Выбрать главу

Kurczowo trzymała się myśli, że rozumie choćby po części, dlaczego tak rzadko się widują. Miała też nadzieję, że nie wini jej aż tak bardzo, jak na to wyglądało. W końcu chłopcy w jego wieku pragną większej swobody. Cenią sobie niezależność, a nic tak nie podkreśla dorosłości jak samodzielność. Jeśli spojrzeć na ich układy pod tym kątem, jej syn był prawdziwym szczęściarzem.

Usłyszała stukot na ganku i jakiś głos przed drzwiami. Drgnęła, natychmiast sięgnęła do gałki, by zamknąć drzwi do sypialni, i ruszyła w głąb korytarza.

W bezpiecznym zaciszu własnego pokoju pozbyła się reszty rzeczy roboczych, a gdy usłyszała stukot butów syna w salonie, zawołała:

— To ty, Zeke? — Czuła się głupio, wypowiadając te słowa, choć było to powitanie równie dobre jak każde inne.

— Słucham?

— Zapytałam, czy to ty.

— Tak, to ja — odkrzyknął. — Gdzie jesteś?

— Zaraz przyjdę.

Minutę później pojawiła się ubrana w coś, co nie cuchnęło jak przemysłowe smary i pył węglowy.

— Gdzieś ty był?

— Na dworze. — Zeke zdążył już zdjąć palto i powiesić je przy drzwiach.

— Jadłeś coś? — zapytała, starając się nie patrzeć na jego wymizerowaną twarz. — Wczoraj dostałam wypłatę. Wiem, że niewiele mamy w spiżarni, ale to się niedługo zmieni. W każdym razie trzeba dojeść to, co jest.

— Dziękuję, już jadłem. — Zawsze to powtarzał. A ona nigdy nie wiedziała, czy mówi prawdę. Zeke natychmiast uciął dalsze dociekania, dodając: — Wróciłaś dzisiaj później? Strasznie tu zimno. Widzę, że dopiero co rozpaliłaś ogień.

Skinęła głową i przeszła do spiżarni. Była bardzo głodna, lecz nie dojadając od lat, przyzwyczaiła się do bólu i ssania w żołądku.

— Wzięłam dodatkową zmianę za kogoś, kto zachorował — wyjaśniła.

Na najwyższej półce miała garnek rozgotowanej suszonej fasoli z domieszką ziaren kukurydzy. Żałowała, choć tylko trochę, że nie ma kawałka mięsa, z którym mogłaby zjeść tę papkę.

Nastawiła wody do gotowania i wyjęła spod szmatki kawałek chleba zbyt suchego, by dał się zjeść. Nie zraziła się tym jednak, wetknęła go do ust i zaczęła szybko żuć.

Ezekiel krzesło, na którym wcześniej siedział Hale, przyciągnął bliżej paleniska, by wygnać chłód ze skostniałych dłoni.

— Widziałem, że ktoś stąd wychodził — powiedział na tyle głośno, by usłyszała go za załomem ściany.

— Widziałeś?

— Czego chciał?

Usłyszał chlupnięcia papki warzywnej wpadającej do wrzątku.

— Przyszedł porozmawiać. Wiem, że jest już późno. Ale co mogą nam zrobić sąsiedzi? Bardziej już nie da się obrobić komuś tyłka.

— O czym chciał porozmawiać? — Usłyszała radośniejszy ton w głosie syna, gdy zadawał jej kolejne pytanie.

— Jesteś pewien, że nie chcesz zupy? Trochę jej za dużo jak na jedną osobę, a spójrz tylko na siebie. Sama skóra i kości.

— Przecież ci mówiłem, że już jadłem. Lepiej sama zjedz więcej, wyglądasz mizerniej ode mnie.

— Nieprawda — prychnęła.

— Prawda, prawda. Powiedz lepiej, czego chciał ten człowiek — poprosił raz jeszcze.

Podeszła do załomu i oparła się ramieniem o ścianę, składając ręce na piersi. Więcej włosów zwisało jej teraz luzem, niż miała spiętych.

— Chce napisać książkę o twoim dziadku. Przynajmniej tak mówił.

— Myślisz, że cię okłamał?

Briar spojrzała uważniej na syna, starając się pojąć, kogo bardziej jej przypomina, gdy robi taką niewinną, a zarazem obojętną minę. Na pewno nie ojca, uznała, chociaż odziedziczył po nim tę niesforną czuprynę. Jego włosy nie były ani tak ciemne jak jej, ani tak jasne jak Leviego. Nie dało się ich jednak w żaden sposób ułożyć ani grzebieniem, ani pomadą. Miał takie kędziory, jakie stare babcie uwielbiają tarmosić, uśmiechając się przy tym i gaworząc radośnie nad kołyskami niemowlaków. Niestety, im bardziej Zeke dorastał, tym śmieszniejszego wyglądu mu nadawały.

