Rand tylko zatrzymał swego konia i patrzył w stronę kobiety z beznamiętną twarzą. Min podeszła bliżej i pogładziła go po ramieniu niczym ktoś, kto chce uspokoić wielkiego psa, zanim ten się wścieknie.
Mądre również nie zdradzały oznak niepokoju, ale nie czekały bezczynnie. Sorilea dała znak ręką i kilkanaście kobiet pilnujących Aes Sedai przyłączyło się do niej oraz Amys, w sporej odległości od Randa i nawet poza zasięgiem słuchu Perrina. Niewiele z nich miało siwe włosy i tylko Sorilea pomarszczoną twarz, ale z kolei wśród tych Mądrych rzadko która była siwa. Zazwyczaj mało który Aiel dożywał takiego wieku, aby zdążyć osiwieć. Te kobiety jednakże miały pozycję czy też wpływy, o których zresztą decydowały Mądre. Perrin widywał już przedtem, jak Sorilea i Amys naradzały się z nimi, aczkolwiek “naradzać się” nie było tu chyba właściwym słowem. Tym razem przemawiała Sorilea, wspierana niekiedy jakimś słowem przez Amys, pozostałe zaś tylko słuchały. Edarra zaczęła nawet z jakiegoś powodu protestować, ale Sorilea uciszyła ją, najwyraźniej na moment nie tracąc kontenansu, po czym wskazała dwie z ich grupy, Sotarin i Cosain. Te natychmiast podkasały spódnice i błyskając łydkami, pospieszyły w stronę zbliżającej się ku nim kobiety.
Perrin poklepał Steppera po karku. Nie będzie więcej zabijania. Na razie.
Trzy Mądre spotkały się w odległości niemalże połowy mili za wzgórzem i tam też zatrzymały. Rozmawiały, tylko przez chwilę, a potem wszystkie ruszyły biegiem w stronę Sorilei. Nowo przybyła, młoda kobieta, obdarzona długim nosem i burzą niewiarygodnie rudych włosów, zaczęła pospiesznie coś mówić. Twarz Sorilei stawała się z każdym słowem coraz bardziej kamienna. Rudowłosa kobieta skończyła wreszcie — czy to raczej Sorilea przerwała jej kilkoma słowami — i całe towarzystwo odwróciło się w stronę Randa. Żadna jednak nie wykonała ani kroku naprzód. Czekały, z rękoma splecionymi w pasie i szalami udrapowanymi na ramionach, równie nieodgadnione jak Aes Sedai.
- Car’a’carn — mruknął chłodno Rand, ledwie słyszalnie. Przerzuciwszy nogę, zsunął się z siodła, po czym pomógł Min stanąć na ziemi.
Perrin też zsiadł z konia i poprowadził Steppera za nimi, w stronę Mądrych. Loial wlókł się obok niego, Aram natomiast jechał ich śladem, nie zsiadając, dopóki Perrin nie nakazał mu tego gestem. Aielowie nie jeździli konno, w każdym razie do momentu, dopóki to nie było absolutnie konieczne, i uważali, że rozmawianie z nimi z wysokości końskiego grzbietu jest nietaktem. Przyłączył się do nich Rhuarc, a także Gaul, na twarzy którego z niewiadomego powodu malował się ponury grymas. Nie trzeba dodawać, że Nandera, Sulin i Panny też przyszły.
Rudowłosa zaczęła mówić, gdy tylko Rand podszedł bliżej.
— Bair i Megana wystawiają każdej nocy warty, na wypadek gdybyś wrócił do miasta zabójców drzew, Car’a’carnie, ale po prawdzie, nikomu nie przyszło do głowy, że...
— Feraighin — upomniała ją Sorilea tak ostro, że mogła głosem upuścić krwi. Rudowłosa zacisnęła usta tak gwałtownie, że zaszczękały jej zęby; wbiła spojrzenie swych jasnoniebieskich oczu w Randa, unikając wściekłego wzroku Sorilei.
Na koniec Sorilea odetchnęła i zwróciła się do Randa:
— W namiotach pojawił się kłopot — oświadczyła beznamiętnym głosem. — Wśród zabójców drzew krążą pogłoski, jakobyś udał się do Białej Wieży z Aes Sedai. Rzekomo zrobiłeś to po to, by zgiąć kolana przed Zasiadającą na Tronie Amyrlin. Nikt, kto znał prawdę, nie odważył się mówić, bo skutki byłyby jeszcze gorsze.
— Jakie w takim razie są skutki? — spytał cicho Rand. Cały pachniał napięciem, a Min zaczęła go znowu gładzić po ramieniu.
