Выбрать главу

Oczywiście nie mógł o tym mówić tutaj, na tym korytarzu. Jakby cicho nie szeptał, ona nie miała jego słuchu i bez wątpienia uparłaby się, że każdy sługa w zasięgu kilkudziesięciu kroków rejestruje każde słowo. Cierpliwie szedł razem z nią, aż dotarli do komnat, które im przydzielono, wieki temu, jak się teraz zdawało. Zapalone lampy rzucały migotliwe błyski na wypolerowane ściany, na każdy drewniany panel rzeźbiony w koncentryczne prostokąty. Palenisko kominka zbudowanego z kamiennych brył było wymiecione do czysta i leżało na nim kilka lichych, ale wciąż niemalże zielonych gałązek skórzanego drzewa.

Faile podeszła prosto do małego stolika, na którym stała taca z dwoma złotymi dzbanami zroszonymi wilgocią.

— Zostawiono nam jagodową herbatę, mój mężu, oraz winny poncz. To wino pochodzi z Tharon, jak mi się zdaje. Poncz chłodzą w zbiornikach pod pałacem. Co wolisz?

Perrin odpiął pas i rzucił go razem z toporem na krzesło. Po drodze tutaj starannie obmyślił, co jej powie. Potrafiła być bardzo drażliwa.

— Faile, tęskniłem za tobą bardziej, niż to potrafię wyrazić, i martwiłem się też o ciebie, ale...

— Martwiłeś się o mnie! — warknęła, obracając ku niemu twarz. Stała wyprostowana i wysoka, z oczyma zapalczywymi jak u sokoła, od którego wszak wzięła swoje imię, a wachlarz wykonał ruch naśladujący rozdzieranie, skierowany w sam środek jego brzucha. To nie był element języka wachlarzy; czasami wykonywała taki sam gest nożem. — A tymczasem niemalże już w pierwszych swoich słowach zapytałeś o... o tamtą kobietę!

Zaniemówił. Jak mógł zapomnieć o zapachu wypełniającym mu nozdrza? Omal nie podniósł ręki, by sprawdzić, czy przypadkiem nie krwawi mu nos.

— Faile, ja potrzebuję jej łowców złodziei. Be... — Nie, nie będzie taki głupi i nie powtórzy tego imienia. — Przed moim wyjazdem twierdziła, iż dysponuje dowodem, że to była trucizna. Sama słyszałaś! Ja tylko chciałem mieć ten dowód, Faile.

Wszystko na nic. Kolczasty odór nie zmiękł ani na jotę, a nadto przyłączył się do niego rzadki, kwaśny zapach poczucia krzywdy. Co on, na Światłość, takiego powiedział, że zrobił jej krzywdę?

— Jej dowód! To, co ja zgromadziłam, nie przydało się na nic, za to jej dowód sprawił, że głowa Colavaere trafiła na katowski pień. Czy raczej powinna była trafić. — W tym momencie należało się wtrącić, ale ona nie zamierzała dopuścić, by sprzeciwił jej się bodaj słowem. Podeszła do niego, z oczyma jak dwa sztylety i tym wachlarzem, który wykonywał ruchy sztyletu. Mógł tylko się cofnąć. — Czy ty wiesz, jaką historię wymyśliła ta kobieta? — niemalże wysyczała Faile. Zęby jadowitego węża nie mogłyby bardziej ociekać jadem. — Wiesz? Powiedziała, że nie ma ciebie tutaj, bo bawisz w jednym z majątków nieopodal miasta. Gdzie ona może cię odwiedzać! Ja na to opowiedziałam własną historyjkę, że niby jesteś na polowaniu i że Światłość wie, jak długo potrafisz polować, a mimo to wszyscy uważali, że robię tylko dobrą minę do złej gry ze względu na nią i na ciebie! Razem! Colavaere rozkoszowała się tym. Jestem przekonana, że wzięła tę mayeniańską ulicznicę na swoją damę dworu, żeby nas obie zmusić do przebywania w swoim towarzystwie. “Faile, Berelain, przyjdźcie zasznurować mi szatę”. “Faile, Berelain, przyjdźcie przytrzymać lustro fryzjerowi”. “Faile, Berelain, przyjdźcie umyć mi plecy”. Dzięki temu mogła się zabawiać oczekiwaniem, aż nawzajem wydrapiemy sobie oczy! Na to właśnie musiałam się godzić! Dla ciebie, ty włochatouchy... !