— Mamo? — zapytał raz jeszcze. — Naprawdę uważasz, że chciał cię okłamać?

Potrząsnęła głową, ale raczej do swoich myśli, niż przecząc.

— No… sama nie wiem. Nie, raczej nie.

— Dobrze się czujesz?

— Nic mi nie jest — zapewniła go. — Ja tylko… zapatrzyłam się na ciebie. Tak rzadko cię widuję ostatnio. Powinniśmy… no wiesz, powinniśmy zrobić coś razem od czasu do czasu.

— Na przykład? — Poruszył się nerwowo na krześle.

Ten ruch nie umknął jej uwadze. Spróbowała się więc ostrożnie wycofać z ostatniej propozycji.

— Nie miałam niczego konkretnego na myśli. Zresztą może to nie jest najlepszy pomysł. Raczej… no wiesz. — Obróciła się i weszła do kuchni. Teraz mogła rozmawiać z nim dalej, nie patrząc na to, jak zareaguje na niewygodną prawdę. — Może to i lepiej, że trzymamy się na dystans. Domyślam się, że samo życie w tym mieście jest już dla ciebie wyzwaniem, zwłaszcza że jesteś moim synem. Czasami myślę sobie, że byłoby idealnie, gdybym pozwoliła ci udawać, że mnie nie ma i nigdy nie było.

Od strony kominka nie nadeszło słowo zaprzeczenia. Dopiero po dłuższej chwili Zeke się odezwał.

— Bycie twoim synem nie jest takie złe. I wcale się ciebie nie wstydzę — powiedział, ale nie odszedł od paleniska, by spojrzeć jej w oczy.

— Dzięki. — Zamieszała w garnku drewnianą chochlą, rysując wzór w kożuchu piany.

— Naprawdę się nie wstydzę. Szczerze powiedziawszy, nie uważam też, żeby bycie wnukiem Maynarda stanowiło wielką ujmę na honorze. W niektórych kręgach towarzyskich to nawet zaleta — dodał, lecz Briar usłyszała wyraźnie, jak gwałtownie urwał ostatnie słowo. Jakby się obawiał, że może powiedzieć za dużo.

Jakby sama nie była tego świadoma.

— Wolałabym, abyś trzymał się porządniejszego towarzystwa — rzuciła, zanim jednak skończyła wypowiadać to zdanie, wiedziała już, że przesadziła. Gdzie indziej jej syn mógł znaleźć kolegów? Czy chciałby mieć z nim cokolwiek wspólnego ktoś spoza dzielnic biedoty, w których Maynard był postrzegany jako bohater, a nie przestępca, któremu się upiekło, gdyż zmarł, zanim zdołała go dosięgnąć ręka sprawiedliwości?

— Mamo…

— Nie, ty mnie teraz posłuchaj. — Zostawiła garnek w spokoju i stanęła raz jeszcze przy załomie ściany. — Jeśli chcesz mieć kiedykolwiek szanse na normalne życie, musisz się trzymać z dala od kłopotów, a to oznacza porzucenie miejsc, do których lubisz chadzać, i dotychczasowych przyjaciół.

— Normalne życie? Uważasz, że to w ogóle możliwe? Owszem, jeśli sobie tego życzysz, mógłbym do śmierci być biednym, ale uczciwym poczciwiną, z tym że…

— Wiem, że w tak młodym wieku na pewno mi nie uwierzysz, niemniej zaufaj mi choć raz: to i tak lepsze wyjście, niż ci się teraz wydaje. Bądź biedny, ale uczciwy, jeśli tylko zdołasz zapewnić sobie dach nad głową, a nie trafisz do więzienia. Prócz tego niewiele jest na świecie… — Nie wiedziała, jak zakończyć to zdanie, czuła jednak też, że powiedziała wystarczająco dużo, by ją zrozumiał, więc zamilkła. Obróciła się na pięcie i wróciła do piecyka.

Ezekiel oderwał się wreszcie od paleniska i podążył za nią. Zatrzymał się przy wejściu do kuchni, blokując matce jedyną drogę ucieczki, i zmusił ją, by spojrzała mu prosto w oczy.

— Czy to jest tego warte? Co mam do stracenia, mamo? Tę chatę? — Sarkastycznym szerokim gestem wskazał na podniszczone wnętrze starego domu, w którym się gnieździli. — A może te setki przyjaciół i tony pieniędzy?