Выбрать главу

Cała podłoga zasłana była ludzkimi szczątkami, które powinny cuchnąć. Dopiero po chwili Briar zrozumiała, że nie czuje odoru dzięki masce i jej filtrom. Guma i węgiel śmierdziały na tyle mocno, że tłumiły wszystko, co docierało z zewnątrz, a ona po raz pierwszy od momentu przybycia za mur była im za to wdzięczna.

Tu i ówdzie widziała rozkładające się kończyny, które poodpadały od ciał, w rogu leżało kilku zdekapitowanych zgnilasów. Przez moment czuła niepokój na myśl o tym, kto mógł dokonać tego strasznego czynu, zaraz jednak uznała, że nic jej do tego, i zajęła się swoimi sprawami. W tej chwili wszyscy żywi, nawet ci, którzy do niedawna walczyli pomiędzy sobą, mieli jednego wroga, czyli nieumarłych, i kimkolwiek był człowiek, który pozbawił te bestie głów, miał u niej dług wdzięczności.

Te części ciała, które mogła bez trudu poruszyć, odkopnęła pod ścianę, aby oczyścić drogę, jednocześnie sprawdzając, czy ktoś z leżących nie zdradza oznak życia. Jeden z nich faktycznie otworzył jedyne oko i wyszczerzył do niej pożółkłe zębiska. Briar bez namysłu strzeliła mu w twarz.

Zeke wypadł z drzwi prowadzących na klatkę schodową. Stokrotkę przełożył przez ramię. Trzymał ją, jakby była snopkiem siana albo kawałkiem pnia.

— Co teraz, mamo? — zapytał, okazując widoczne zniecierpliwienie. Na to pytanie na razie nie znała odpowiedzi.

— Nie wiem — odparła. — Musimy się stąd wydostać. I od tego zaczniemy.

— Pójdziesz z nimi? Do Chinatown?

— Nie pójdzie — odpowiedziała mu Angelina.

Ona pierwsza opuściła klatkę schodową, wciąż trzymając nogę Swakhammera na ramieniu. Zaraz po niej na korytarz wyszedł Frank podtrzymujący złamane podudzie, a potem Lucy i Frank trzymający nieprzytomnego wielkoluda pod pachami.

— Co takiego?

— Wy idziecie do fortu. Wejdziecie na pokład statku, który tam naprawiają. Niedługo powinien być gotowy do odlotu — wyjaśniała Angelina, z trudem wypowiadając słowa. Sama była już wykończona. — On was stąd zabierze.

— Poza miasto? — zapytał Zeke.

— Raczej poza tę jego część, którą ogrodzono — wysapała Lucy ukryta za karkiem Jeremiasza. — Pomóżcie nam wpakować go do windy i zjedźcie z nami na dół, a jak tylko z niej wyjdziemy… — musiała poprawić ciężkie brzemię, jęcząc przy tym cicho — …użyj tej cholernej Stokrotki i wracajcie na górę. Tylko tamtędy zdołacie się przedostać do fortu.

Briar wciąż nie była przekonana, lecz wykonała posłusznie pierwszą część polecenia i pomogła im zapakować Jeremiasza do klatki. Squiddy i Frank podtrzymywali go, podczas gdy Lucy gmerała przy dźwigniach, próbując uruchomić mechanizm.

— Jak tylko znajdziemy się na dole i przeniesiemy Jeremiasza do tuneli kopalni, uruchomię windę, by wróciła na górę, rozumiesz? Będziecie musieli wskoczyć do niej, bo tym razem nigdzie się nie zatrzyma po drodze.

— Rozumiem — odparła Briar — ale nie jestem pewna…

— Ja niczego nie jestem już pewna — zapewniła ją jednoręka barmanka — niemniej wiem jedno: masz syna, a ten dworzec lada moment wypełni się zgnilasami. Wszyscy, których nieumarli znajdą w tych podziemiach, zostaną pożarci.

— Pani była jedną z tych, którzy ich tu wpuścili? — zapytał Zeke.

Lucy skinęła głową w kierunku Franka i Allena.

— Taka mała zamiana ról, że tak powiem. Gdybym tylko wiedziała, że mają tutaj tak wiele poziomów… Szczerze mówiąc, tego się nie spodziewałam.

— Możemy iść z wami — upierał się chłopak. — Pomożemy.

Briar myślała podobnie.

— Upewnimy się przynajmniej, że dotrzecie bezpiecznie na miejsce — dodała.

