— Światłości, to wszystko prawda, Faile. Każde słowo, które powiedział Rand. Słyszałaś, co mówili Dobraine i Aram. — Uśmiechnęła się, przytaknęła i znowu zaczęła manipulować wachlarzem. A mimo to ten zapach nadal drażnił jego nozdrza.
“Krew i popioły, czego trzeba, żeby ją przekonać?”
— A czy wystarczyłoby, gdyby Rand kazał Verin odtańczyć sa’sarę? Zrobi to, jeśli on sobie tego zażyczy. — Chciał, żeby to zabrzmiało jak dowcip. O sa’sarze wiedział tylko tyle, że to skandalicznie nieprzyzwoity taniec; Faile przyznała się kiedyś, że go zna, aczkolwiek ostatnimi czasy wypierała się tego. Chciał, żeby to był dowcip, ale ona zamknęła wachlarz i postukała nim o nadgarstek. To akurat znał. “Poważnie się zastanawiam nad twoją sugestią”.
— Nie wiem, co wystarczy, Perrin. — Zadygotała nieznacznie. — Czy jest coś, czego Aes Sedai nie zrobią albo na co się nie zgodzą, mimo iż tak im rozkaże Biała Wieża? Przestudiowałam historię swojego kraju i nauczyłam się czytać między wierszami. Mashera Donavelle urodziła siedmioro dzieci mężczyźnie, którym pogardzała, niezależnie od tego, co mówią opowieści, Isebaille Tobanyi oddała swoich ukochanych braci wrogom i razem z nimi tron Arad Doman, a Jestian Redhill... — Znowu zadrżała i to wcale nie lekko.
— Nie martw się już, wszystko w porządku — mruknął, obejmując ją ramionami. Sam przestudiował kilka książek poświęconych historii, ale nigdy nie napotkał tych nazwisk. Widocznie córka lorda otrzymywała inne wykształcenie niż czeladnik kowalski. — Zapewniam cię, że to wszystko prawda. — Dobraine odwrócił wzrok i podobnie Aram, ale za to z uśmiechem zadowolenia.
Z początku opierała się, ale nie bardzo. Nigdy nie mógł być pewien, kiedy nie będzie chciała, aby obejmował ją publicznie, a kiedy powita to z zadowoleniem, ale jeśli sobie tego nie życzyła, dawała to jasno do zrozumienia, niekiedy bez słów. Tym razem wcisnęła twarz w jego pierś i odwzajemniła uścisk, nawet go mocniej przyciągając.
— Jeżeli jakakolwiek Aes Sedai skrzywdzi cię kiedykolwiek — wyszeptała — to ja ją zabiję. — Wierzył jej. — Należysz do mnie, Perrinie t’ Bashere Aybara. Do mnie. — W to też wierzył. Jej uścisk stawał się coraz gorętszy i nagle poczuł kolczastą woń zazdrości. Omal się nie roześmiał. Wychodziło na to, że prawo do ugodzenia go nożem zarezerwowała dla siebie. Zaśmiałby się, gdyby nie to włókienko strachu. Ono i to, co Faile powiedziała o Maire. Nie czuł własnego zapachu, ale wiedział, co w nim jest. Strach. Stary i nowy, strach przed następnym razem.
Już ostatni arystokraci przedzierali się do wyjścia z Wielkiej Komnaty; na szczęście nikt nie został stratowany. Zastanawiając się, czy nie posłać Arama do Dannila z rozkazem, że ma wprowadzić ludzi z Dwu Rzek do miasta — i zastanawiając się, jak ich wyżywi — Perrin podał ramię Faile i wyprowadził ją z sali, pozostawiając Dobraine z Colavaere, która nareszcie zaczęła zdradzać oznaki powrotu do przytomności. Nie miał ochoty znajdować się obok, kiedy ona się ocknie i Faile, która złapała go za nadgarstek, też ewidentnie tego nie chciała. Szli szybko, wiedzeni pragnieniem dotarcia do swych izb, nawet jeżeli niekoniecznie z tych samych powodów.
Arystokraci najwyraźniej nie przestali uciekać po wyjściu z Wielkiej Komnaty, bo na korytarzach nie było już nikogo oprócz służących, którzy trzymali oczy spuszczone i poruszali się z milczącym pośpiechem, ale nie uszli specjalnie daleko, kiedy Perrin posłyszał odgłos czyichś kroków i zrozumiał, że ktoś za nimi idzie. Zdawało się nieprawdopodobne, by Colavaere miała jeszcze stronników, ale jeżeli jacyś się ostali, to mogli chcieć zadać cios Randowi poprzez jego przyjaciela, idącego samotnie ze swoją żoną, podczas gdy Smok Odrodzony znajdował się gdzieś indziej.
