przy sobie Asha’manów.
Perrin nic z tego nie rozumiał; myślał, że oni wszyscy są Asha’manami.
— Uważasz, że nie potrafię ich wyszkolić równie dobrze jak ty? — Głos Randa brzmiał łagodnie, niczym miękki świst ostrza wsuwanego do pochwy.
— Uważam, że Lord Smok ma zbyt wiele zajęć, by mieć czas na nauczanie — odparł bez zająknienia Taim, ale zapach gniewu wzmógł się. — To zbyt ważne. Weź takich ludzi, którzy tego potrzebują najmniej. Mogę wybrać najbardziej zaawansowanych...
— Jednego — wszedł mu w słowo Rand. — I to ja go wybiorę. — Taim uśmiechnął się i rozłożył ręce na znak, że ustępuje, ale zapach frustracji niemal przytłoczył gniew. Rand znowu wskazał, nie patrząc. — On. — Tym razem zdawał się zdziwiony, stwierdziwszy, że wskazuje mężczyznę w średnim wieku, który siedział na przewróconej baryłce po drugiej stronie kręgu wozów i nie zwracał uwagi na zgromadzenie towarzyszące Randowi. Zamiast tego, z łokciem wbitym w kolano i podbródkiem wspartym na dłoni, patrzył krzywo na wzięte do niewoli Aes Sedai. Na wysokim kołnierzu jego czarnego kaftana lśnił miecz i Smok. — Jak on się nazywa, Taim?
— Dashiva — odparł powoli Taim, przyglądając się badawczo Randowi. Pachniał jeszcze większym zdziwieniem niż Rand, a poza tym również irytacją. — Corlan Dashiva. Z farmy w Czarnych Wzgórzach.
— Ten się nada — powiedział Rand, ale wyraźnie sam nie był przekonany.
— Dashiva bogaci się w siłę w zawrotnym tempie, ale często też buja w obłokach. A nawet jak tego nie robi, to i tak nie zawsze jest obecny. Może zwyczajnie ma naturę marzyciela, a może to skaza saidina dotknęła już jego mózgu. Postąpisz lepiej, jak wybierzesz Torvala, Rochaida albo...
Sprzeciw Taima jakby rozwiał wątpliwości Randa.
— Powiedziałem, że Dashiva się nada. Powiedz mu, że ma iść ze mną, a potem przekaż więźniarki Mądrym i odejdź stąd. Nie zamierzam spędzać całego dnia na sprzeczkach. Perrin, przygotuj wszystkich do wymarszu. Znajdź mnie, kiedy już będą gotowi. — I bez dalszych słów odszedł z Min, która przywarła do jego ramienia, oraz Nanderą i Sulin, które towarzyszyły mu niczym cienie. Ciemne oczy Taima zalśniły; potem sam odszedł, przywołując Gedwyna, Rochaida, Torvala i Kismana. Odziani na czarno mężczyźni stawili się biegiem.
Perrin skrzywił się. Tyle miał Randowi do powiedzenia, a tymczasem ani razu nie otworzył ust. Może w takiej sytuacji byłoby lepiej znaleźć się daleko od Aes Sedai i Mądrych. A także od Taima.
Naprawdę nie miał tu wiele do roboty. Niby to on dowodził, odkąd przyprowadził ludzi z odsieczą, ale Rhuarc wiedział lepiej od niego, co robić i jedno słowo skierowane do Dobraine i Haviena wystarczało dla Cairhienian i Mayenian. Nadal chcieli coś mu powiedzieć, ale trzymali się z boku aż do czasu, gdy znaleźli się sami i wtedy Perrin spytał, o co chodzi.
— Lordzie Perrin, chodzi o Lorda Smoka — wybuchł wtedy Havien. — Całe to przeszukiwanie trupów...
— Wydawało się trochę... przesadne — przerwał mu gładko Dobraine. — Martwimy się o niego, możesz to chyba zrozumieć. Od niego wiele zależy. — Mógł wyglądać jak żołnierz i był nim w istocie, ale był także cairhieniańskim lordem, przesyconym Grą Domów, a więc wyrażał się ostrożnie i dyplomatycznie jak wszyscy inni Cairhienianie.
