— Możliwe. Mimo to jednak udało mi się dotąd przeżyć i da Bóg, jeszcze trochę pociągnę. Zatem słucham. Proszę mi powiedzieć, kim pan jest i za kogo się uważa.
Jego płaszcz załopotał, gdy odwracał się na pięcie, by spojrzeć jej w twarz. Powiew wywołany przez ciężkie poły rozrzucił papiery zalegające na blacie i sprawił, że kryształy w stojącej obok lampie głośno zabrzęczały.
— Jestem Leviticus Blue. Nadal też pozostaję twoim mężem, którego porzuciłaś w tym mieście przed szesnastu laty.
Pozwoliła mu rozkoszować się tymi słowami przez moment, a potem odparła z pełnym spokojem:
— Nie porzuciłam Leviego. Gdyby był pan nim naprawdę, wiedziałby pan o tym.
Coś zaskrzeczało w masce doktora, potem rozległ się cichy syk, niemniej nie towarzyszył temu żaden widomy znak, że zamierza ją ściągnąć.
— Być może różnie pojmujemy znaczenie słowa „porzucenie”.
Roześmiała się w głos, lecz tylko dlatego, że nie potrafiła się powstrzymać. Nie był to ani zbyt głośny śmiech, ani radosny. Przebijało z niego raczej niedowierzanie.
— Niesamowity z pana człowiek. Nie jest pan Leviticusem, ale przyznaję, że doskonale odgrywa pan swoją rolę. Oboje wiemy, że nie mam do czynienia z moim byłym mężem. Zresztą nie dbam o to, kim pan jest. Nie obchodzi mnie pańskie prawdziwe nazwisko ani skąd pan się tu wziął. Chcę jedynie odzyskać syna.
— Szkoda — stwierdził, wysuwając szufladę szybkim ruchem. Zanim Briar zdążyła sięgnąć po sztucer, Minnericht mierzył w jej głowę z wielkiego lśniącego rewolweru. Odbezpieczył go spokojnym ruchem, nie opuszczając lufy. — Ponieważ twój syn zostanie tutaj ze mną, w miejscu, gdzie przebywa już jakiś czas i czuje się świetnie… Obawiam się, że ty też będziesz musiała skorzystać z mojej gościny.
Briar nie bez trudu zachowała spokój. Usiadła też wygodniej, zapadając się mocniej w miękkim fotelu. Została jej już tylko jedna karta i postanowiła nią zagrać, nie dając mu satysfakcji ujrzenia strachu na swojej twarzy.
— Nie — rzuciła. — Nie zostanie tutaj. Ja też nie zostanę. A pan, jeśli ma choć odrobinę oleju w głowie, nie odważy się do mnie strzelić.
— Niby dlaczego?
— Zbyt wiele czasu zajęło panu doprowadzenie do tej sytuacji, całe to karmienie ludzi strzępkami informacji naprowadzających ich na myśl, że może być pan Levim, aby bali się i denerwowali, dzięki czemu zyskiwał pan przewagę i władzę nad nimi. Wiele razy sprzeczali się w kotłowni, w barze U Maynarda i Skarbcach, próbując mnie namówić na przyjście tutaj, ponieważ chcieli zyskać ostateczną pewność i liczyli, że ja w tym pomogę — mówiła, Minnericht tymczasem okrążył biurko, podchodząc do niej. Nie strzelił ani nie kazał jej zamilknąć, więc ciągnęła: — Pan natomiast starał się mnie przekonać, że jest Levim, toteż zakładam, iż na tym zasadza się pański plan. Chce pan, aby ta wiadomość dotarła do nich niejako oficjalnie. Kradzież czyjejś osobowości to cholerne wyzwanie, ale jeśli chce pan tego dokonać, będzie pan potrzebował mnie, a w zasadzie moich słów.
Rewolwer zadrżał w jego dłoni, skierował lufę w sufit i przechylił głowę, jakby chciał o coś zapytać.
— Słucham?
— Powiedziałam, że potwierdzę to, jeśli pan zechce. Może pan być Levim, mnie nic do tego. Powiem im to, co pan chce, żebym powiedziała, skoro tak panu na tym zależy. A mnie na pewno uwierzą. Nie ma na tym świecie innej osoby, która mogłaby potwierdzić to, co pan utrzymuje, albo temu zaprzeczyć. Jeśli mnie pan zastrzeli, ci ludzie dojdą do wniosku, że uczynił pan to ze strachu, bo przejrzałam pańskie zamiary i musiał mnie pan uciszyć. Jeśli jednak pozwoli mi pan odejść z Ezekielem, pozwolę panu stworzyć taką legendę, jaką pan tylko zechce. Nie będę panu bruździła.
