Выбрать главу

— Oto i ja — oznajmił. — Może nie piękniejszy, ale na pewno lżejszy. — Teraz, gdy nie korzystał ze wzmacniacza w masce, mówił niskim, nieco nosowym, z pewnością jednak ludzkim głosem. — Jeremiasz Swakhammer, do usług szanownej pani. Witam w podziemiach.

Rozdział 12

Rudi pędził przed siebie sporymi susami, zawijając sztywną nogą z zaskakującą szybkością. Zeke ledwie za nim nadążał, dysząc przy tym okropnie. Z trudem wciągał powietrze przez filtry, które zaczynały się już zapychać. Walczył też z bólem, jaki sprawiało mu sztywne uszczelnienie maski ocierające skórę na policzkach przy każdym ruchu.

— Poczekaj — wyjęczał.

— Nie — odparł Chaos. — Nie ma czasu.

I pędził dalej. Zeke był niemal pewien, że usłyszał w jego głosie zupełnie nowy ton, coś jakby wściekłość albo smutek. Docierała też do niego kakofonia niezrozumiałych, ale podobnych do siebie okrzyków, nawoływań i płaczliwych odpowiedzi kolejnych ludzi.

Wiedział, że zostali odkryci, a raczej usiłował sobie wmówić, że znaleziono ofiarę niepotrzebnej brutalności Rudiego. On sam nie zrobił przecież nic złego. Tutaj panowały jednak zupełnie odmienne zasady niż na Przedmieściach. Czy ktoś jednak mógłby ich winić za zabicie kogoś w samoobronie, zwłaszcza podczas wojny?

Z drugiej wszakże strony wciąż miał przed oczyma obraz tego dziwnie wyglądającego cudzoziemca w grubych okularach, wykrwawiającego się ze zdziwioną miną. Zabitego zupełnie bez powodu.

Tunele w tej okolicy nie były już tak proste, a ciemności bardziej przytłaczające, niemniej chłopak pędził w ślad za swoim przewodnikiem, któremu przyglądał się z coraz większą podejrzliwością. Przyłapał się nawet na myśli, że chciałby, aby księżniczka, kimkolwiek jest, wróciła i dokończyła sprawę. Może mógłby jej zadać przy tej okazji kilka dodatkowych pytań? Może nie rzuciłaby w niego nożem? Liczył, że nie zginęła pod tym zawałem.

Miał nadzieję, że przeżyła.

Znowu ujrzał oczami wyobraźni zapadające się sklepienie tunelu, usłyszał potworny ryk towarzyszący waleniu się ścian na odcinku pomiędzy nimi a starą Indianką, i zaczął wątpić, czy miała jakiekolwiek szanse na przetrwanie. Pocieszał się jednak, że gdyby była głupia i niezdarna, nie zdołałaby dożyć tak podeszłego wieku. Poczuł dziwne ukłucie w sercu, gdy to pomyślał, spoglądając na plecy pochylonego, uciekającego niezdarnie mężczyzny w wojskowym płaszczu.

Rudi obejrzał się moment później, wołając:

— Idziesz czy nie?

— Idę, idę.

— No to nie oddalaj się nawet na krok ode mnie. Nie dam rady cię nieść, bo mi się znowu otworzyła rana. Nie mogę robić wszystkiego za nas dwóch.

— Dokąd idziemy? — zapytał Zeke i natychmiast pożałował, gdyż dźwięki wydobywające się spod maski zabrzmiały bardzo płaczliwie.

— Wracamy, tak jak przedtem. Najpierw musimy zejść niżej, żeby potem dostać się wyżej.

— Nadal zmierzamy w kierunku wzgórza? Prowadzisz mnie na Denny Hill?

— Przecież już ci mówiłem, że cię tam doprowadzę — wysapał Rudi. — W tym mieście nie ma prostej drogi łączącej te dwa punkty, i wybacz, że nie byłem tak niewidoczny, jak byś chciał. Wybacz mi, na rany Chrystusa. Nie miałem dzisiaj w planach nadziewania się na noże. Bywa, że plany ulegają zmianie, chłopcze. Trzeba czasami iść okrężną drogą. Tak jak teraz.

— Idziemy okrężną drogą?

— Tak, okrężną — odparł Rudi. Przystanął pod kolejnym świetlikiem, wskazując stos skrzyń pozwalających dosięgnąć drabiny. Nad jej szczytem w sklepieniu widać było okrągły właz. — Musimy się tam wspiąć, ale ostrzegam, to może nie być takie łatwe, na jakie wygląda.

— Się wie — mruknął Zeke, chociaż wcale nie miał pewności, czy wszystko jest jak trzeba. Miał coraz większe problemy z oddychaniem, szczerze mówiąc, wzrastały z każdym krokiem. Nie potrafił zaczerpnąć głębszego tchu, a Rudi nie pozwalał mu nawet na chwilę odpocząć.

