Hale ujrzał przed sobą solidny mur z cegły, wycofał się więc i spróbował go obejść, aby trafić na bardziej podatny grunt. Wodził przy tym wzrokiem po niewielkim pomieszczeniu, solidnych, lecz prostych meblach i czystej, chociaż podniszczonej podłodze. Zauważył drzwi prowadzące na korytarzyk, którym można było przejść na tyły domu. Z miejsca gdzie siedział, mógł dostrzec czworo drzwi, wszystkie dokładnie zamknięte.
— Dorastała pani tutaj, w tym domu? — Udawał, że zgaduje.
— O tym wszyscy wiedzą. — Nie dała się zmiękczyć.
— I tutaj go przywieźli. Jeden z uciekinierów i jego brat. Przywieźli go tutaj i próbowali ratować. Posłano po lekarza, ale…
Briar podjęła tym razem przerwaną nić rozmowy i nie odrzuciła jej po zdawkowej odpowiedzi.
— …ale nawdychał się zbyt dużo Zguby. Nie żył, zanim wezwanie dotarło do lekarza, i przysięgam — strzepnęła popiół z papierosa prosto w palenisko — że dobrze się stało. Wyobraża pan sobie, co by było, gdyby to przeżył? Oskarżono by go o zdradę albo wielką niesubordynację, gdyby miał szczęście. Trafiłby do więzienia w najlepszym razie. W najgorszym zostałby rozstrzelany. Nie zawsze zgadzałam się z moim ojcem, ale czegoś takiego nawet ja bym mu nie życzyła. Dobrze się stało — powtórzyła i zapatrzyła się w ogień.
Hale potrzebował kilku sekund, by znaleźć odpowiednie słowa.
— Zdążyła go pani zobaczyć? — zapytał w końcu. — Zanim umarł? Wiem, że była pani jedną z ostatnich osób, które opuściły Seattle, a potem zamieszkała pani tutaj. Czy spotkała się pani z nim po raz ostatni?
— Tak. — Skinęła głową. — Leżał sam w ostatnim pokoju, na własnym łóżku, nakryty prześcieradłem brudnym od wymiotów, które w końcu go zadławiły. Doktora przy nim nie było, z tego co wiem, w ogóle tutaj nie przyszedł. Zresztą skąd mieliby go wtedy wziąć w samym środku ewakuacji?
— Zatem umierał w samotności? Tutaj, we własnym domu?
— W samotności — potwierdziła. — Zamek w drzwiach frontowych był wyłamany, zamknięto je tylko na klamkę. Ktoś położył go na łóżku, równo, z szacunkiem, tyle pamiętam. Potem nakrył go prześcieradłem, kładąc u boku strzelbę i odznakę. Ale zmarł i nie ożył. Zguba nie zmusiła go do powstania z grobu. Dzięki Ci, Boże, choć za to.
Hale notował wszystko, co mówiła, mrucząc pod nosem, gdy ołówek skrzypiał, śmigając po powierzchni papieru.
— Sądzi pani, że mogli to zrobić więźniowie?
— A pan? — odparła pytaniem na pytanie. Nie było w nim jednak oskarżycielskiego tonu.
— Tak podejrzewam — przyznał, choć był tego całkowicie pewien. Brat więźnia mówił mu, że zostawili porządek w domu Maynarda i nie ukradli niczego. Dodał też, że położyli go na łóżku i nakryli prześcieradłem. To były szczegóły, o których nikt inny nigdy wcześniej nie wspomniał, nawet podczas dochodzenia w sprawie Wielkiej Ucieczki. A spekulacji na ten temat w ciągu ostatnich lat namnożyło się co niemiara.
— A potem… — zachęcił ją do kontynuowania.
— Wyniosłam go na podwórze i pochowałam pod drzewem, obok jego ulubionego psa. Kilka dni później pojawili się u mnie dwaj przedstawiciele wymiaru sprawiedliwości i wykopali go z grobu.
— Aby się upewnić?
— Aby sprawdzić, czy nie porzucił służby i nie zwiał na wschód. — Prychnęła pogardliwie. — By mieć pewność, że Zguba go nie ożywi. By potwierdzić prawdziwość moich zeznań. Proszę wybrać wersję, która najbardziej panu pasuje.
Skończył zapisywać jej słowa i oderwał wzrok od notesu.
— Co pani im powiedziała o Zgubie? Czy wiedzieli już wtedy, tuż po wypadku, że ona może przywrócić ludzi do życia?
— Wiedzieli. Bardzo szybko to odkryli. Nie wszyscy zabici przez Zgubę zaczynali się ponownie ruszać, ale ci, którzy wyszli z grobów, niemal natychmiast zaczęli grasować po okolicy. Dosłownie po kilku dniach. W przypadku Maynarda chodziło raczej o sprawdzenie, czy im się nie wywinął. Kiedy się okazało, że nie mogą go już dopaść, zostawili go tutaj, pod drzewem. Musiałam go pochować po raz drugi.
Hale zamarł pochylony nad notesem.
— Przepraszam, powiedziała pani… Czy to znaczy…?
— Dlaczego to pana tak przeraziło? — Poprawiła się na fotelu, skóra zaskrzypiała pod nią głośno. — Na szczęście nie zasypali dołu, gdy go wykopywali. Dlatego za drugim razem poszło mi znacznie szybciej. Czy mogę o coś zapytać, panie Quarter?