Zderzył się plecami ze ścianą. I coś w jego wnętrzu pękło. Bał się o nią tak strasznie, że gotów był stanąć do walki z Randem albo nawet z samym Czarnym. I nie zrobił nic, ani razu nawet nie zachęcił Berelain, robił wszystko, co mu tylko przychodziło do głowy, żeby odegnać tę kobietę. I takie dostał za to podziękowanie.

Ujął ją delikatnie za ramiona i uniósł tak wysoko, aż te wielkie, skośne oczy znalazły się na jednym poziomie z jego oczami.

— Posłuchaj mnie — powiedział spokojnie. A w każdym razie starał się mówić spokojnym głosem; z jego gardła wydobywał się raczej warkot. — Jak śmiesz mówić do mnie w taki sposób? Jak śmiesz? Ja zamartwiałem się niemal na śmierć, że coś ci się stanie. Kocham tylko ciebie i nikogo innego. Nie pragnę żadnej innej kobiety oprócz ciebie. Czy ty mnie słyszysz? Słyszysz? — Przycisnął ją z całej siły do piersi i tak trzymał, pragnąc już nigdy nie wypuszczać. Światłości, jak on się bał. Nawet teraz się trząsł na myśl o tym, do czego mogło dojść. — Umarłbym, Faile, gdyby coś ci się stało. Położyłbym się na twoim grobie i umarłbym! Myślisz, że nie wiem, w jaki sposób Colavaere odkryła, kim jesteś? To ty sama dopilnowałaś, żeby się dowiedziała. — Szpiegowanie, powiedziała mu kiedyś, to zadanie żony. — Światłości, kobieto, mogłaś skończyć jak Maire. Colavaere wie, że jesteś moją żoną. Moją! Czyli Perrina Aybara, przyjaciela Randa al’Thora. Nie przyszło ci w ogóle do głowy, że mogłaby nabrać jakichś podejrzeń? Mogła... Światłości, Faile, ona mogła...

Nagle dotarło do niego, co z nią robi. Przyciśnięta do jego piersi, wydawała jakieś dźwięki, ale nie umiał rozpoznać żadnych słów. Zdziwił się wręcz, że nie słyszy, jak pękają jej żebra. Skarciwszy się w duchu, że jest takim baranem, puścił ją, rozkładając szeroko ręce, ale zanim zdążył przeprosić, jej palce zacisnęły się na jego brodzie.

— A więc kochasz mnie? — spytała cicho. Bardzo cicho. Bardzo ciepło. I uśmiechała się. — Kobieta lubi takie słowa, pod warunkiem, że zostaną wypowiedziane we właściwy sposób. — Opuściła wachlarz i wbiła mu w policzek paznokcie wolnej dłoni, niemal z taką siłą, że mogła go poranić do krwi, ale jej gardłowy śmiech był nadal ciepły, a żar w oczach tak daleki od gniewu, jak to tylko możliwe. — Dobrze, że nie obiecałeś nigdy już nie spojrzeć na inną kobietę, bo inaczej uznałabym, że oślepłeś.

Był zbyt oszołomiony, żeby coś powiedzieć, zbyt oszołomiony, żeby bodaj wytrzeszczyć oczy: Rand rozumiał kobiety, Mat rozumiał kobiety, a on wiedział tylko, że nigdy ich nie zrozumie. Ona przypominała nie tylko sokoła, ale również zimorodka; zmieniała kierunek lotu swych myśli prędzej, niż on myślał, ale to... Kolczasta woń rozwiała się bez śladu, ustępując miejsca temu zapachowi, który tak dobrze znał. Zapachowi, który był nią, wyraźnemu, silnemu i czystemu. A gdy jeszcze dodał do tego jej wzrok i to, że lada chwila miała powiedzieć coś o wieśniaczkach w czasie żniw... Tych sławetnych saldaeańskich wieśniaczkach...

— A co do pokładania się na moim grobie — ciągnęła dalej — zrób to, a moja dusza będzie nawiedzała twoją, to ci obiecuję. Będziesz nosił po mnie żałobę przez stosowny czas, a potem znajdziesz sobie nową żonę. Kogoś, kogo, mam nadzieję, byłabym zdolna zaaprobować. — Zaśmiała się cicho i pogładziła go po głowie. — Wiesz przecież, że nie potrafisz sam dbać o siebie. Życzę sobie, żebyś mi to przyrzekł.

Uznał, że lepiej nie łamać sobie na tym zębów. Powie, że tak nie zrobi, i cały ten cudowny nastrój utonie w wybuchu ognia. Powie, że... Gdyby miał osądzać na postawie jej zapachu, musiałby uznać każde jej słowo za najczystszą prawdę. A jednak... Światłości, uwierzyłby w to, gdyby konie sypiały na drzewach. Chrząknął.