Выбрать главу

— Jesteś tu już, mamo?

— Tak — odparła, nie podnosząc głosu.

Nie mogła oddychać, lecz nie była to wina zapchanych filtrów.

W środku niemal każda rzecz była przesunięta, wprawdzie niewiele, ale na tyle, by to zauważyła. Zyskała pewność, że ktoś tu był przed nimi. Porozbijano naczynia, skradziono co bardziej wartościowe przedmioty. Po biało-niebieskiej japońskiej wazie zostały jedynie skorupy. Chińska etażerka została rozbita, zabrano z niej wszystkie cenne przedmioty, a resztę potłuczono o podłogę. Orientalny chodnik, na którym stała, był popodwijany na krawędziach, zapewne to także było dziełem rabusiów, tych samych, którzy pozostawili zabłocone ślady na podłodze salonu, kuchni i pokoju, gdzie stał właśnie Ezekiel chłonący wzrokiem wszystko.

— Mamo, spójrz tutaj! — zawołał, jakby nigdy wcześniej nie widziała tych pomieszczeń.

— Masz, przynajmniej będziesz widział, na co patrzysz — rzuciła, podając mu jedną z lamp.

Popatrz, tam stoi obita atlasem kanapa pokryta tak grubą warstwą kurzu, że nie sposób rozpoznać, jakiego jest koloru. Spójrz, oto pianino, a na nim wciąż stoją rozłożone nuty. Wystarczy usiąść, by zagrać. A tam, nad drzwiami, wisi końska podkowa, która nikomu nigdy nie przyniosła szczęścia.

Briar stała pośrodku pokoju, usiłując przypomnieć sobie, jak wyglądał przed szesnastu laty. Jaki kolor miała ta kanapa? Albo ten fotel bujany stojący w kącie? Czy ten szal zawsze wisiał na jego oparciu, czy też rzuciła go tam mimochodem?

— Ezekielu — wyszeptała.

— Tak, mamo?

— Muszę ci coś pokazać.

— Co takiego?

— Zejdźmy do piwnicy. Pokażę ci, gdzie to wszystko się zaczęło i jak do tego doszło. Zobaczysz Kościotrzepa.

Uśmiechnął się od ucha do ucha. Dostrzegła to, gdyż zauważyła zmarszczki w kącikach jego oczu.

— O tak. Pokaż mi go!

— Tędy — wskazała mu drogę. — Trzymaj się blisko mnie. Nie wiem, czy ta podłoga może jeszcze utrzymać nasz ciężar.

Mówiąc to, dostrzegła na ścianie jedną ze swoich lamp naftowych, która wisiała tam sobie, jakby nikt nigdy nie opuścił tego domu. Szklany zbiorniczek nie miał nawet jednej ryski. Gdy przechodziła obok, blask taniej przemysłowej lampy przemknął po zwierciadle, przywołując je na moment do życia.

— Schody są tam. — Kiedy to powiedziała, poczuła ogromną niechęć do pokonywania kolejnych stopni tego dnia. Zmusiła się jednak i pchnęła drzwi czubkami palców, wsłuchując się w znajome skrzypienie zawiasów. Zardzewiały kompletnie, ale nadal trzymały, a gdy skrzydło się poruszało, grały tę samą melodię co zawsze.

Zeke był zbyt podekscytowany, by mówić. Wyczuwała to po tym, jak się poruszał, idąc za nią krok w krok, po uśmiechu ukrytym pod maską i szybkim, niemal króliczym oddechu świszczącym w filtrach.

Uznała, że winna mu jest wyjaśnienie.

— Wiele lat temu ogłoszono konkurs. Rosjanie chcieli znaleźć sposób na eksploatację złóż złota w Klondike. Twój ojciec wygrał i dostał od nich pieniądze na zbudowanie machiny, która mogłaby przewiercić się przez setki stóp lodowej skorupy. — Przy każdym kroku w dół dodawała kolejne szczegóły, schodząc niezwykle wolno, jakby wbrew swojej woli. — Tam lody nigdy nie tajały, jak mi się zdaje, stąd problem z wydobyciem. W każdym razie Levi dostał pół roku na skonstruowanie prototypu i urządzenie pokazu dla rosyjskiego ambasadora, który specjalnie na tę okazję miał zjechać do naszego miasta. Potem się jednak dowiedziałam, że otrzymał list, w którym kazano mu przyspieszyć pokaz.

Dotarli do piwnicy. Uniosła lampę, by lepiej oświetlić pomieszczenie. Ezekiel stanął u jej boku.

— Gdzie ta machina?

Blask lampy odsłonił przed ich oczami przestrzeń upstrzoną szarymi plandekami, pod którymi kiedyś spoczywały wynalazki Leviego i jego sprzęt.

