Выбрать главу

— Robię to codziennie i będę robić po kres swoich dni — zapewniła go. — A za co mam dziękować?

— Teraz kiedy nie mam już „Wolnego Kruka” — oznajmił — nie mógłbym po panią przylecieć, więc cholera wie, na kogo by pani trafiła. Na szczęście ten niezdarny dziadyga zdecydował, że pomoże mi odzyskać mojego ptaszka, i tak oto się tu znalazłem.

— Jak pani widzi, nie na wiele się to zdało naszemu Crogowi — dodał Clay — ale ja się cieszę, że udało nam się was odnaleźć. Ponieśliśmy pewne szkody — wskazał głową pracujących członków załogi, którzy właśnie wyłączyli spawarkę i zaczynali zwijać przewody, aby zejść z burty statku. — Mogłaby pani zapytać syna, jak do tego doszło. A głównie o to, jak się znalazł na pokładzie „Wolnego Kruka”. Głowiłem się nad tym, odkąd zdałem sobie sprawę, kim jesteś, chłopcze.

Zeke, który stał do tej pory za matką, milcząc i licząc, że dzięki temu zostanie zignorowany, oświadczył natychmiast pokornym tonem:

— Powiedzieli mi, że ten statek nosi nazwę „Clementine”. Mieli mnie wywieźć za mur, na Przedmieścia. Pani Angelina mi to załatwiła. Powiedziała, że mnie zabiorą i wysadzą po drugiej stronie. Nie wiedziałem, że statek był kradziony.

— Był kradziony, jak najbardziej. Ja ukradłem go pierwszy, nie przeczę. Potem go przerobiłem. Sprawiłem, że zaczął się nadawać do latania. Nazwałem go „Wolny Kruk” i był mój, ponieważ praktycznie odbudowałem go od podstaw.

— Tak mi przykro — bąknął Zeke.

— Powiadasz, że to Angelina wsadziła cię na pokład? Przecież ona zna większość nas, lotników obsługujących trasy do miasta — zauważył Clay, drapiąc się w miejscu, gdzie maska niezbyt dobrze przylegała do ucha. — Nie sądziłem, że pójdzie na układ i przekaże cię w ręce kogoś, kogo prawie nie zna.

— Mówiła, że ich zna — zaprzeczył Zeke. — Ale chyba ma pan rację i nie była to zbyt zażyła znajomość.

— Gdzie ona teraz jest? — Croggon Hainey nieomal wykrzyczał to pytanie. — Gdzie jest ta zwariowana stara Indianka?

— Wraca teraz do Skarbców — poinformowała go Briar, próbując zakończyć tę rozmowę. — A my powinniśmy się stąd zabierać. Na stacji doszło do straszliwych wydarzeń i chaos zaczyna się rozprzestrzeniać.

— Tym bym się nie przejmował — zbył ją Hainey. — Nasz fort wytrzyma wszystko, a ja muszę porozmawiać z tą kobietą, by…

— Proszę pana, tamten kapitan nazywał się Brink — wtrącił Zeke, próbując pomóc. — Miał rude włosy i mnóstwo tatuaży na ramionach.

Hainey zamarł, gdy chłonął te informacje, po chwili zaś wyrzucił ramiona w górę i jął wygrażać niebu.

— Brink! Brink! Znam tego parszywego dupka! — Obrócił się, wciąż młócąc rękami powietrze i kopiąc wyimaginowane cele, a potem ruszył w stronę statku, nie przestając kląć i wygrażać, mimo że obiekt jego czułości nie mógł tego słyszeć.

Andan Clay spoglądał w ślad za oddalającym się przyjacielem, dopóki ten nie zniknął za kadłubem „Naamah Darling”. Wtedy odwrócił się do Briar i otworzył usta, aby coś powiedzieć. Ona jednak okazała się szybsza.

— Wiem, kapitanie — zagaiła — że nie zamierzał pan wracać do miasta przed wtorkiem, niemniej cieszę się, że jest pan tutaj. Mam nadzieję… — zamilkła na moment, nie mogąc dobrać właściwych słów — że nie odmówi mi pan jeszcze jednej małej przysługi. Zadbam też o to, by został pan stosownie wynagrodzony, i gwarantuję, że nie będzie to wymagało nadkładania drogi.

— Powiada pani, wynagrodzony?