— Proszę mówić mi Hale.
— Niech ci będzie, Hale. Powiedz, ile miałeś lat, gdy pojawiła się Zguba?
Ołówek zadrżał mu w dłoni, więc odłożył go na notes, zanim odpowiedział.
— Prawie sześć.
— Tak sądziłam. Zatem byłeś wtedy małym dzieckiem. Pewno nie pamiętasz nawet, jak wyglądało miasto, zanim postawiono mur, prawda?
Pokręcił wolno głową: nie, nie pamiętał. Choć nie do końca była to prawda.
— Widziałem za to, jak go budowano. Pamiętam, że obserwowaliśmy z kolegami, jak rośnie stopa po stopie, otacza skażone dzielnice, aż osiągnął pełną wysokość, zamykając szczelnie ewakuowane tereny.
— Ja też to pamiętam. Widziałam budowę z tego domu. Z pokoju na tyłach, tego obok kuchni. — Machnęła ręką w kierunku piecyka i niewielkiego prostokątnego otworu za nim. — Dzień i noc pracowali przez całe siedem miesięcy, dwa tygodnie i trzy dni.
— Jest pani niezwykle precyzyjna. Zawsze tak dokładnie pani liczy?
— Nie — odparła. — Ale to akurat łatwo zapamiętać. Budowę muru ukończono w dniu urodzin mojego synka. Zastanawiałam się nawet, czy nie będzie mu brakowało pokrzykiwań robotników. Ciągle je słyszałam, gdy byłam w ciąży, słyszałam każde uderzenie młotka i zgrzyt kielni. A ledwie biedak ujrzał światło dzienne, zapanowała błoga cisza.
Nagle poruszyła się gwałtownie, jakby przypomniała sobie o czymś. Fotel syknął głośno.
— A skoro mowa o moim chłopaku, coś się dzisiaj spóźnia — rzuciła, spoglądając w kierunku drzwi. — Ciekawe, gdzie znowu polazł. Zazwyczaj wcześniej wraca do domu. To znaczy często mu się to zdarza — poprawiła się zaraz. — Zwłaszcza gdy jest taka paskudna pogoda.
Hale także się wyprostował, poczuł na plecach twarde oparcie krzesła.
— Szkoda, że nie miał okazji spotkać swojego dziadka. Jestem pewien, że Maynard byłby z niego dumny.
Briar pochyliła się, opierając łokcie na kolanach. Ukryła twarz w dłoniach i potarła oczy.
— Czy ja wiem? — mruknęła, a moment później wyprostowała się i otarła czoło wierzchem dłoni. Zdjęła rękawice i rzuciła je na okrągły przysadzisty stoliczek wciśnięty między krzesło a palenisko.
— Ale to jego jedyny wnuk, prawda? Maynard nie miał innych dzieci.
— Z tego co wiem, to nie, choć pewności nie mam. — Pochyliła się raz jeszcze i zaczęła rozsznurowywać but. — Mam nadzieję, że mi wybaczysz — dodała. — Jestem w nich, odkąd wyszłam na poranną zmianę.
— Ależ oczywiście, mnie to nie przeszkadza — odparł i skupił wzrok na płomieniach. — Przepraszam, wiem, że się pani narzucam.
— Narzucasz się, to fakt, ale sama cię wpuściłam, więc to tylko moja wina. — Pierwszy but opuścił jej stopę z cichym cmoknięciem. Zajęła się od razu drugim. — Nie wiem, czy Maynard przejąłby się moim Zekiem i vice versa. Są ulepieni z zupełnie innej gliny.
— Czy Zeke… — Hale wkraczał na niebezpieczny grunt, wiedział o tym, lecz nie potrafił się powstrzymać. — Zdaje się, że wrodził się w ojca.
Briar się nie skrzywiła ani nie nasrożyła. Z pokerową twarzą dokończyła zdejmowanie drugiego buta i postawiła go obok pierwszego.
— Możliwe. W końcu to krew z jego krwi, ale Zeke jest jeszcze dzieckiem, więc trudno powiedzieć, w kogo się wrodził. Niedługo będzie musiał ruszyć swoją drogą. Podobnie jak ty teraz, Hale. Obawiam się, że już późno, a o świcie muszę iść do pracy.
Hale westchnął głośno i skinął głową. Za mocno ją nacisnął i za szybko. Powinien był się trzymać tematu i martwego ojca, a nie zmarłego męża.
— Przepraszam — powiedział, wstając i upychając notes pod pachą. Nałożył kapelusz, owinął się szczelniej płaszczem i dodał:
— Dziękuję pani za poświęcony mi czas. Każda informacja, jaką od pani usłyszałem, była niezwykle cenna, obiecuję, że w książce, jeśli książkę uda się wydać, zamieszczę notkę o pomocy, jakiej mi pani udzieliła.
— Jasne — mruknęła.
Zamknęła za nim drzwi, gdy wyszedł prosto w noc. Opatulił się szczelniej, zawiązał mocniej szalik i naciągnął wełniane rękawice, zanim ruszył w mroźną zawieruchę.
Zza węgła wychynął na moment niewyraźny cień i natychmiast zniknął.