Rozglądał się wokół, lecz nigdzie nie widział swojego przewodnika.
— Rudi! — zapiszczał zbyt przerażony, by krzyknąć głośniej, ale i zbyt wystraszony, by milczeć.
— Tutaj! — Głos dobiegał spoza pola jego widzenia.
— Gdzie?
— Tutaj — usłyszał raz jeszcze, tym razem głośniej, ponieważ Rudi znajdował się tuż przy nim. — Przejdź nieco dalej. Ale pospiesz się, bo nadchodzą.
— Słyszę. Są…
— Wszędzie — syknął Rudi. — Dobrze, wyczuwasz to? — Chwycił dłoń Zeke’a i nakierował ją na występ mniej więcej na wysokości jego klatki piersiowej.
— Tak.
— Właź na górę, chłopcze.
Przerzucił laskę przez ramię i podciągnął się w górę. Zaimprowizowana drabina pozwoliła mu wspiąć się wyżej. Zeke dobrze ją widział teraz, gdy wiedział, gdzie szukać. Zrobiono ją z kawałków sklejki przytwierdzonych do kamiennej elewacji.
Miał jednak problem z dosięgnięciem wyższego szczebla. Był niższy od Rudiego i nie tak silny. I wyczerpany z powodu braku powietrza oraz smrodu gumy, który docierał do jego nozdrzy przy każdym wdechu.
Rudi sięgnął w dół i chwycił jego dłoń. Jednym szarpnięciem podciągnął go na tyle wysoko, by chłopak zdołał oprzeć stopy na pierwszym występie, i nakierował jego ręce na kolejne szczeble.
— Jak szybko umiesz się wspinać? — zapytał.
Zeke pokazał mu, wchodząc na piętro ze zwinnością jaszczurki. Skoro wiedział, gdzie wsuwać palce, mknął w górę, nie szukając po omacku prowizorycznych uchwytów. Nie myślał nawet o tym, że któryś może być obluzowany. Stawiał stopy na krawędzi kolejnych płyt, prostował nogi i wyciągał ręce w kierunku następnego szczebla. Rudi szedł za nim, ale nieco wolniej. Mimo że radził sobie zadziwiająco dobrze na równej przestrzeni, wspinanie się na pionową ścianę ze sztywną nogą stanowiło dla niego spory problem. Jęczał więc głośno przy każdym ruchu.
— Zaczekaj — wychrypiał, lecz Zeke nie rozumiał, dlaczego miałby to robić. Widział przed sobą okno z niewielkim balkonem, które wyglądało nader obiecująco.
— Tam idziemy? — zapytał.
— Gdzie? — Rudi zadarł głowę, o mało nie gubiąc kapelusza.
— Do tego okna? Tam…
— Tak, tam. Ruszaj, zaraz do ciebie dołączę.
Przy oknie Zeke zauważył uchwyt przypominający nieco te, które montowano w drzwiczkach piecyków, wydało mu się więc logiczne, że dzięki niemu zdoła je otworzyć. Pociągnął, ale framuga ani drgnęła. Pociągnął więc drugi raz, jeszcze mocniej, i udało mu się uchylić okno. Rama wysunęła się z taką łatwością, że mało brakowało, a chłopak straciłby równowagę i spadł z balkonu.
— Ostrożnie, przyjacielu — napomniał go Rudi. Właśnie dotarł na górę i oparł się rękoma o balustradę, dysząc ciężko. Odpoczywał w tej pozycji, dopóki Zeke nie otworzył do końca okna.
Ulica pod nimi pociemniała, jednakże nie z powodu zbliżającego się zmierzchu, tylko od kłębiących się ciał. Gęsty tłum nieumarłych falował niczym gotująca się zupa w kotle. Gdy Zeke spojrzał w dół, nie dostrzegł poszczególnych zgnilasów, tylko nieustannie poruszającą się szarą masę, z której tu i ówdzie wystawała rozcapierzona dłoń albo łysa głowa. Reszta ciał niknęła w szarawej zawiesinie.
— Nie zwracaj na nich uwagi — poradził mu Rudi. — Właź do środka, żebyśmy mogli zdjąć w końcu te cholerne maski. Nie wytrzymam nawet minuty dłużej.
Zeke w pełni popierał tę propozycję. Przeniósł nogę przez parapet i opuścił ją po drugiej stronie, wsuwając się do wnętrza budowli o białych ścianach. Druga noga poszła w ślad za pierwszą i już był w środku.
Rudi wtoczył się tuż za nim, po prostu przewalił się przez parapet i wylądował plecami na podłodze. Leżał tak przez kilka chwil, dysząc ciężej, niż pozwalała maska.
— Zamknij to cholerne okno, chłopcze — wycharczał w końcu.
— Wpuszczasz nam tu Zgubę.