— Nie tutaj. To nie laboratorium, tylko nasza piwnica. Tutaj tata składował urządzenia, nad którymi pracował, oraz czekające już na nabywców. Niektóre leżały tu, póki nie znalazł dla nich jakiegoś zastosowania.

— Co się z nimi stało?

— Domyślam się, że doktor Minnericht zabrał stąd wszystko, co się dało wynieść. Większość wynalazków, które widziałam na dworcu, pochodziła z tej właśnie piwnicy. Widziałeś te przepiękne żyrandole zasilane elektrycznością pochodzącą z nieznanego mi źródła? Albo tę trzylufową strzelbę? Nie było ich tutaj za moich czasów, ale widziałam rysunki przedmiotów wyglądających jota w jotę jak one. Tam, na tym pulpicie. — Pod ścianą stało przysadziste bardzo długie biurko. Jego blat był kompletnie nagi. Nie leżał na nim nawet skrawek papieru ani najmniejszy ogryzek ołówka. — Minnericht, Joe Foster czy jak mu tam było… zrabował stąd wszystko, co nie było przybite do ściany. A w każdym razie to, co udało mu się zobaczyć i przesunąć. Na szczęście nie mógłby poruszyć Kościotrzepa, gdyby nawet wiedział, gdzie go szukać.

Otworzyła prawą górną szufladę i wsunęła do niej dłoń, wymacując ukryty panel. Kiedy go znalazła, nacisnęła znajdujący się na nim guzik. W ścianie obok pojawił się z cichym chrzęstem obrys przypominający rozmiarami drzwi. Zeke zapiszczał i popędził w jego kierunku.

— Uważaj! — ostrzegła go matka. — Pozwól, że ci pokażę, jak to otworzyć. — Podeszła do ściany i przesunęła dłońmi w szczelinie. Gdy nacisnęła ukryte skrzydło w odpowiednich miejscach, poruszyło się bez trudu, odsłaniając schody. — Cóż — mruknęła, gdy zeszli po nich na niższy poziom, i uniosła lampę wysoko nad głowę, by przyjrzeć się sklepieniu. — Wygląda na to, że trzyma się dobrze.

Niestety, nie o wszystkim można było to powiedzieć. Część jednej ze ścian posypała się w gruzy, podobnie jak niemal cała podłoga. Z sufitu zwisały kable grubsze od ludzkiego kciuka, całe ich kłęby leżały zmieszane ze stosami gruzu, który gigantyczna machina podczas powrotu z głębin ziemi rozrzuciła na boki z taką łatwością, jak pług rozgarnia śnieg.

Kościotrzep ocalał, pokrywały go jedynie kawałki gruzu i ziemi, pozostałości tego, przez co się przedostawał. Stał na samym środku wielkiej sali, jakby zapuścił tam korzenie.

Dwie lampy nie były w stanie rozproszyć całkowicie panujących tu ciemności, lecz Briar widziała doskonale stalowe segmenty wielkiej machiny spoczywającej pod warstwą pokruszonego tynku i potężne głowice drążące, które sterczały teraz przed korpusem, przypominając kleszcze monstrualnego kraba. Zauważyła tylko dwie z czterech głowic, w jakie była wyposażona maszyna.

Potężna machina wydobywcza nie tyle uszkodziła, ile rozniosła na strzępy trzy długie stoły i stojące na nich szklane naczynia. Rozrzuciła po całej powierzchni zawartość szafek i półek. Na cokolwiek się natknęła po drodze, wszystko rozpadało się w drzazgi.

— To cud, że nie rozwalił nam całego domu — wyszeptała Briar. — Muszę ci powiedzieć, że wtedy bardzo się tego bałam. — Nawet przez maskę czuła zatęchły zapach znajdującego się tu powietrza i jego chłód. Szesnaście lat wilgoci, zgnilizny i Zguby odcisnęło piętno na tym miejscu.

— O tak — mruknął Zeke, który przytaknąłby teraz każdemu jej stwierdzeniu.

Na pierwszy rzut oka mogło się wydawać, że gigantyczna machina spoczywa na boku, ale było to tylko wrażenie wywołane rozmiarami podziemi. Kościotrzep wysunął się pod kątem z podłoża, odsłaniając jakieś dwie trzecie swojego kadłuba. Głowice drążące obracały się przed nim wokół własnej osi, zagarniając wszystko, co się znalazło w ich zasięgu. Briar pamiętała, że w tamtej przerażającej chwili kojarzyły jej się z widelcami, którymi miesza się spaghetti w misce. Mimo że po tylu latach ich ostrza pokryła i wykruszyła rdza, nadal wyglądały jak twory z sennego koszmaru.