Выбрать главу

Zeke zapamiętał jednak, jak nazwała go Angelina.

— Dlaczego mówiła, że jesteś dezerterem? — wrócił do tematu. — Naprawdę zdezerterowałeś?

— Ta baba jest starą dziwką i zabójczynią na dodatek. To skończona wariatka, ma przy tym na pieńku z facetem, dla którego czasem pracuję. Chce go zabić, ale nie ma na to szans, dlatego tak się wścieka. I wyżywa się na pozostałych. — Sięgnął do zagłębienia w ścianie, postawił w nim świecę i wyjął zapałki. — Tam już nie ma świetlików — wyjaśnił. — Nie będziemy potrzebowali wiele światła, tyle że bez niego też się nie obejdziemy.

— Jak jest na wojnie? — zapytał Zeke, zmieniając temat.

— Istna jatka, ty głupi szczylu — obsztorcował go Rudi. — Wszyscy, których lubiłem, poginęli, a większość tych, których sam bym z największą przyjemnością zastrzelił, przeżyło i jeszcze dostało medale. Wojna nie jest sprawiedliwa. To nie zabawa, chłopcze. I tylko Bóg jeden wie, czemu trwa od tak dawna.

— Wszyscy mówią, że powinna się niedługo skończyć. — Zeke powtarzał słowa zasłyszane nie tak dawno temu. — Anglicy podobno mają wycofać swoje wojska z Południa. Może i przełamali blokadę już dawno temu, ale…

— Za moment znowu zostanie przywrócona — zgodził się Rudi. — Północ przydusza ich powolutku, co jest najgorszym rozwiązaniem. Dla obu stron zresztą. Ileż to razy życzyłem sobie, aby ta sytuacja uległa odmianie, ale wiesz, jak to mówią: „Gdyby życzenia były końmi, żaden żebrak nie chodziłby pieszo”.

— W życiu nie słyszałem tego powiedzenia. — Zeke wyglądał na skołowanego. — Nie jestem nawet pewien, czy je dobrze zrozumiałem.

— Znaczy to tyle, że gdybyś spluwał na jedną dłoń, a na drugą składał spełnione życzenia, o wiele szybciej zapełniłbyś tę pierwszą.

Chwycił świecę i uniósł ją wysoko, prawie pod drewniane sklepienie. Wszystko wokół nich było wyblakłe i przesiąknięte wilgocią. Słyszeli nad głowami odgłosy krzątaniny, ktoś przechodził w jedną stronę, potem w drugą. Zeke się zastanawiał, czy słyszą echa kroków zgnilasów czy może raczej sztywniaków, ale tego chyba nawet Rudi nie wiedział — a jeśli było inaczej, nie wykazywał chęci, by podzielić się tą wiedzą.

Za to bardzo chętnie mówił o wojnie.

— Chciałem przez to powiedzieć, że gdyby ten ich generał, zdaje się Jackson mu było, zginął pod Chancellorsville, na co wszystko wtedy wskazywało, wojna potrwałaby kilka lat krócej, a Południe musiałoby paść na kolana o wiele wcześniej. Facet tymczasem się wykaraskał i nadal walczyli pod jego przewodem, utrzymując linię frontu. Drań oślepł na jedno oko, nie miał ręki i straszył dzieciaki, kiedy wychodził na ulicę, ale łeb miał nie od parady i potrafił dowodzić wojskami. To trzeba mu przyznać.

Skręcił po raz kolejny, tym razem tunel biegł w lewo i nieco pod górę. Kilka schodków doprowadziło ich do kolejnego kanału, znacznie staranniej wykończonego. Tutaj znów trafili na świetliki, Chaos mógł więc zdmuchnąć świeczkę i odstawić ją do wnęki w ścianie.

— A potem — kontynuował — gdyby udało się zbudować linię kolejową wprost do Tacomy, a nie tę prowadzącą na południe, pozbawilibyśmy ich najlepszego szlaku zaopatrzeniowego, co też skróciłoby walki o parę ładnych lat.

— No tak, to zrozumiałem — chłopak skinął głową.

— Świetnie, ponieważ usiłuję ci wytłumaczyć, że z konkretnych powodów ta wojna wciąż trwa, a większość z nich nie ma nic wspólnego z twardym oporem stawianym przez Południowców. Rządzi nami łut szczęścia i przypadek. No i fakt, że na Północy mieszka znacznie więcej ludzi, co w końcu musi przeważyć szalę zwycięstwa. Zobaczysz, jak nie jutro, to za jakiś czas będziemy świadkami końca tej wojny.

— Też mam taką nadzieję — odparł po chwili Zeke.

— Dlaczego?

— Mama chce jechać na wschód. Uważa, że tam będzie nam lepiej, oczywiście jeśli wojna się skończy. W każdym razie lepiej niż tutaj. — Kopnął kawałek zmurszałej cegły i poprawił torbę na ramieniu. — Życie tutaj… jak by to powiedzieć… nie jest łatwe. Gdzie indziej z pewnością nie może być gorsze.

