Выбрать главу

Te rzeczy zostały skażone w takim stopniu, że mogły pochodzić tylko z kilku miejsc w tym mieście. Nie potrafiła sobie jednak wyobrazić, jakim cudem jej syn zdołał je przemycić z otoczonego murem i szczelnie zamkniętego terenu. W kilku sklepikach sprzedawano wciąż przedmioty wywiezione przez ewakuujących się mieszkańców z centrum Seattle, ale były niezwykle rzadkie, a co za tym idzie, strasznie drogie.

— Żeby tak Bóg pokarał tych jego koleżków i ich durny sok cytrynowy — wymamrotała pod nosem. — Żeby tak wyzdychali po nim co do jednego!

Wstała i wróciła do swojego pokoju, tym razem po maskę z muślinu. Założyła ją na twarz, zasłaniając dobrze nos i usta, a potem zabrała się do wybebeszania materaca, rzucając wszystko, co wyciągnęła, na podłogę obok łóżka Zeke’a. A znalazła naprawdę dziwne rzeczy. Oprócz mapy były tam stare bilety, afisze, kartki wyrwane z książek i wycinki z gazet o wiele starsze od jej syna.

Żałowała, że nie ma przy sobie skórzanych rękawic. Z braku lepszej ochrony brała kolejne papiery przez dziurawą skarpetę, którą Zeke zostawił w szufladzie. Rozkładała je i uważnie badała z każdej strony. Niemal wszędzie znajdowała swoje nazwisko, aktualne albo to, które nosiła dawniej.

9 sierpnia 1864. Władze dokonały przeszukania domu Leviticusa i Briar Blue, ale nie znaleziono żadnych nowych dowodów w sprawie Kościotrzepa. Wszelka dokumentacja zniknęła wraz z zaginionym naukowcem. Jego żona nie potrafiła podać satysfakcjonującego wyjaśnienia wypadków, które wstrząsnęły fundamentami miasta i doprowadziły do śmierci trzydziestu siedmiu osób oraz trzech koni.

11 sierpnia 1864. Briar Blue została zatrzymana do wyjaśnienia po zawaleniu się czwartego banku na Commercial Avenue i zniknięciu jej męża Leviticusa Blue. Jej rola w rajdzie Kościotrzepa nadal pozostaje niejasna.

Briar przypomniała sobie te artykuły. Pamiętała wciąż, jak zmuszała się do zjedzenia lunchu po przejrzeniu gazet, gdy nie zdawała sobie jeszcze sprawy, że mdłości, które odczuwa, nie są spowodowane wyłącznie stresem po przesłuchaniach. Pytanie jednak, skąd Ezekiel wytrzasnął te artykuły i jak je zdobył? Wszystkie wydano ponad szesnaście lat temu i dystrybuowano na terenach, które od tamtego czasu pozostają martwe i niedostępne.

Zmarszczyła nos i sięgnęła po poduszkę syna. Rozdarła powłoczkę i wcisnęła do środka wszystkie papierzyska. Wprawdzie nie były już niebezpieczne, skoro od pewnego czasu trzymał je w pościeli i nic mu się nie stało, ale poczuła się pewniej, wiedząc, że są szczelnie opakowane. Nie zamierzała ich jednak trzymać ani ukrywać. Chciała je zakopać, chociaż to nie miało teraz najmniejszego sensu.

Zeke wciąż nie wracał do domu. Podejrzewała, że syn nie ma najmniejszego zamiaru nocować dziś w swoim łóżku.

Dopiero po tym wszystkim znalazła wiadomość, którą zostawił jej na stole jadalnym w salonie, mimo że przechodziła obok niej już kilkakrotnie. Jej treść była krótka, lecz konkretna. Ezekiel napisał: „Mój ojciec był niewinny i ja tego dowiodę. Przepraszam za wszystko. Wrócę tak szybko, jak to tylko możliwe”.

Briar zmięła kartkę w dłoni i potrząsała nią, dopóki nie wykrzyczała całej złości w nagłym ataku, który z pewnością przeraził wszystkich sąsiadów, lecz ich akurat miała w takim poważaniu, że niemal natychmiast zaczęła znowu wrzeszczeć. W niczym jej to jednak nie pomogło, więc wydała z siebie trzeci okrzyk, tym razem chwytając w ręce najbliżej stojące krzesło i ciskając nim na oślep, prosto zresztą w palenisko.

Złamało się na pół, trafiwszy w kamienne obmurowanie, ale zanim jego resztki znieruchomiały na podłodze, Briar już była na ganku i pędziła po schodach w mrok z zapaloną lampą w dłoni.

Wychodząc z domu, nacisnęła na głowę kapelusz, już na dworze włożyła i zapięła płaszcz. Deszcz przestał padać, lecz wiało nadal mocno, jak zawsze o tej porze roku, a ona szła prosto pod wiatr w dół zbocza, a potem dalej, po błotnistej równinie do jedynego miejsca, gdzie mogła znaleźć Ezekiela, tam przynajmniej zawsze się chronił, gdy znikał z domu na tak długo, że zaczynała się o niego martwić.

