Выбрать главу

Co więcej, minionego wieczora powinna była dodać jeszcze: „Ty także nic złego nie zrobiłeś. Ludzie mylą się co do ciebie, ale masz mnóstwo czasu, by im to udowodnić. Nie dokonałeś jeszcze wyboru, który mógłby zmarnować ci życie”.

Dojście do tych wniosków pokrzepiło ją na duchu znacznie bardziej nawet niż wcześniejszy powrót. Cieszyła się na myśl, że Zeke czeka na nią w domu. Będzie mogła wygarnąć mu wszystko już w progu i naprawić dawne błędy wynikające głównie z niepewności.

Klucz zazgrzytał w zamku i drzwi odchyliły się z wolna, odsłaniając pogrążone w ciemności wnętrze salonu.

— Zeke? Jesteś w domu, synku?

Palenisko wygasło. Lampa stała na stoliku przy drzwiach, zabrała ją więc i zaczęła szukać zapałek. W domu nie miała już ani jednej świecy, a przeczuwała, że tego dnia może potrzebować więcej światła. Rozsunęła szybko zasłony; niestety, i to na niewiele się zdało. Słońce opadało już za horyzont i salon wciąż tonął w półmroku z wyjątkiem miejsca, które oświetlał migotliwy płomyk przenośnej lampy.

— Zeke?

Nie potrafiła powiedzieć, dlaczego zawołała go po raz kolejny. Przecież wiedziała, że nie ma go w domu. I nie chodziło bynajmniej o ciemności panujące w środku. Ona po prostu czuła pustkę. Gdyby był tutaj, nawet zamknięty w swoim pokoju, bezruch miałby zupełnie inne brzmienie.

— Zeke? — Nie potrafiła znieść tej ciszy, choć nie rozumiała dlaczego. Wiele razy wracała już do pustego domu i nigdy nie czuła się z tego powodu gorzej.

Dobry nastrój zniknął w jednej chwili.

Omiotła lampą całe pomieszczenie. Meble i sprzęty pojawiały się kolejno w wąskim kręgu światła. To nie był podszept przewrażliwionej wyobraźni. Coś jej tutaj nie pasowało. Jedna z szafek w kuchni miała otwarte drzwiczki; w niej trzymała dodatkowe suszone jedzenie, takie jak puszkowane suchary czy owsiankę — oczywiście gdy było ją na nie stać. Ktoś ogołocił półki, zabrał wszystko. Na środku podłogi, przed skórzanym fotelem, błysnął jakiś metalowy przedmiot.

Pocisk.

— Zeke? — wymamrotała raz jeszcze i tym razem zabrzmiało to bardziej jak ciężki oddech niż wypowiedziane słowo.

Podniosła pistoletowy nabój i zaczęła go dokładnie oglądać. Nagle poczuła się taka bezbronna. Nie jak osoba obserwowana z ukrycia, raczej jak kobieta, która spodziewa się, że w każdej chwili zostanie zaatakowana.

Jakby na zewnątrz czyhało coś złego, co tylko szuka drogi do tego domu.

Drzwi. W krótkim korytarzyku jest ich czworo. Jedne prowadzą do szafy, pozostałe do sypialni.

Sypialnia Zeke’a nie jest zamknięta.

Mało brakowało, a lampa i nabój poleciałyby jej z rąk. Poczuła w piersiach ucisk przerażenia. Nie potrafiła się ruszyć z miejsca.

Jedynym sposobem na otrząśnięcie się z tego stanu było zrobienie kolejnego kroku. I uczyniła go. Przesunęła stopę w kierunku korytarza. Chociaż powinna się rozejrzeć najpierw za potencjalnymi intruzami, szósty zmysł jej podpowiadał, że w domu poza nią nie ma nikogo. Pustka była zbyt kompletna, a echo niemal doskonałe. W tych wnętrzach nie było nikogo; ani swojego, ani obcego.

Sypialnia Zeke’a wyglądała niemal tak samo jak poprzedniego wieczora, gdy zajrzała tutaj przed jego powrotem. Panował w niej nieład, ale nie została zagracona, może dlatego, że Zeke tak mało w niej przebywał.

Jedyna różnica polegała na tym, że na środku łóżka leżała teraz szuflada.

Była kompletnie pusta, lecz Briar nie miała pojęcia, co mogło się w niej znajdować wcześniej. Podeszła więc do bieliźniarki i sprawdziła, co mieszczą te szuflady, które pozostały na miejscu. One też świeciły pustką, została tylko znoszona skarpeta z tak wielkimi dziurami, że nie utrzymałaby się już na stopie.