— Pamiętasz, co ci mówiłem o zgnilasach?

— Pamiętam. — Chłopak skinął głową, mimo że Chaos był odwrócony do niego plecami i nie mógł tego widzieć.

— One są dwa razy gorsze od twoich najokropniejszych wyobrażeń — kontynuował Rudi. — Dlatego posłuchaj mnie teraz. — Odwrócił się i wymierzył palcem w twarz Zeke’a. — Poruszają się niezwykle szybko, o wiele szybciej, niż można by sądzić po ich wyglądzie. Potrafią biegać i kąsać. A jeśli chcesz przeżyć, trzeba będzie odciąć każdą część ciała, w którą cię ugryzą. Rozumiesz, co mówię?

— Niezupełnie — wyznał szczerze chłopak.

— W takim razie masz mniej więcej półtorej minuty na ogarnięcie tematu, bo musimy się wydostać na powierzchnię, zanim nasi rozwścieczeni skośnoocy przyjaciele dopadną nas i zabiją na miejscu. Zapamiętaj trzy zasady: trzymasz się blisko mnie, zachowujesz kompletną ciszę, a jeśli zostaniemy dostrzeżeni, wspinasz się jak małpa.

— Mam się wspinać?

— Dobrze słyszałeś. Masz się wspinać. Jeśli zgnilasy będą mocno zdesperowane, mogą nawet wleźć na drabinę, ale nie pójdzie im to zbyt łatwo i na pewno nie szybko. Dlatego jeśli będziesz mógł się wspiąć do jakiegoś okna albo na schody przeciwpożarowe, nie zastanawiaj się nawet przez chwilę. Właź jak najwyżej się da.

— A jeśli zostaniemy przy tym rozdzieleni? — Zeke poczuł, jak do żołądka zaczyna mu się wlewać strumień rozpalonej lawy.

— To zostaniemy rozdzieleni. Każdy będzie się ratował na własną rękę, chłopcze. Przykro mi to mówić, ale powinieneś wiedzieć. Jeśli mnie otoczą, nie wracaj po mnie. Jeśli ciebie zagonią w ślepy zaułek, ja na pewno nie przybędę z odsieczą. Życie tu jest ciężkie, a śmierć szybka.

— Pytałem, co będzie, jeśli nas po prostu zmuszą do rozdzielenia.

— Jeśli do tego dojdzie, zasada jest taka sama — burknął Rudi.

— Staraj się wejść jak najwyżej. Dostań się na dach budynku i pokaż mi się. Jeśli to będzie możliwe, przedostanę się do ciebie. I tu przypomnę ci o zasadzie numer jeden: nie oddalaj się za bardzo ode mnie. Nie zdołam cię ochronić, jeśli będziesz ganiał po ulicach jak lunatyk.

— Nie zamierzam tego robić — obruszył się Zeke.

— I dobrze — mruknął Rudi.

Głosy w korytarzu nadal przybierały na sile, pościg był chyba coraz bliżej. Zeke nasłuchując, wyłapywał już poszczególne głosy. Brzmiały bardzo gniewnie, jakby ci ludzie pragnęli natychmiastowej zemsty. Zeke czuł się paskudnie, nie tylko bowiem przyglądał się śmierci człowieka, ale też przyłożył do tego ręki, nawet jeśli jego jedyną winą było to, że stał tam jak słup, nie wiedząc, co robić. Im dłużej się nad tym wszystkim zastanawiał, tym podlej się czuł. Podobnie było z myśleniem o mieście nad ich głowami, po którym krążyły stada wygłodniałych nieumarłych. Oni także psuli mu samopoczucie.

Nie miał jednak innego wyjścia, tkwił w tym po uszy. Nie było dla niego drogi powrotu, przynajmniej z tego miejsca. Szczerze mówiąc, nie miał nawet pojęcia, gdzie się teraz znajdują, więc nie byłby w stanie opuścić miasta na własną rękę, gdyby nawet bardzo chciał.

Podążył więc za Rudim, gdy ten podważył z głośnym sapnięciem ciężki właz i wydostał się na ulicę, równie ponurą i mroczną jak tunele, które do tej pory przemierzali.

Zachowywał się dokładnie tak, jak mu kazano.

Trzymał się blisko przewodnika, zachowując ciszę. Nie było to zresztą zbyt trudne: cisza panująca na tych ulicach była tak kompletna, że łatwiej mu przychodziło utrzymywać ten stan niż naruszać. Od czasu do czasu słyszeli tylko szybki nerwowy trzepot skrzydeł, gdy któryś z wielkich czarnych ptaków przelatywał przez chmury zabójczego gazu wypełniającego przestrzeń otoczoną murem. Zeke zaczął się nawet zastanawiać, jakim cudem zdołały przeżyć, skoro tak często wdychały zabójczą przecież Zgubę.