— Nie, nie upewnicie się. Albo dotrzemy na miejsce, albo nam się to nie uda. Albo Swakhammer przeżyje, albo nam uświerknie po drodze. Nie potrzebujemy nikogo więcej do niesienia go. Ale wy dwoje, a raczej ty, Briar, powinnaś się udać do kapitana i zameldować, że tu nie zginęłaś. Niech wie, że spłacił dług, a nie że zaciągnął jeszcze większy. Jest teraz na terenie fortu, gdzie naprawia swój statek, żeby odlecieć za mur. Wie już, że twój syn jest tutaj. Powiedział mi o tym, gdy przekazywałam mu wiadomość od Minnerichta.

Swakhammer poruszył ramionami i wydał z siebie gulgoczący dźwięk, jakby próbował odetchnąć przez zalaną lepikiem krtań. Na koniec zakwilił, rozdzierając serce Briar. Takiego dźwięku nie powinien wydawać z siebie człowiek pokroju Jeremiasza Swakhammera.

— On umiera — powiedziała. — O Boże, Lucy. Zabierz go stąd do tego chińskiego znachora. Dzięki ci za wszystko, przysięgam, że jeszcze kiedyś się zobaczymy.

— Zatem ruszajmy. — Barmanka nie trudziła się opuszczaniem kraty, od razu pociągnęła za rączkę wiszącą nad jej głową. Winda zaczęła opadać. Gdy znajdowała się na wysokości podłogi, Lucy rzuciła jeszcze: — Zawsze znajdzie się dla ciebie miejsce w Skarbcach, jeśli tylko zechcesz. Jeśli nie, to wiedz, że poczytuję sobie za zaszczyt, że mogłam walczyć u twojego boku.

Moment później klatka zawieszona na kablach i łańcuchach zniknęła im z oczu.

Briar została w korytarzu tylko ze swoim synem.

Wielka broń była dla niego za ciężka. Słaniał się pod nią ze zmęczenia, ale nie narzekał, mimo że kolana mu drżały, a skóra na karku piekła od rozgrzewającego się wolno metalu.

Winda dotarła do dna szybu i zatrzymała się.

Briar i Zeke usłyszeli, jak Lucy wykrzykuje serię poleceń, a potem postękiwania jej pomocników, gdy wynosili Swakhammera z klatki na najniższym poziomie dworca. Oby jak najszybciej znaleźli wózek, oby Lucy zdążyła dowieźć Jeremiasza do kogoś, kto mu pomoże.

Brzęknięcia łańcuchów i narastający klekot uświadomiły im, że winda wraca na górę. Wstrzymali oddech i przygotowali się do skoku.

Briar i Zeke trzymali Stokrotkę między sobą. Ledwie zobaczyli dno klatki wynurzającej się z szybu, wrzucili broń do niej i sami podążyli jej śladem. Winda nadal wznosiła się wolno, choć w tempie równomiernym. Briar oparła Stokrotkę o stalową kratownicę, stawiając ją na kolbie.

Pod jej korpusem znajdował się spust dłuższy i grubszy od męskiego kciuka. Urządzenie było już gotowe do oddania strzału, aż wibrowało od przepełniającej je energii.

— Zakryj uszy — poleciła Briar Ezekielowi. — Mówię bardzo, bardzo poważnie. Zatkaj je z całych sił. Ta broń ogłuszy zgnilasów, ale tylko na kilka minut. Będziemy musieli wiać ile sił w nogach.

Odsunęła się od egzotycznej broni na tyle, na ile mogła, odczekała, aż winda dotrze do najwyższego piętra, i nacisnęła spust.

Impuls soniczny pomknął w górę i w dół. Skondensowany kształtem szybu odbijał się setnym echem od ścian i załomów, od szczytu i dna, w jednych miejscach zwielokrotniając moc fal dźwiękowych mknących przez zrujnowane korytarze, w innych niwelując ich działanie. Winda zadrżała, zakołysała się na podtrzymujących ją kablach, przez mgnienie oka Briar myślała, że stara konstrukcja nie wytrzyma tak ogromnego natężenia dźwięku i zerwie się z mocowań, pociągając ich za sobą na samo dno, gdzie zginą oboje straszliwą śmiercią.

Winda jednak wytrzymała i wznosiła się dalej, w kierunku kolejnego mrocznego systemu pomieszczeń.

Zeke był oszołomiony tak samo jak Briar za pierwszym razem, gdy usłyszała Stokrotkę. Na szczęście matka miała znacznie mniej problemów z udźwignięciem go niż on wcześniej z noszeniem broni i zeskoczyła z platformy prosto pod jakieś drzwi.