W stojącym tuż nad wodą trzypiętrowym budynku mieściły się kiedyś magazyny. Dzisiaj pod tym samym dachem zakonnice urządziły schronisko dla sierot, które utraciły rodziców podczas epidemii Zguby.

W Domu Opieki nad Sierotami Sióstr Zgromadzenia Łaski Pańskiej wychowało się całe pokolenie dzieciaków, które zdołały jakimś cudem zbiec przed zabójczym gazem i dotarły na Przedmieścia bez niczyjej pomocy. Dzisiaj najmłodsi wychowankowie tego przybytku lada moment powinni osiągnąć pełnoletniość i opuścić mury sierocińca, aby utworzyć własne ogniska domowe albo podjąć pracę dla Kościoła, który ich wychował.

Wśród nich był Rector „Zgnilec” Sherman. Chłopak mający dopiero siedemnaście lat, ale znany w okolicy jako największy diler tak zwanego soku cytrynowego, czyli nielegalnego i bardzo pożądanego taniego narkotyku. Była to żółtawa ziarnista substancja o konsystencji pasty, jak wieść niosła, destylowana ze Zguby. Efekty jej działania otępiały zmysły, lecz zarazem wyniszczały organizm. Sok przypalano albo wdychano, by popaść w ekstatyczne odurzenie. Zbyt częste stosowanie go prowadziło do śmierci… aczkolwiek nie od razu.

Sok działał nie tylko na umysł, zabijał także ciało. Nierzadkie były przypadki rozwijania się gangreny nawet w nieporanionych członkach. Potrafiła zaląc się w kącikach ust i wyżreć całe policzki, a nawet nosy. Ludziom odpadały palce u rąk i nóg. W skrajnych przypadkach całe ciała upodabniały się do gnijących nieumarłych, którzy po dziś dzień kręcili się bez celu po drugiej stronie muru.

Mimo tak wielu efektów ubocznych narkotyk był bardzo popularny w okolicy. A skoro ludzie go pragnęli, Rector zawsze miał pod ręką fajki, dobre rady i paczuszki ze sproszkowanym sokiem.

Briar robiła, co mogła, aby trzymać Zeke’a z dala od tego świństwa, ale prawdę powiedziawszy, nie dysponowała zbyt wieloma środkami nacisku. Mogła mu co najwyżej zabronić brania soku. Na szczęście wyglądało na to, że sam Rector nie miał ochoty częstować przyjaciela paskudztwem, które produkował. A jej syn lgnął do niego, ponieważ tylko wśród jemu podobnych mógł znaleźć rówieśników, którzy nie odtrącali go ani nie oblewali niebieską farbą przy każdej okazji, ani nie wypisywali mu różnych świństw na czole.

To że rozumiała jego potrzeby, nie znaczyło jednak, iż je pochwalała, tak samo jak nie musiała lubić rudowłosego drągala, który właśnie wstawał, słysząc jej głośne niecierpliwe wołanie.

Przepchnęła się w pobliże zakonnicy w grubym szarym habicie i zatrzymała obok rudzielca, który miał zbyt duże niewinne oczy jak na taką kanalię.

— Ty — zaczęła, unosząc palec wskazujący aż pod jego brodę.

— Ty wiesz, gdzie jest mój syn, i zaraz mi o tym powiesz albo poobrywam ci uszy i wepchnę je prosto do tej szczerbatej gęby, nędzny handlarzu śmiercią na raty. — Wypowiedziała te słowa, nie wkraczając w oktawy zarezerwowane dla krzyku, niemniej każde uderzało w cel z siłą kowalskiego młota.

— Siostro Claire… — wymamrotał Rector. Cofnął się tyle, ile mógł, lecz nie miał szans na ucieczkę.

Briar zmierzyła zakonnicę spojrzeniem, które mogło stopić metalowe kraty, a potem znów skupiła całą uwagę na rudowłosym chłopaku.

— Jeśli zmusisz mnie do powtórzenia pytania, będziesz tego żałował przez całą resztę życia bez względu na to, jak długo ono potrwa.

— Ale ja nnnie wiem. Nnnaprawdę. Nnnie wiem — jąkał się.

— Nie wiesz, niemniej idę o zakład, że możesz zgadnąć, i jestem pewna, że trafisz w dziesiątkę za pierwszym razem, jeśli się tylko postarasz. Jeśli jednak nie usłyszę żadnej sensownej podpowiedzi, zrobię ci naprawdę wielką krzywdę. Nie znajdziesz tu jednego księdza ani zakonnicy, którzy by cię poznali po tym, jak z tobą skończę. Nawet anioły załkają, gdy ujrzą, co ci zrobiłam. A teraz mów!