— No tak. — Zeke opuścił okno. Z tej strony było to trudniejsze, zwłaszcza że wszystkie ruchome krawędzie obito materiałem, aby uszczelnić otwór. W końcu jednak udała mu się ta sztuka i okno przylgnęło do framugi z cichym plaśnięciem. — Czy mogę już zdjąć maskę? — zapytał natychmiast.
— Nie, jeszcze nie. Nie na tym piętrze, chyba że chcesz się zaraz pochorować. Zejdziemy na dół. Tam jest inne wejście do tuneli i tam też będziesz mógł się w końcu pozbyć maski.
— Wracamy do tuneli? Żeby się dostać nimi na wzgórze? — pytał Zeke, zdając sobie sprawę, że Rudi i tak go okłamie, ale nie dbał o to. Chciał mu jedynie przypomnieć o obietnicy, nawet jeśli jego przewodnik nie miał zamiaru jej dotrzymywać.
— Tak, tak, na wzgórze. Stąd możemy się tam dostać, ale niekoniecznie idąc górą. Ta cholerna wieża jest z dala od innych zabudowań, nie ma z nimi żadnych połączeń. A gdyby nawet były, musielibyśmy dalej chodzić w tych cholernych maskach.
Zeke przesunął palcami po uszczelnieniu maski i podrapał się po odsłoniętym kawałku skóry.
— Ja też wolałbym ją zdjąć.
— Zatem musimy zejść na dół. Jeśli znajdę te cholerne schody — powiedział Rudi, siadając i masując twarz w miejscach, których nie zakrywała maska.
— Jeśli znajdziesz schody?
— Dawno tutaj nie byłem — usprawiedliwił się Chaos, a potem wstał, podpierając się na lasce. Zakołysał się mocno, ale ustał.
Chłopak rozglądał się tymczasem po pokoju. Okna na tym piętrze nie były zabite, a powietrze wewnątrz wydawało się o wiele bardziej przejrzyste, niż na ulicach. Dziwaczne kształty zajmujące sporą część podłogi okazały się meblami, które ktoś osłonił dawno temu pokrowcami. Zeke pomacał najbliższą płachtę materiału i wyczuł pod palcami twardy podłokietnik krzesła. Obok stała sofa, przed nią stolik, a gdy podniósł głowę, dostrzegł nad sobą szkielet żyrandola — kiedyś niewątpliwie dzieła sztuki, dzisiaj zupełnie ogołocony z kryształów.
— Gdzie my jesteśmy? — zapytał.
— To… — Rudi rozejrzał się ciekawie dookoła. — Pewnie czyjś gabinet. Tak, chyba jesteśmy w pomieszczeniu, które było kiedyś czyimś biurem. Sam nie wiem. W każdym razie znajdujesz się chłopcze, w słynnej Wieży Smitha.
— Dlaczego tak ją nazwano?
— Ponieważ wybudował ją facet nazwiskiem Smith — odparł zwięźle Chaos. — Wiesz, jak wygląda maszyna do pisania?
— Tak… jakby — mruknął Zeke.
— Rozumiem. A mówi ci coś nazwa Smith Corona?
— O tak — zapewnił go chłopak. — Wytwórnia broni.
— Nie, nie. To byli Smith i Wesson. Tę wieżę wybudował facet produkujący maszyny do pisania. Patrz pod nogi, chłopcze. Nie położono jeszcze części podłóg, a na schodach brakuje poręczy. Budowa jeszcze trwała, gdy wybuchła epidemia Zguby. W zasadzie wszystko trzyma się kupy, ale tu i ówdzie trzeba uważać.
— Czy ona jest wysoka?
— Wieża? O tak, jest wysoka. To najwyższy budynek w promieniu wielu mil, mimo że paru ostatnich pięter w końcu nie wybudowali.
— Chcę wejść na samą górę — oświadczył Zeke. — Chcę spojrzeć na miasto z tej wysokości. — Nie dodał jednak: „Żeby się zorientować, gdzie naprawdę jesteśmy, i sprawdzić, jak bardzo mnie okłamujesz”.
— Myślałem, że chcesz popatrzyć na wzgórze — mruknął Rudi, mrużąc oczy pod maską.
— Wzgórze też chętnie zobaczę. Czy wyższe piętra są jakoś zabezpieczone albo zamknięte?
— Większość na pewno — przyznał Rudi. — Tylko to jest dostępne, bośmy je sobie otworzyli, żeby mieć drogę do środka. Jeśli zejdziesz na dół albo pójdziesz do góry, możesz ściągnąć maskę, tylko pamiętaj, aby ją ponownie nałożyć, jak dotrzesz na najwyższe piętra. Statki powietrzne lubią cumować na szczycie tej budowli, a ich dok jest na otwartej przestrzeni. Ale żeby tam się dostać, musisz pokonać naprawdę dużo schodów, chłopcze. Jesteś pewien, że tego właśnie chcesz?