Zeke miał własną torbę. Wiedziała o tym, nosił ją przecież do szkoły, kiedy jeszcze do niej uczęszczał. Sama mu ją zrobiła, zszywając kawałki skóry i materiału, dopóki nie stała się wystarczająco mocna i pojemna, aby można w niej nosić wszystkie książki, które z takim trudem dla niego zdobyła. Nie tak dawno temu poprosił ją, by poprawiła prujący się szew, więc wiedziała, że nadal jej używa.

A teraz nie potrafiła jej znaleźć.

Bardzo szybko przeszukała resztę niewielkiego pokoju, lecz nie natrafiła na żaden ślad, który mógłby jej podpowiedzieć, gdzie zniknął jej syn i jego torba… W każdym razie póki nie uklęknęła i nie podniosła rogu wygniecionego materaca. Na podłodze pod łóżkiem nie zauważyła niczego niezwykłego, jednakże przez materiał i pierze wyczuła jakieś sztywniejsze zgrubienie. Miało niezbyt równy, ale prostokątny kształt. Wsunęła rękę w materac i poczuła pod palcami coś twardego.

Papier. Kupka kartek rozmaitego kształtu i wielkości.

A na nich…

Obróciła je i obejrzała dokładnie po obu stronach. W tym momencie zdjął ją tak potworny strach, że nie mogła nawet zaczerpnąć tchu.

Mapa centrum Seattle przedarta na pół.

Na brakującej części znajdowała się dawna dzielnica finansowa, ta, którą Kościotrzep doprowadził do ruiny podczas pierwszych prób… Ta sama, w której kilka dni później pojawiła się Zguba.

Po co mu była potrzebna?

Z boku mapy papier był nierówny, jakby wydarto ją z jakiejś książki. Z tego co Briar wiedziała, niewielka miejska biblioteka nigdy nie została ponownie otwarta, a same książki były w mieście rzadkością i kosztowały krocie. Jej syn nie mógłby sobie pozwolić na kupienie atlasu, za to jak najbardziej mógłby go ukraść albo…

Papier dziwnie pachniał. Trzymała go w dłoni dłuższą chwilę, zanim to zauważyła. Zapach był tak charakterystyczny i znajomy, że mało brakowało, a zupełnie by go przeoczyła. Przysunęła papier do nosa i wciągnęła mocno powietrze. A może tylko jej się zdawało? Znała jednak doskonały sposób na sprawdzenie tego.

Przeszła korytarzem do swojej sypialni, przyklęknęła przy wysokiej skrzypiącej szafie i przeszukiwała ją, aż nie natrafiła na sporą soczewkę, pamiątkę po dawnych strasznych czasach, gdy zaczynał się koszmar ewakuacji. Ludzie nie wiedzieli, przed czym muszą uciekać ani dlaczego, lecz wkrótce stało się jasne, że kto ma maskę albo gogle z polaryzowanymi szkłami, ten zdoła dostrzec czające się zagrożenie.

Wtedy nie istniały żadne inne metody identyfikacji gazu. Kramarze sprzedawali więc szkła na każdym rogu za niewyobrażalnie wysokie ceny, a nie każde z nich było polaryzowane. Wiele soczewek zdobyto, wyrywając je z masek przemysłowych lub z okularów ochronnych, ale trafiali się cwaniacy sprzedający najzwyklejsze w świecie monokle i naprędce oszlifowane denka od butelek.

W tamtych czasach jednak pieniądze nie miały już wartości. Lekko zabarwiona soczewka wielkości dłoni, którą Briar zdobyła za wszystkie swoje oszczędności, była na szczęście polaryzowana. Sprawiała się równie dobrze w detekcji gazu jak gogle, które zostawiła w pracy.

Zapaliła dwie znalezione przy okazji świece i zaniosła do sypialni syna. Ustawiła je w pobliżu lampy naftowej, by w lepszym świetle przyjrzeć się kartkom znalezionym w materacu. Oczywiście przez soczewkę. Na każdej, od połowy mapy począwszy przez ulotki i na kawałkach plakatu skończywszy, zauważyła charakterystyczne żółte zacieki lśniące tak mocno, jakby ktoś pozostawił na nich znak ostrzegawczy.

— Zguba — jęknęła.

Papier był nią przesiąknięty.