— Wielu uważa, żeś porzucił Aielów — odpowiedziała mu równie cicho Amys. — Powróciła apatia. Każdego dnia tysiąc albo i więcej porzuca włócznie i znika, niezdolnych zmierzyć się z naszą przyszłością albo przeszłością. Niektórzy być może przechodzą na stronę Shaido. — Na chwilę jej głos zabarwił się obrzydzeniem. — Są też tacy, którzy szepczą, że prawdziwy Car’a’carn nie przeszedłby na stronę Aes Sedai. Indirian twierdzi, że to niemożliwe, byś ty udał się do Tar Valon z własnej woli. Jest gotów poprowadzić Codarra na północ, do Tar Valon, i zatańczyć włócznie z wszystkimi Aes Sedai, jakie tam znajdzie. Albo z każdym mieszkańcem mokradeł; powiada, że na pewno padłeś ofiarą zdrady. Timolan dla odmiany przebąkuje, że jeśli te wszystkie opowieści okażą się prawdziwe, w takim razie nas zdradziłeś i on poprowadzi Miagoma z powrotem do Ziemi Trzech Sfer. Po tym, jak już zobaczy twojego trupa. Mandelain i Janwin wstrzymują się z wyrażaniem swoich sądów, ale słuchają jednako Indiriana i Timolana. — Rhuarc skrzywił się, wciągając powietrze przez zęby; coś takiego w przypadku Aiela równało się wydzieraniu sobie włosów w rozpaczy.
— To nie są dobre wieści — zaprotestował Perrin — ale ty tak je przekazujesz, jakby to był wyrok śmierci. Plotki ucichną, kiedy Rand się pokaże.
Rand przeczesał włosy palcami.
— Gdyby tak było, to Sorilea nie miałaby takiej miny, jakby połknęła jaszczurkę. — Skoro już o tym mowa, Nandera i Sulin wyglądały tak, jakby jaszczurki w ich przełykach jeszcze żyły. — Czego mi jeszcze nie powiedziałaś, Sorilea?
Kobieta o skórzastej twarzy obdarzyła go skąpym, acz aprobującym uśmiechem.
— Potrafisz dostrzec więcej niż to, co się mówi. To dobrze. — Nadal jednak przemawiała obojętnym głosem. — Wracasz w towarzystwie Aes Sedai. Dla niektórych będzie to oznaczało, że naprawdę się ugiąłeś. Czego byś nie powiedział albo nie zrobił, będą przekonani, że nosisz uździenicę Aes Sedai. I nabiorą tego przekonania prędzej, niż stanie się powszechnie wiadome, że byłeś więźniem. Tajemnice znajdują szczeliny, przez które nie prześlizgnęłaby się pchła, a tajemnica znana tak wielu ludziom ma skrzydła.
Perrin spojrzał na Dobraine i Nurelle, obserwujących swoich żołnierzy, i niepewnie przełknął ślinę. Ilu wśród tych, którzy szli za Randem, robiło to dlatego, że ciążyły na nich rzesze podążających za nim Aielów? Nie wszyscy, z pewnością, ale na każdego człowieka, który dokonał takiego wyboru, bo Rand był Smokiem Odrodzonym, przypadało pięciu albo nawet dziesięciu takich, którzy stawili się, bo Światłość przyświecała najjaśniej najsilniejszym. Jeżeli jednak Aielowie odłączą się albo odetną...
Nie chciał nawet myśleć o takiej ewentualności. W trakcie obrony Dwu Rzek wykorzystał swe umiejętności do granic, a może nawet je przekroczył. Ta’veren czy nie, nie miał złudzeń, że jest jednym z tych ludzi, którzy ostatecznie trafiają do opowieści bardów; to było pisane Randowi. Kres jego możliwości wyznaczały problemy na miarę wioski. A mimo to nie potrafił sobie pomóc. Wrzało mu w głowie. Co robić, gdy dojdzie do najgorszego? W myślach przewijały mu się listy: kto pozostanie lojalny, a kto będzie próbował się wymknąć. Pierwsza lista była dostatecznie krótka, a druga dostatecznie długa, by mu zaschło w gardle. Zbyt wielu nadal coś knuło dla korzyści własnych, jakby w życiu nie słyszeli o Proroctwach Smoka albo Ostatniej Bitwie. Podejrzewał, że niektórzy nadal by tak postępowali w dniu, w którym zacznie się Tarmon Gai’don. A już najgorsze z tego wszystkiego było to, że większość wcale nie okaże się Sprzymierzeńcami Ciemności, tylko ludźmi dbającymi przede wszystkim o własne interesy. Loialowi obwisły uszy; on też to dostrzegał.