Perrin nie znał się na Grze Domów.
— On nadal jest zdrów na umyśle — oznajmił twardo. Dobraine tylko przytaknął, jakby chciał powiedzieć “oczywiście”, wzruszył ramionami, jakby mówiąc, że ani przez chwilę nie zamierzał tego kwestionować, ale Havien poczerwieniał. Perrin potrząsnął głową, przypatrując się, jak odchodzą w stronę pozostałych mężczyzn. Miał nadzieję, że ich nie okłamał.
Zebrawszy ludzi z Dwu Rzek, nakazał im osiodłać konie, ignorując przy tym ukłony, z których większość wyglądała na wykonaną pod wpływem chwili. Nawet Faile mawiała niekiedy, że ludzie z Dwu Rzek przesadzają z tymi ukłonami; tłumaczyła, że nadal się uczą, jak się zachowywać w obecności lorda. Zastanawiał się, czy nie krzyknąć: “Nie jestem lordem”, ale już zdarzało mu się tak reagować, i zawsze bez skutku.
Wszyscy pospieszyli do swych zwierząt, ale Dannil Lewin i Ban al’Seen pozostali z tyłu. Kuzynowie przypominali tyki do fasoli i jednocześnie byli bardzo podobni do siebie, z tą różnicą, że Dannil nosił wąsy w kształcie odwróconych rogów w taraboniańskim stylu, a Ban miał tylko wąskie, ciemne kreski na modłę z Arad Doman. Uchodźcy zaszczepili mnóstwo nowości w Dwu Rzekach.
— Czy ci Asha’mani będą nam towarzyszyć? — spytał Dannil. Odetchnął z ulgą, kiedy Perrin potrząsnął głową, z taką siłą, że aż sobie zmierzwił wąsy.
— Co z Aes Sedai? — spytał z niepokojem Ban. — Pójdą wolno, nieprawdaż? No bo przecież Rand odzyskał wolność. Lord Smok, chciałem powiedzieć. Nie można ich trzymać w niewoli, nie Aes Sedai.
— Wy dwaj każcie wszystkim przygotować się do jazdy — powiedział Perrin. — O Aes Sedai niech się martwi Rand. — Obaj skrzywili się jednakowo. Dwa palce podniosły się, żeby się podrapać po wąsach, a Perrin oderwał dłoń od brody. Mężczyzna, który się drapał po zaroście, wyglądał jakby miał wszy.
W obozie bezzwłocznie zawrzało. Wszyscy się spodziewali, że niebawem wyruszą w drogę, ale każdy miał jeszcze wiele rzeczy do zrobienia. Służący pojmanych Aes Sedai pospołu z woźnicami pospiesznie ładowali ostatnie bagaże na wozy i zaczynali już zaprzęgać konie do wozów przy akompaniamencie pobrzękiwania uprzęży. Cairhienianie i Mayenianie zdawali się być wszędzie, sprawdzali siodła i uzdy. Nadzy gai’shain biegali we wszystkie strony, mimo iż wyglądało na to, że Aielowie nie mają problemów z przygotowaniem się do wymarszu.
Świetlne błyski za kręgiem wozów zwiastowały odejście Taima i Asha’manów. W tym momencie Perrin poczuł się znacznie lepiej. Wśród dziewięciu, którzy zostali, był jeden barczysty mężczyzna o twarzy farmera, podobnie jak Dashiva w średnim wieku, a jeszcze jeden równie dobrze mógł już być dziadkiem, utykał bowiem i miał siwe włosy. Pozostali byli młodzi, w tym niektórzy niewiele starsi od małych chłopców, a jednak obserwowali ten rejwach z opanowaniem mężczyzn, którzy coś takiego wiedzieli już wiele razy. Trzymali się razem, z wyjątkiem Dashivy, który stał na osobności, w odległości kilku kroków od nich, wpatrzony w pustkę. Przypomniawszy sobie ostrzeżenie Taima w stosunku do tego człowieka, Perrin miał nadzieję, że tamten tylko się rozmarzył.