Выбрать главу

Briar się nie skrzywiła ani nie nasrożyła. Z pokerową twarzą dokończyła zdejmowanie drugiego buta i postawiła go obok pierwszego.

— Możliwe. W końcu to krew z jego krwi, ale Zeke jest jeszcze dzieckiem, więc trudno powiedzieć, w kogo się wrodził. Niedługo będzie musiał ruszyć swoją drogą. Podobnie jak ty teraz, Hale. Obawiam się, że już późno, a o świcie muszę iść do pracy.

Hale westchnął głośno i skinął głową. Za mocno ją nacisnął i za szybko. Powinien był się trzymać tematu i martwego ojca, a nie zmarłego męża.

— Przepraszam — powiedział, wstając i upychając notes pod pachą. Nałożył kapelusz, owinął się szczelniej płaszczem i dodał:

— Dziękuję pani za poświęcony mi czas. Każda informacja, jaką od pani usłyszałem, była niezwykle cenna, obiecuję, że w książce, jeśli książkę uda się wydać, zamieszczę notkę o pomocy, jakiej mi pani udzieliła.

— Jasne — mruknęła.

Zamknęła za nim drzwi, gdy wyszedł prosto w noc. Opatulił się szczelniej, zawiązał mocniej szalik i naciągnął wełniane rękawice, zanim ruszył w mroźną zawieruchę.

Zza węgła wychynął na moment niewyraźny cień i natychmiast zniknął.

Rozdział 2

— Hej, hej, ty — dobiegł z tamtej strony cichy szept.

Hale zamarł, patrząc na głowę rozglądającego się uważnie chłopaka o ciemnej zmierzwionej czuprynie. Moment później zza rogu wynurzył się szczupły nastolatek w grubym płaszczu. Miał zapadnięte policzki i nieokreślonej barwy rozbiegane oczy. Ze sporego okna na froncie domu bił migotliwy blask płonącego na palenisku ognia. Jego poświata pogłębiała cienie na oświetlonym policzku chłopca.

— Pytałeś o mojego dziadka?

— Ty jesteś Ezekiel? — odgadł bez trudu Hale.

Chłopak podkradł się bliżej, unikając jednak odsłoniętego okna, aby Briar nie mogła go zauważyć.

— Co mama ci o nim powiedziała?

— Niewiele.

— Mówiła, że był bohaterem?

— Nie — zaprzeczył Hale. — Tego mi nie powiedziała.

Chłopak prychnął gniewnie i przejechał po włosach dłonią ukrytą w pełnej rękawicy.

— Jasne, tego za nic by nie powiedziała. Nie wierzy w niego, a jeśli nawet, to ma go gdzieś.

— O tym nie wiedziałem.

— A ja wręcz przeciwnie — burknął Zeke. — Mama zachowuje się tak, jakby dziadek w życiu nie zrobił niczego dobrego. Jakby to co gadają ludzie, że niby otworzył areszt, bo ktoś mu za to zapłacił, było prawdą. A skoro tak, to gdzie podziały się te pieniądze? Czy my wyglądamy na ludzi, którzy mają kupę forsy? — Zeke dał biografowi wystarczająco czasu na odpowiedź, lecz Hale nie potrafił znaleźć właściwych słów, więc chłopak dokończył sam: — Jak ludzie zrozumieli w końcu, czym jest Zguba, ewakuowali się, zabierając wszystko, co mogli. W tym chorych ze szpitali i osadzonych w miejskim więzieniu. A tych, którzy siedzieli w areszcie na stacji kolejowej, złapani, ale jeszcze nie skazani, pozostawiono na pastwę losu. Oni nie mogli opuścić miasta. A Zguba nadchodziła, o czym dobrze wiedzieli. Wszyscy by tam pomarli. — Pociągnął nosem i otarł go wierzchem rękawiczki. Albo biegł przed chwilą, albo był przeziębiony. — Tak się jednak nie stało dzięki mojemu dziadkowi Maynardowi. Kapitan kazał mu zamknąć ostatnią zaporę w tej dzielnicy, ale on nie mógł tego zrobić, bo wiedział, że są tam jeszcze żywi ludzie. Tacy sami biedacy jak my. Żadni tam przestępcy, no dobrze, może kilku miało coś poważniejszego na sumieniu, na pewno nie wszyscy. Aresztowano ich za niewielkie przewinienia, ten coś tam zwędził, inny stłukł. Dziadek nie chciał wykonać rozkazu, nie chciał ich skazywać na śmierć. Zguba była już blisko, szła po nich, zablokowała najkrótszą drogę do stacji. To go jednak nie powstrzymało, wbiegł w zawiesinę, zasłaniając twarz najlepiej jak potrafił. Gdy dotarł na miejsce, uwiesił się na dźwigni otwierającej cele, ciągnął ją ciężarem ciała, bo tylko tak mógł ich uwolnić. A jak uciekli, on nie miał już sił, by się ruszyć. Ostatnimi z uwolnionych byli dwaj bracia. Tylko oni zrozumieli, co dla nich zrobił, i pomogli mu. Niestety, było już za późno, dziadek nawdychał się zbyt wiele trującego gazu. Zanieśli go więc do domu, choć zdawali sobie sprawę, że jeśli ktokolwiek ich zauważy, znów zostaną aresztowani. Pomogli mu z tego samego powodu, dla którego on poszedł ich ratować. To naprawdę nie byli źli ludzie. Może nawet Maynard był nieco gorszy, a oni trochę lepsi. Fakty są takie — stwierdził Zeke, ściągając rękawiczkę, by podetknąć wyprostowany palec pod nos Hale’a. — W tych celach znajdowało się dwudziestu dwóch ludzi. Maynard uratował wszystkich, co do jednego. Stracił przy tym życie i nie zarobił ani grosza.