Rudi nie skomentował tej wypowiedzi od razu.

— Chyba wiem, dlaczego jest ci tu tak ciężko — stwierdził po chwili. — I twojej matce też. Przyznam, że zastanawiałem się już, dlaczego nie zabrała cię stąd, kiedy byłeś mniejszy. Za moment dorośniesz, staniesz się mężczyzną i sam będziesz mógł decydować, co dla ciebie jest lepsze, a nawet wyjechać. Byłbym mocno zdziwiony, gdybyś za parę lat nie zapragnął wstąpić do armii.

Zeke zaszurał stopami, aby wyrównać krok z idącym teraz szybciej Chaosem. Tunel wznosił się coraz bardziej.

— Już o tym myślałem — przyznał. — Ale… ale nie mam pojęcia, jak się dostać na wschód, a gdybym nawet zdołał się dostać na pokład lecącego tam sterowca albo do pociągu towarowego, nie wiedziałbym, co ze sobą począć w obcym świecie. A poza tym…

— Poza czym? — Rudi obrzucił go zaciekawionym spojrzeniem.

— Poza tym nie potrafiłbym jej tego zrobić. Czasami… czasami zachowuje się jak wariatka, chociaż przez większość czasu ciężko wyciągnąć z niej choćby słowo. Przy czym wiem, że stara się, jak może. Robi wszystko, żeby nie było mi źle, i haruje jak wół, żeby wykarmić nas oboje. Dlatego tak mi się spieszy. Chcę znaleźć to, po co tu przyszedłem, i wrócić do niej.

Zeke usłyszał jakieś głosy, ktoś rozmawiał w tunelu przed nimi, lecz zbyt daleko, by zrozumieć wypowiadane słowa.

— Kto to może być? — zapytał. — Czy powinniśmy zachować ciszę?

— Tutaj zawsze lepiej być cicho — odparł Rudi. — To Chińczycy. Powinniśmy ich unikać, jeśli to tylko możliwe.

— A jeśli nam się nie uda?

Rudi nie odpowiedział, zaczął za to ładować naboje do laski, kuśtykając przed siebie. Gdy skończył, strzelba znów zaczęła mu służyć za narzędzie do podpierania.

— Słyszałeś te dźwięki? — zapytał. — Takie świsty, jakby wiatr wiał tam i z powrotem?

— Słyszałem.

— To miechy pracujące w kotłowni. Chińczycy je obsługują. To oni zapewniają nam czyste powietrze do oddychania, o ile w tym mieście cokolwiek można nazwać czystym. Zasysają je na dół takimi wielkimi rurami, które zmajstrowali. Te ich przepompownie są potwornie brudne, gorące i głośne, a mimo to Chińczycy obsługują je nieustannie. Jeden Bóg wie, dlaczego to robią.

— Może po to, żeby mogli oddychać? — zgadywał Zeke.

— Gdyby tylko tego chcieli, wystarczyłoby wyjść poza mur. Ale oni nie wyszli. Zostali w mieście i zaczęli pompować powietrze do uszczelnionych budynków. Dzięki temu niedługo będziesz mógł zdjąć maskę. Wiem, że noszenie jej to nic przyjemnego, dlatego żal mi cię. Już dawno dotarlibyśmy do bezpiecznej strefy, gdyby ta stara dziwka nie… — nie dokończył myśli, tylko przesunął dłonią po zranionym ramieniu. Rana przestała już krwawić, lecz jeszcze na dobre nie zaschła.

— Czyli nie lubisz ich i dlatego nie będziemy im ufać?

— Mówiąc w skrócie, trafiłeś w sedno — przyznał Rudi. — Po prostu nie rozumiem, dlaczego nie wrócili do swoich żon i dzieci. Siedzę tu tyle lat, a nadal nie wiem, co ich trzyma w tym przeklętym miejscu.

— Do żon i… Chcesz powiedzieć, że to sami mężczyźni?

— Głównie. Słyszałem, że mają tam teraz paru wyrostków, a i pewnie jakieś stare baby się znajdą, ktoś im w końcu musi gotować i prać. Dlaczego tak jest, nie wiem, więc nawet nie pytaj, niemniej jedno jest pewne: nie powinno ich być tutaj. Wiele lat temu ustanowiono prawo zabraniające im sprowadzania rodzin do Ameryki. Ci ludzie mnożą się szybciej od królików. Przysięgam na Boga, gdyby im na to pozwolić, w mgnieniu oka zaludniliby cały Dziki Zachód. Dlatego rząd uznał, że to najprostszy sposób, by nie osiedlali się na naszej ziemi. Nie mieliśmy nic przeciw temu, by na nas pracowali, ale nie chcieliśmy, aby tu zostawali.