To mogło być tylko złudzenie, niemniej Briar pomyślała, że błękitne światełka za soczewkami jego maski zrobiły się jakby bardziej przebiegłe.
— To nawet niegłupi pomysł — przyznał.
— Raczej cholernie dobry. A ja proszę tylko o jedno.
Nie odłożył broni, ale i nie wymierzył ponownie w jej głowę.
— O co? — zapytał.
Pochyliła się mocniej, oparcie puściło jej plecy, wydając przenikliwe skrzypnięcie.
— Zeke musi wiedzieć. Nie pozwolę, żeby żył złudzeniami i wierzył, że jest pan jego ojcem. Opowiem mu o wszystkim i pozwolę to przetrawić. On jeden musi znać prawdę.
Niebieskie światełka znów rozbłysły. Minnericht nie zaprotestował.
— Muszę to przemyśleć — powiedział i uderzył ją kolbą rewolweru w skroń z tak ogromną szybkością, o jaką Briar nie podejrzewałaby żadnego człowieka.
Nagła erupcja bólu ogłuszyła ją niczym gong, który huknie przy uchu. Wszystko pogrążyło się w mroku.
Rozdział 23
Gdy Zeke się przebudził w urządzonym z przepychem pokoju w podziemiach dworca kolejowego, światła zdążyły już przygasnąć, a i posmak w ustach sugerował, że zasnął na dłużej, niż początkowo zamierzał. Przeciągnął językiem po spierzchniętych wargach, by nawilżyć je choć trochę.
— Ezekielu Wilkes — odezwał się ktoś, zanim chłopak pojął, że nie jest sam. Przetoczył się natychmiast na drugi bok i zmrużył oczy.
Na fotelu opodal fałszywego okna siedział mężczyzna w gigantycznym hełmie, rytmicznie stukając w kolano palcem okrytej rękawicą dłoni. Miał też na sobie czerwony płaszcz, jakby był jakimś zagranicznym monarchą, oraz błyszczące, świeżo wypastowane czarne buty.
— Sir? — wymamrotał Zeke zbyt zaskoczony, by sformułować konkretniejsze pytanie.
— Sir?
— Zwróciłeś się do mnie bardzo grzecznościową formą. Biorę to za dobry znak.
Chłopak zamrugał oczami, ale nie na wiele się to zdało. Nadal widział to samo, a mężczyzna w fotelu nie ruszył się z miejsca.
— Znak czego?
— Twojego dobrego wychowania. Nie — powstrzymał Ezekiela, który podnosił się z łóżka. — Leż. Skoro już się obudziłeś, pozwól, że obejrzę to rozcięcie na głowie i twoją dłoń. Nie chciałem cię budzić grzebaniem w ranach. — Wskazał palcem na maskę. — Wiem, jak w niej wyglądam.
— To dlaczego jej pan nie zdejmie? Tutaj można oddychać bez problemu.
— W sumie mógłbym to zrobić — odparł nieznajomy, wstając z fotela i siadając na skraju łóżka. — Ale powiedzmy, że mam powody, by ją nosić.
— Obawia się pan czegoś?
— Powiedziałem przecież, że mam powody. Nie ruszaj się.
— Docisnął dłoń do czoła Zeke’a, a drugą odgarnął mu zmierzwione włosy. Jego rękawice były ciepłe i tak gładkie, że wydawać się mogło, iż dotyka głowy gołymi rękoma. — Jak do tego doszło?
— Pan jest doktor Minnericht? — zapytał chłopak, zamiast odpowiedzieć na pytanie.
— Tak, jestem doktor Minnericht — odparł mężczyzna takim samym obojętnym tonem. Docisnął palec w jednym miejscu, postukał nim w drugim. — Przynajmniej tak nazywają mnie dzisiaj ludzie w tym mieście. Powinieneś mieć założone szwy, ale z tego co widzę, przeżyjesz i bez nich. Zbyt wiele czasu minęło od zranienia, do rozcięcia poprzyklejały się włosy, no i co najważniejsze, przestało już krwawić. Nie widzę też żadnych śladów infekcji. Zszywanie niczego już nie zmieni. Teraz pokaż dłoń.
Jeśli Zeke usłyszał całą resztę przemowy po słowie „tak”, nie dał tego po sobie poznać.
— Yaozu mówił, że znał pan mojego ojca.
Doktor cofnął dłonie i usiadł prosto.
— On ci to powiedział? Tak się wyraził?
Zeke zamyślił się głęboko, próbując przypomnieć sobie słowa Chińczyka. Zmarszczone brwi ściągnęły skórę na zranionym czole, więc skrzywił się z bólu.