— Po tych słowach wszedł na schody, lecz gdy sięgnął do gałki przy drzwiach, dodał jeszcze: — Podobnie jak my.

Rozdział 3

Briar Wilkes zamknęła drzwi za biografem.

Zanim wróciła do paleniska, postała przy nich chwilę, opierając się czołem o chłodne drewno. Ogrzała potem dłonie nad ogniem, odstawiła buty i zaczęła rozpinać pasek, dzięki któremu koszula opinała dokładniej jej ciało.

Idąc korytarzem, minęła drzwi do pokoju, który należał przed laty do jej ojca, a potem prowadzące do sypialni syna. Równie dobrze mogłyby być zabite gwoździami, ponieważ nigdy jeszcze ich nie otworzyła. Do pokoju ojca nie zaglądała od wielu lat. A sypialnia syna… Choćby nie wiadomo jak się starała, nie potrafiła sobie przypomnieć, kiedy go tam odwiedziła po raz ostatni. Szczerze mówiąc, nie potrafiła nawet powiedzieć, jak pokój jest urządzony.

Zawróciła i stanęła przed drzwiami Ezekiela.

Zdecydowała się omijać pomieszczenie, w którym zmarł jej ojciec, z bardzo konkretnych powodów natury filozoficznej, niemniej nie potrafiła znaleźć wytłumaczenia, dlaczego ignorowała istnienie sypialni syna. Gdyby ktokolwiek ją o to zapytał (oczywiście nikt nigdy tego nie zrobił), wyłgałaby się zapewne stwierdzeniem, że szanuje jego prywatność, ale prawda w tym przypadku była o wiele prostsza i kto wie, czy nie gorsza. Nie wchodziła tam, ponieważ nie czuła potrzeby. Taki brak zainteresowania mógłby być wzięty za oznakę wyrodności, lecz ona wiedziała, że w jej przypadku chodziło raczej o notoryczne wyczerpanie. Chociaż potrafiła to sobie przetłumaczyć, poczuła bolesne ukłucie winy i wypowiedziała kilka słów na głos, wiedząc, że teraz, gdy jest sama, nikt nie zgodzi się z tą opinią ani jej nie zaprzeczy.

— Okropna ze mnie matka.

Było to tylko spostrzeżenie, natychmiast jednak poczuła potrzebę jego obalenia, położyła więc dłoń na gałce i przekręciła ją ostrożnie. Drzwi otworzyły się do wewnątrz, a Briar uniosła wyżej lampę, by rozjaśnić kompletne ciemności.

Łóżko z niskim, znajomo wyglądającym wezgłowiem stało wciśnięte w kąt pokoju. Na nim właśnie spała w dzieciństwie. Było wystarczająco długie, by pomieścić dorosłego mężczyznę, ale o połowę węższe od tego, w którym spała obecnie. Na listwach rozłożono stary wypełniony pierzem materac, wygnieciony zresztą do granic — dzisiaj miał nie więcej niż cal, góra dwa grubości. Na nim leżała ciężka pierzyna skotłowana z brudnym prześcieradłem.

Pod oknem u stóp łóżka stała przysadzista brązowa bieliźniarka. Wokół niej leżało pełno pomiętych rzeczy i butów bez pary.

— Trzeba mu je wyczyścić — wymamrotała, wiedząc, że i tak musi z tym poczekać do niedzieli, bo na ten dzień zaplanowała nocne pranie, znając jednak Zeke’a, podejrzewała, że prędzej sam się tym zajmie. Nigdy nie słyszała o dziecku, które potrafiłoby się tak dobrze oporządzić, ale od czasu nadejścia Zguby tak wiele się zmieniło, także w życiu rodzinnym. Teraz wszystko było inaczej, bez dwóch zdań. Zwłaszcza pomiędzy Briar i Ezekielem.