— Nie pamiętam dokładnie, ale mówił coś w tym stylu. Że mógłby mi pan o nim coś powiedzieć czy coś takiego.
— O tak, z pewnością mógłbym ci o nim opowiedzieć — przyznał doktor. — A co powiedziała ci o nim twoja matka, jeśli mogę zapytać?
— Raczej niewiele. — Zeke wygrzebał się z pościeli i usiadł. Mało brakowało, a jęknąłby głośno na widok doktora z tej perspektywy. Mógłby przysiąc, że ten człowiek nie ma oczu, a pod maską w ich miejscu znajdują się jasnoniebieskie światełka.
Właśnie rozjarzyły się mocniej, by po chwili przygasnąć. Zeke nie miał pojęcia, co to mogło znaczyć. Doktor znów sięgnął po jego dłoń i zaczął ją owijać bardzo miękkim bandażem.
— Niewiele. Rozumiem. Czy to znaczy, że nic ci nie powiedziała? Zatem jeśli dobrze rozumuję, wiesz tylko to, co głosi oficjalna historia, co powiedzieli ci koledzy z klasy albo co posłyszałeś od plotkarek na Przedmieściach?
— Mniej więcej.
— Więc nie znasz nawet połowy prawdy. Co ja mówię, nawet jej ułamka. — Światełka za soczewkami zamigotały, jakby mrugał, a potem zaczął mówić wolniej, jak gdyby się uspokoił. — Oskarżono go o wypadek z Kościotrzepem, ponieważ ludzie nie znali prawdy, rozumiesz? Oskarżono go o sprowadzenie Zguby, dlatego że nikt w okolicy nie miał bladego pojęcia o geologii ani o tym, co się dzieje pod płaszczem Ziemi. Nie rozumieli, że chciał dać temu zapomnianemu przez Boga i ludzi skrawkowi lądu nową dziedzinę przemysłu. Jego pragnieniem było otwarcie nowego rozdziału w historii miasta i jego mieszkańców. Ale oni… — Minnericht zamilkł, by zaczerpnąć tchu, co Zeke wykorzystał, by wbić się ukradkiem w poduszki za plecami. — Oni nie mieli pojęcia, czym jest praca wynalazcy, nie potrafili pojąć, że sukces rodzi się z porażek.
Chłopak marzył o tym, by pokój, w którym siedzieli, był o wiele większy, dzięki czemu mógłby się oddalić jeszcze bardziej od tego człowieka, lecz skoro nie było to możliwe, postanowił zagadnąć go na inny temat.
— Widzę, że miał pan okazję bardzo dobrze go poznać — powiedział.
Minnericht wstał, oddalił się od łóżka o kilka kroków, a potem zaczął się przechadzać od miednicy do fotela z rękami złożonymi na plecy.
— Twoja matka… — zaczął, jakby chciał rozpocząć nowy temat, zamilkł jednak po tych słowach, dzięki czemu Zeke mógł przełknąć dawkę jadu, jaką w nich usłyszał.
— Zapewne bardzo się o mnie niepokoi — wybąkał.
— Wybacz, ale to mnie zupełnie nie interesuje — odparł Minnericht, nie odwracając się nawet. — Niech się martwi, skoro to wszystko jej wina. Nie dość, że ukryła twoje istnienie, to jeszcze zostawiła mnie tutaj samego, jakbym stworzył dla niej jakieś więzienie, a nie pałac.
Zeke zamarł. Do tej pory starał się jak najmniej ruszać, więc nie bardzo wiedział, co jeszcze zrobić, by stanowiło to różnicę. Serce waliło mu ostrzegawczo pod żebrami, a gardło ściskało się coraz mocniej z każdą upływającą sekundą.
Człowiek zwany teraz doktorem nie dał mu czasu na przemyślenie tej sprawy. Obrócił się szybko.
— Zrozum mnie, proszę — rzucił, gdy jego płaszcz łopotał jeszcze. — Musiałem wybierać. Musiałem iść na kompromisy. Stając przed tymi ludźmi w obliczu kataklizmu i poniesionych przez nich strat, choć naprawdę nie z mojej winy, musiałem wybrać odosobnienie i odzyskać zdrowie w odosobnieniu. Po tym co się wydarzyło — dodał jeszcze, uderzając w żałobne tony — nie mogłem przecież wyjść do nich i powiedzieć, że to nie była moja wina. Miałem stanąć na kupie gruzu i oznajmić im, że nie zrobiłem nic złego i nikogo nie skrzywdziłem? Kto by mnie wtedy posłuchał? Kto by uwierzył w moje protesty? Muszę ci wyznać, młody człowieku, że sam bym sobie wtedy nie uwierzył.