A jednak, gdy Perrin obrócił się na pięcie, z dłonią na toporze, wytrzeszczył tylko oczy, zamiast dobyć broni. To była Selande i jej przyjaciele z głównej sieni, towarzyszyło im osiem, może dziewięć nowych twarzy. Wzdrygnęli się na jego obrót i wymienili zmieszane spojrzenia. Było wśród nich kilku Tairenian, w tym jedna kobieta górująca wzrostem nad wszystkimi oprócz jednego z mężczyzn z Cairhien. Miała na sobie męski kaftan i obcisłe spodnie, tak samo jak Selande i pozostałe kobiety, a u biodra miecz. Nie słyszał dotąd, by również Tairenianie uczestniczyli w tych bzdurnych zabawach.
— Dlaczego za nami idziecie? — spytał. -.leżeli chcecie wciągnąć mnie w jakieś kłopoty, które się ulęgły w tych waszych pełnych wełny głowach, to przysięgam, tak was kopnę, że pofruniecie aż do samego Bel Tine! — Miewał już problemy z tymi idiotami albo w każdym razie im podobnymi. W głowach mieli tylko honor, pojedynki i branie się wzajem do niewoli jako gai’shain. To ostatnie sprawiało, że Aielowie autentycznie zgrzytali zębami.
— Wysłuchajcie uważnie mojego męża i okażcie mu posłuszeństwo — wtrąciła ostrym tonem Faile. — To nie jest człowiek, któremu można zawracać głowę błahostkami. — Przestali się na nich gapić wytrzeszczonymi oczyma, a potem wszyscy jak jeden mąż zaczęli się cofać, prześcigając się w ukłonach. Nadal to jeszcze robili, kiedy Perrin z Faile zniknęli za zakrętem.
— Przeklęte bufony — mruknął Perrin, ponownie podając Faile swój nadgarstek.
— Mój mąż jest nadzwyczaj mądry jak na swoje lata — wymruczała. Mówiła tonem całkowitej powagi; jej zapach znowu przybrał jakąś inną postać.
Perrin jakoś się powstrzymał i nie parsknął śmiechem. Prawda, niektórzy z nich mogli być od niego starsi o rok albo dwa, ale i tak wszyscy przypominali dzieci przez tę ich zabawę w Aielów. Teraz jednak, skoro Faile miała dobry nastrój, zdawało się, że to właściwa pora na rozmowę o tym, o czym musieli pogadać we dwoje. O tym, o czym on musiał z nią porozmawiać.
— Faile, dlaczego zostałaś dwórką Colavaere?
— Służba, Perrin! — Mówiła cicho; nikt znajdujący się dwa kroki dalej nie usłyszałby ani słowa. Wiedziała o jego słuchu i o wilkach; czegoś takiego mężczyzna nie mógł zataić przed swoją żoną. Dotknęła wachlarzem jego ucha, doradzając ostrożność w mówieniu. — Zbyt wielu ludzi zapomina o służących, ale przecież oni też słuchają. W Cairhien zresztą o wiele za dużo.
Perrin nie zauważył, by któryś z odzianych w liberię ludzi słuchał ich teraz. Ci nieliczni, którzy nie umykali do bocznych korytarzy na widok jego i Faile, przechodzili obok, niemalże biegnąc, z wzrokiem wbitym w posadzkę i całkowicie pochłonięci własnymi sprawami. Wszelkie wieści rozchodziły się po Cairhien bardzo szybko. Plotki o zdarzeniach, do których doszło w Wielkiej Komnacie, będą zapewne fruwały w powietrzu. Do tej pory zapewne dotarły już na ulicę i prawdopodobnie lada chwila opuszczą miasto. W tym mieście bez wątpienia działała agentura Aes Sedai, Białych Płaszczy i najprawdopodobniej wielu tronów.
Mimo iż sama go ostrzegła, mówiła dalej, takim samym zniżonym głosem.
— Colavaere nie traciła ani chwili, żeby mnie pozyskać, kiedy się dowiedziała, kim jestem. Nazwisko mojego ojca zrobiło na niej takie samo wrażenie jak nazwisko mojej kuzynki. — Skończyła z nieznacznym potaknięciem, jakby tym wszystko już wyjaśniła.
Istotnie, to wyjaśnienie mogło nawet wystarczyć. Prawie. Jej ojcem był Davram, Głowa Domu Bashere, lord Bashere, Tyru i Sidony, Strażnik Granicy z Ugorem, Obrońca Ziemi Serca i Marszałek-Generał królowej Saldaei, Tenobii. Kuzynką Faile była sama Tenobia. Colavaere miała jak najlepszy powód, by chcieć pozyskać Faile w charakterze swojej damy dworu. Ale on miał czas na przemyślenie różnych spraw i chlubił się przed sobą tym, że zaczyna się przyzwyczajać do jej obyczajów. Pożycie małżeńskie uczyło mężczyznę, kim są kobiety; albo w każdym razie jedna kobieta. Fakt, że Faile nie udzieliła mu odpowiedzi, potwierdzał coś. Ona nie miała pojęcia, czym jest niebezpieczeństwo, w każdym razie nie tam, gdzie w grę wchodziła jej własna osoba.