— Zgadza się. Jak będziemy się stąd wynosić, chciałabym, aby zatrzymał się pan na moment przy moim dawnym domu. Chciałabym, żeby Zeke zobaczył, gdzie kiedyś mieszkałam. Jak pan zapewne pamięta, mój mąż był jednym z najbogatszych ludzi w okolicy. Wiem, gdzie ukrył część swoich pieniędzy, i jestem pewna, że nawet najlepiej wyposażeni rabusie nie byli w stanie ich znaleźć. Jest tam kilka… skrytek. Z przyjemnością podzielę się z panem wszystkim, co stamtąd weźmiemy.

— Naprawdę zabierzesz mnie tam? — zapytał Zeke, jakby nie usłyszał całej reszty wywodu. — Pokażesz mi swój dawny dom?

— Naprawdę — odparła, choć głosem, z którego przebijało wielkie znużenie. — Zabiorę cię tam i oprowadzę po domu. Pokażę ci wszystko — obiecała. — O ile nasz kapitan będzie na tyle uprzejmy, że nas tam dowiezie.

Croggon Hainey wynurzył się zza rufy statku, wciąż złorzecząc i przeklinając.

— Mam nadzieję, Brink, że przeżyłeś wzniosłe chwile podczas tego lotu, bo zabiję cię na miejscu, jak tylko cię znajdę!

Clay spoglądał na niego spod na wpół przymkniętych powiek, ale raczej z rozbawieniem niż troską.

— Jeśli usłyszy o dodatkowym zarobku, z pewnością da się namówić na małe zboczenie z trasy — rzucił. — Poza tym to moja jednostka. Polecimy do twojego domu, jeśli sobie tego życzysz. Czy jest tam jakieś miejsce, do którego możemy przycumować albo chociaż rzucić kotwice?

— Na podwórzu rosło drzewo, stary dąb, teraz pewnie jest już zupełnie martwy, ale powinien utrzymać statek przez kilka minut.

— To powinno wystarczyć — przyznał, mierząc ją wzrokiem od stóp po głowę i tak samo przyglądając się Zeke’owi. — Możemy ruszać, kiedy zechcecie.

— Zatem ruszajmy, skoro jest pan już gotowy — odparł chłopak, pochylając się, by objąć matkę w pasie. Zaskoczył ją tym gestem i uradował jednocześnie.

Cieszyła się z jego reakcji, choć poczuła także ukłucie smutku. Zdawała sobie sprawę, że któregoś dnia jej syn dorośnie, nie spodziewała się jednak, że to nastąpi tak szybko. Chyba dlatego nie była pewna, jak powinna zareagować na jego wylewność.

Czuła potworne zmęczenie, oczy piekły ją straszliwie po kilku nie do końca przespanych nocach, głowa pękała od trosk i od uderzenia w skroń, które zafundował jej Minnericht. Oparła się więc o syna i gdyby nie kapelusz ojca, który miała na głowie, mogłaby złożyć ją na jego ramieniu.

Clay obejrzał się przez ramię, sprawdzając, czy jego podwładni zakończyli już pracę.

— Rodimer jest na pokładzie? — zapytał Fanga.

Chińczyk skinął głową.

— A tak, Rodimer — wtrąciła Briar. — Pamiętam go. Szczerze mówiąc, zdziwiłam się, że nie bierze udziału w rozmowie.

— On nie żyje — poinformował ją bezceremonialnie kapitan.

— Kiedy uderzyliśmy w ziemię, skręcił sobie… coś tam w środku. W jednej chwili czuł się dobrze, a w następnej już go nie było. A teraz sam nie wiem. Chyba odwieziemy go do domu. Niech jego siostra zdecyduje, co zrobić z ciałem.

— Tak mi przykro — szepnęła Briar. — Polubiłam tego człowieka.

— Ja też — przyznał Clay. — Niemniej nic więcej nie możemy dla niego zrobić. Wynośmy się z tego przeklętego miejsca. Rzygać mi się chce na myśl o dalszym noszeniu maski. I wdychaniu tego syfiastego powietrza. Chcę być jak najdalej stąd. Chodźcie — zachęcił ich. — Czas wracać do domu.

Niecałe pół godziny później „Naamah Darling” wzbił się w powietrze.

Unosił się bardzo wolno, gdyż kapitan musiał przetestować działanie wszystkich dysz, zbiorników oraz systemu sterowania. Poruszał się jednak zadziwiająco lekko jak na machinę tych rozmiarów i wagi. Wkrótce fort pozostał daleko w dole.