Briar przełknęła głośno ślinę. Zeke przykucnął, jakby zamierzał zeskoczyć na posadzkę, ale powstrzymała go, kładąc mu rękę na ramieniu.
— Widzisz tę szklaną kopułkę na szczycie? — zapytała. — Tę przypominającą z wyglądu pocisk?
— Tak. Widzę.
— Tam siedzi operator tego potwora.
— Chciałbym do niej wejść. Mogę? Czy jest wciąż otwarta? Myślisz, że Kościotrzep działa?
Zeskoczył, zanim zdążyła zareagować. Wylądował lekko na niższych stopniach za wyrwą, przy której się zatrzymali.
— Zaczekaj! — poprosiła, zeskakując za nim. — Czekaj! Nie dotykaj niczego. Pełno tu szkła — uprzedziła syna. Lampa w jej dłoni wciąż się kołysała po skoku, przez moment wydawało się więc, że na podłodze zrujnowanego pokrytego kurzem laboratorium rozbłysły tysiące strąconych gwiazd.
— Przecież mam rękawice — odparł Zeke, gramoląc się na stertę gruzu, po której mógł przejść pod głowicami w pobliże szklanej kopułki.
— Zaczekaj! — zawołała za nim, tym razem nieco głośniej i bardziej rozkazującym tonem. Zatrzymał się. — Pozwól, że ci coś wyjaśnię, zanim sam o to zapytasz.
Zsunęła się z potrzaskanych schodów i wspięła do niego na stos cegieł i kamieni, które osypały się z uszkodzonej ściany i sklepienia, a teraz okrywały Kościotrzepa jak chitynowy pancerz kraba.
— Levi przysięgał, że to był wypadek — powiedziała. — Twierdził, że miał problem ze sterami i odrzutem, a potem machina wymknęła mu się zupełnie spod kontroli. Ale teraz widzisz na własne oczy, jak precyzyjnie zaparkował ją potem we własnym laboratorium, gdy wrócił z testu. — Zeke skinął głową. Klęczał obok niej, odgarniając kurz, by odsłonić stalowy korpus jednego z cięgieł i jego wielkie jak pięści zębiska. — Przysięgał mi także, że nie dostał pieniędzy za tę piekielną machinę, a nade wszystko że nigdy, przenigdy nikogo by nie skrzywdził. Możesz mi wierzyć bądź nie, ale przez kilka dni nie wychodził z tego laboratorium. Nikt nie wiedział, gdzie się podział Kościotrzep po tym rajdzie. Nikt nie podejrzewał, że Levi mógł nim zawrócić do domu z taką łatwością, jakby prowadził dorożkę. Potem jednak pojawił się tutaj twój dziadek. Szukał Leviego. To znaczy wszyscy go wtedy szukali, on wiedział natomiast, że mogę być jedyną osobą, która wie, gdzie się podział mój mąż, więc udał się prosto do mnie. Nie rozmawiałam z nim, odkąd wyszłam za mąż. Mój ojciec nigdy nie lubił Leviego. Uważał, że jest za stary dla mnie, i chyba miał rację. Co ważniejsze jednak, był zdania, że Leviticus Blue jest złym człowiekiem, i w tym także, choć po czasie, muszę mu przyznać rację. Ale wtedy, gdy ostatni raz rozmawiałam z twoim dziadkiem, nazwałam go kłamcą za to wszystko, co wygadywał o moim mężu. Skłamałam też, patrząc mu prosto w oczy, i powiedziałam, że nie mam pojęcia, gdzie on jest, chociaż przebywał tutaj, w swoim laboratorium.
— Szkoda, że go nie znałem — wtrącił Zeke. — Mówię o twoim ojcu.
Nie wiedziała, co ma powiedzieć, więc milczała, dopóki nie zdołała wydukać:
— Też żałuję. Zawsze był takim ciepłym człowiekiem, wydaje mi się, że by cię polubił. I na pewno byłby dumny z takiego wnuka. — Odchrząknęła porządniej i dodała: — Ale wtedy, przy naszym ostatnim spotkaniu, byłam dla niego okropna. Wyrzuciłam go za drzwi i nigdy więcej już nie widziałam żywego… — Umilkła na moment, a potem dodała, choć bardziej do siebie:
— Ponoć to Clay przyniósł go wtedy do domu. Jaki ten świat jest mały.
— Kapitan Clay?
