Выбрать главу

Strzeliła. Czaszka zgnilasa eksplodowała. Coś brązowawego i lepkiego plasnęło o jej maskę. Gdyby nie fragmenty zakrwawionych kości spływające po soczewce nie wiedziałaby, że potwór był tak blisko.

Na miejscu pierwszego zgnilasa pojawił się już następny, wykorzystując jego martwe ciało, by sięgnąć wyżej.

Nie sięgnął. Jego oczodół zamienił się w krwawą miazgę, a z rany wylotowej trysnęła fontanna resztek mózgu. Padł jak ścięty, pozostawiając jedną dłoń na szczeblu. Trzeci trzymał się niżej, dlatego Briar musiała strzelić dwukrotnie, by go zabić. Pierwsza kula roztrzaskała mu tylko czoło, za to druga weszła w kark, miażdżąc kręgi, na których trzymała się czaszka. Szczęka potwora opadła, a potem cała głowa przetoczyła się w tył i oderwała od ciała.

Zgnilas numer trzy, padając, podciął nogi czwartemu. Piąty stracił twarz, gdy kula trafiła go w okolice nosa.

Kolejni zbliżali się ze wszystkich stron, ale drabina była chwilowo od nich wolna. Briar wstrzymała oddech i podciągnęła się na parapet wybitego okna. W nodze nadal miała odłamki szyby, lecz nie miała czasu na wydłubywanie ich z poranionej skóry. Nie teraz, gdy zgnilasy odkryły ponownie sztukę radosnego wspinania się po drabinach.

Stanęła na podłodze, oparła się o framugę i wysunęła sztucer na zewnątrz. Nie strzelała jednak, starała się użyć jego lufy jak dźwigni, aby wydłubać osłabione śruby ze ściany. Jedna strona konstrukcji wisiała już w powietrzu, druga kiwała się, zgrzytając, gdy poruszała bronią tam i z powrotem, luzując kolejne mocowania, dopóki całkowicie nie wyszły spomiędzy cegieł. Drabina zaczęła się w końcu odchylać od ściany, powoli, bez głośnych protestów, a gdy osiągnęła zbyt wielki kąt, runęła w dół z głośnym hukiem.

Trzy zgnilasy — numer sześć do osiem — spadły razem z nią, ale to niewiele zmieniało sytuację, jako że za nimi pojawiły się już następne.

Wiły się i wrzeszczały jakieś trzy piętra poniżej.

Briar cofnęła się od okna, próbując uspokoić oddech. To chyba najczęściej podejmowana przeze mnie czynność po tej stronie muru, pomyślała. Dopiero po dłuższej chwili przysiadła, by powyjmować odłamki szkła z poranionej nogi.

Skrzywiła się, jeżdżąc palcami po pociętych spodniach. Nie podobało jej się, że musi odsłonić skórę w miejscu, gdzie jest tyle Zguby, tyle że oczyszczenie ran w rękawicach byłoby niemożliwe. Ściągnęła więc tę z prawej dłoni, starając się ignorować obecność lepkiego powietrza.

Mogło być gorzej.

Nie znalazła w nodze odłamka większego niż ziarnko słonecznika. Nie krwawiła zbyt mocno, ale rozdarcia w materiale sprawiały, że Zguba miała łatwiejszy dostęp do ranek, przez co Briar odczuwała o wiele silniejsze pieczenie. Gdyby miała ze sobą bandaże albo chociaż jakąś czystą szmatę, mogłaby obwiązać łydkę. Niestety, nie zabrała ze sobą żadnych środków opatrunkowych, pozostało jej więc zadbać jedynie o to, by powyjmować wszystkie odłamki szkła.

Gdy uporała się z tym zadaniem, przeniosła wzrok na otaczające ją meble i sprzęty.

To na pewno nie było najwyższe piętro budynku, sądząc po schodach widocznych po przeciwnej stronie pomieszczenia. Wszystko wskazywało na to, że trafiła do hotelu. Na podłodze przy oknie leżało mnóstwo odłamków stłuczonej szyby, część doleciała nawet na ciężkie łoże z mosiężnym wezgłowiem, które po tylu latach pokryło się odrażającym brązowawym nalotem. Przy ścianie zauważyła połamany stolik nocny. W rogu leżała miska i potłuczony dzbanek.

Podłoga skrzypiała, gdy stawiała na niej stopy, ale te dźwięki były o wiele mniej stresujące od nieustannego jazgotu dochodzącego z zewnątrz. Coraz to nowe zgnilasy dołączały do czekającego na ulicy tłumu, zwabiane z dalszych okolic hałasem. W końcu znajdą sposób, by dostać się do środka, to było raczej pewne, albo Briar zabraknie filtrów do maski i zadławi się Zgubą na śmierć.

Tym wszakże nie musiała się teraz przejmować. Chwilowo była bezpieczna. A w każdym razie nieco bezpieczniejsza niż jeszcze parę minut wcześniej. W tym miejscu pojęcie „bezpieczeństwo” było bardzo względne.

Wyglądając przez okno, widziała skrzyżowanie z przecznicą biegnącą w dół zbocza. Zgnilasy roiły się przy narożniku, tam gdzie wypisana była nazwa ulicy. Ale to akurat nie miało teraz znaczenia, i tak nie mogła zejść na dół i kontynuować wędrówki. Nie dało się przejść tymi ulicami. Zapewne tak było od momentu uwolnienia Zguby. Briar spróbowała, ponieważ nie znała innej drogi. Starała się zachować kompletną ciszę, była nadzwyczaj ostrożna, lecz to nie wystarczyło. I oto efekt. Ulice mogła przebyć tym samym sposobem co mur.

Albo górą, albo dołem. Przejście nimi kosztowałoby ją zbyt wiele.

Briar podeszła do klatki schodowej i pchnęła drzwi, wyrywając je z zawiasów. Schody miały tylko kilka kondygnacji. Ruszyła w górę, aby rozejrzeć się z góry.

Na schodach panowały kompletne, niczym niezmącone ciemności. Zawodzenia tłoczących się na zewnątrz zgnilasów powoli cichły, aż w końcu stały się ledwie słyszalne. Próbowała zapomnieć o nich, wsłuchując się we własny oddech.

Nie potrafiła ich jednak odegnać od siebie. Jęki wciąż wibrowały jej w uszach, zmuszając do nasłuchiwania, choćby nie wiadomo jak bardzo starała się pozbyć ich ze świadomości. Przed oczyma miała widok łuszczącej się szarej skóry na kościstych palcach oderwanej dłoni, która została na szczeblu drabiny.

Powoli zbierała się w sobie. Gdy zwolniła kroku, oddech także się jej uspokajał. Wspinanie się po schodach w tak wolnym tempie nie obciążało płuc jak ucieczka.

Na szczycie schodów znalazła drzwi prowadzące na dach, na którym znalazła kilka śladów dawnego życia. W rogu leżała para rozbitych gogli, pustą torbę ktoś zmiął i rzucił w kałużę żółtawej wody zbierającej się w zagłębieniu papy. Wokół widać było także liczne odciski butów.

Ruszyła ich tropem w kierunku krawędzi dachu. Kończyły się przy obmurowaniu, zastanawiała się więc, czy człowiek, który je zostawił, zeskoczył czy może spadł. W oddali dostrzegła zarys budynku po przeciwnej stronie ulicy. Był wyższy o jedno piętro. Dokładnie naprzeciw miejsca, gdzie stała, znajdowało się okno. Z jego parapetu można było się dostać na sąsiedni budynek pomostem wykonanym z dwojga drzwi zbitych w taki sposób, aby jedno skrzydło stanowiło przedłużenie drugiego. Konstrukcja ta przypominała most zwodzony, który można podnosić bądź opuszczać w zależności od stopnia zagrożenia.

W dole Briar zauważyła jednego ze zgnilców, który podążył za nią aż za róg budynku. Stał tam, zadzierając głowę, i zawodził tęsknie, co natychmiast ściągnęło masę innych wygłodniałych nieumarłych. Za moment otoczą cały budynek szczelnym kordonem.

Z tego co widziała Briar, dom po przeciwnej stronie wyglądał na całkowicie opuszczony. Okna miał albo zabite, albo szczelnie zasłonięte grubymi kotarami. Gdy na nie patrzyła, nie drgnęły ani razu.

Może będzie miała więcej szczęścia, jeśli zejdzie na sam dół. Dostała się na ulicę z piwnic, więc może marsz przez podziemia okaże się najbezpieczniejszy?

Całkiem niedaleko, ale na pewno gdzieś poniżej, coś zatrzeszczało głośno i rozpadło się z hukiem. Zawodzenie nieumarłych stało się o wiele głośniejsze, lecz nie tylko z powodu wciąż rosnącej ich liczby.

Briar sięgnęła do sakwy po naboje i szybko naładowała magazynek sztucera. Jeśli zgnilasy włamały się do budynku, będzie musiała się przebić przez nich, by dotrzeć do piwnic.

Ręka trzymająca pudełko z nabojami zamarła, choć tylko na moment. Jeśli nieumarli dotrą do schodów przed nią, zostanie uwięziona. Szybko dokończyła ładować broń. Uwięziona na dole, uwięziona na górze. Żadna różnica, w obu przypadkach będzie zgubiona. Lepiej mieć naładowaną broń pod ręką i kilka opcji do wyboru.