— Tak. Kapitan Clay, tyle że był wtedy młodym człowiekiem i nikim nie dowodził. Może opowie ci o tym, gdy wrócimy na jego statek. Dowiesz się, co naprawdę się działo podczas wielkiej ucieczki, bo to chyba najbardziej ci ciążyło. W końcu kto inny może wiedzieć lepiej niż człowiek, który tam wtedy był? — Zamilkła raz jeszcze, potem wróciła do przerwanej wcześniej opowieści: — Wieczorem tego dnia, gdy pojawił się tutaj twój dziadek szukający Leviego, zeszłam do laboratorium, chociaż wiedziałam, że nie powinnam. Twój ojciec robił zawsze wiele rabanu, kiedy zaglądałam tam bez jego pozwolenia. Dlatego wemknęłam się, kiedy nie patrzył. Siedział pod tą kopułą i coś majstrował jakimiś kluczami czy śrubokrętami. Pochylał się tak mocno, że zza burty Kościotrzepa wystawały tylko jego wygięte plecy. Dlatego nie mógł mnie widzieć.
Zeke podczołgał się do sterówki, którą przykrywało szkło grubsze niż jego dłoń. Uniósł lampę na tyle wysoko, by zajrzeć przez jego mocno porysowaną powierzchnię.
— Coś tam leży w środku — mruknął.
— Kiedy otworzyłam drzwi laboratorium — Briar zaczęła mówić szybciej — obok drzwi znalazłam stos worków oznaczonych napisem: FIRST SCANDINAVIAN BANK. Tam, na tym stole, który złamał się na pół, stały torby wypełnione równiutko ułożonymi banknotami. Zamarłam, ale Levi i tak mnie wypatrzył. Wyjął akurat głowę z kabiny i zmierzył mnie tak strasznym spojrzeniem, jakiego w życiu u niego nie widziałam. Zaczął wrzeszczeć. Kazał mi się wynosić, choć zaraz się zorientował, że zauważyłam już pieniądze, spróbował więc podejść mnie z innej strony. Przyznał, że je ukradł, ale za nic nie chciał potwierdzić, że uwolnił gaz. Przysięgał, że to przypadek.
— A co się stało z pieniędzmi? — zapytał Zeke. — Czy chociaż część została tutaj? — Lustrował wzrokiem pobojowisko, a kiedy nie znalazł niczego ciekawego, zaczął się wspinać na Kościotrzepa.
— Zdołał ukryć większość — kontynuowała Briar. — To co zobaczyłam, było zaledwie resztką zrabowanej sumy, która nie trafiła jeszcze do skrytek. Zabrałam pewną sumę, gdy odchodziłam, ale wydałam wszystko co do centa. Dzięki tym pieniądzom mieliśmy co jeść, kiedy byłeś mały, a ja nie pracowałam jeszcze w oczyszczalni wody.
— A co się stało z resztą?
— Ukryłam je na górze — odparła, zaczerpnąwszy głęboko tchu. — Levi próbował mnie zwieść starą śpiewką o wspólnej ucieczce — zaczęła mówić znacznie szybciej, jakby chciała wypluć to z siebie, zanim Zeke przekona się o wszystkim naocznie — i zaczęciu życia w nowym miejscu. Nie chciałam się stąd wyprowadzać. Zresztą było dla mnie jasne jak słońce, że on się szykuje do ucieczki beze mnie. Zaczął się na mnie wydzierać. Ja też byłam wściekła i do tego przerażona. Na stole, który stał kiedyś w tym miejscu, zauważyłam jeden z rewolwerów, które przerabiał na o wiele potężniejsze i straszliwsze narzędzia zabijania.
— Mamo!
Nie pozwoliła sobie przerwać.
— Podniosłam go i wymierzyłam w niego, ale tylko się zaśmiał. Kazał mi iść na górę i spakować rzeczy, które chcę zabrać, ponieważ opuścimy miasto Kościotrzepem, i to za niecałą godzinę. Dodał, że jeśli tego nie zrobię, zginę jak wszyscy, a potem najzwyczajniej w świecie obrócił się do mnie plecami i zaczął majstrować w kabinie, jakby mnie tu nie było. Jego zdaniem nie byłam zdolna do niczego — rzuciła, jakby dopiero teraz to zrozumiała. — Uważał, że jestem młoda i głupia, ot kolejna ozdóbka do salonu, nic więcej. Miał mnie za osobę bezsilną. Ale w tym się akurat pomylił.
Zeke był już wystarczająco blisko porysowanej powierzchni szkła, by dostrzec w świetle lampy, co spoczywa na dnie kabiny.
— Mamo… — szepnął.
— Nie twierdzę, że mnie straszył albo próbował uderzyć. Nie. Wrócił do pracy nad Kościotrzepem, a ja podeszłam z tyłu i zastrzeliłam go.