— Czy pan próbuje mi powiedzieć… że…
Wysoki ton, jakim przemawiał Minnericht, nagle się załamał.
— Jesteś bystrym chłopcem. A w każdym razie powinieneś taki być moim zdaniem. Zresztą sam nie wiem. Twoja matka — znów wymówił to słowo w nader jadowity sposób — także miała swój udział w tworzeniu twojej natury.
— Hej! — zaprotestował Zeke, nagle zapominając o wszystkich ostrzeżeniach Angeliny. — Proszę nie mówić o niej w taki sposób! Musiała ciężko harować, a ludzie nie ułatwiali jej życia przez… przez pana właśnie. Kilka dni temu mówiła mi, że ludzie z Przedmieść nigdy jej nie darują tego, co pan uczynił.
— Skoro oni jej nie darują, dlaczego ja miałbym to zrobić? — zapytał doktor Minnericht, lecz musiał dostrzec wyzwanie w oczach chłopaka, zaraz bowiem dodał: — Wiele się wydarzyło przed laty. Naprawdę wiele, ale nie oczekuję że coś z tego zrozumiesz. Nie mówmy jednak o tamtych czasach, na to jeszcze za wcześnie. Nie teraz, kiedy się dowiedziałem, że mam syna. Nie sądzisz, że to chyba dobry powód do świętowania?
Zeke miał problem, by zebrać myśli i wziąć się w garść. Zbyt często bardzo się bał i za wiele razy dziwił, odkąd przeszedł na tę stronę muru. Nie wiedział, czy jest bezpieczny, aczkolwiek podejrzewał, że nie bardzo, na domiar złego człowiek, który go przetrzymywał, wyrażał się bardzo niepochlebnie o jego mamie. Tego było już za wiele.
O tyle za wiele, iż nie zwrócił specjalnej uwagi na to, że doktor Minnericht oświadczył, iż jest jego ojcem. Nie wiedział, dlaczego tak trudno mu w to uwierzyć. A potem przypomniał sobie, co mu księżniczka powiedziała przy rozstaniu: „Cokolwiek ci powie, nie wierz mu. Nie pochodzi stąd i nie jest tym, za kogo się podaje. Nigdy nie powie ci prawdy na temat swojego pochodzenia, bo za wszelką cenę stara się je ukryć”.
Jeśli jednak Minnericht nie kłamie?
Jeśli to Angelina była kłamczuchą? Twierdziła, że Minnericht jest skończonym potworem i wszyscy się go tu boją, ale żyła w najlepszej komitywie z podniebnymi piratami.
— Przyniosłem ci parę rzeczy — powiedział doktor, wskazując torbę. Albo chciał przerwać tym sposobem niezręczną ciszę, która zapadła, gdy Zeke zaczął bić się z myślami, albo po prostu rzucił te słowa na pożegnanie. — Kolacja będzie za godzinę. Yaozu przyjdzie tu i przyprowadzi cię na miejsce. Wtedy porozmawiamy, o czym zechcesz. Odpowiem na twoje pytania, a wiem, że masz ich wiele. Dowiesz się wszystkiego, ponieważ nie jestem taki jak twoja matka i nie mam przed tobą sekretów jak ona. — Idąc w kierunku drzwi, dodał jeszcze: — Lepiej będzie, jeśli zostaniesz w pokoju. Jak zapewne zauważyłeś, drzwi są wzmocnione od środka. Mamy trochę problemów na wyższym poziomie. Zdaje się, że zgnilasy podeszły zbyt blisko naszych linii obrony.
— Jest źle?
— Jest bardzo źle, ale nie beznadziejnie. Szanse na to, że dostaną się do środka, są znikome. Ostrożności jednak nigdy za wiele.
— To powiedziawszy, wyszedł.
Zeke nie usłyszał chrzęstu klucza w zamku. Gdy spojrzał w stronę drzwi, zauważył, że można je zabarykadować od wewnątrz. Przypomniał sobie także, że nie ma swojej maski. Jak daleko zaszedłby bez niej?
— Niedaleko — podsumował z goryczą w głosie.
Potem zaczął się zastanawiać, czy nie jest obserwowany albo czy ktoś go nie podsłuchuje. Na wszelki wypadek postanowił trzymać usta zamknięte na kłódkę i w kompletnej ciszy podszedł do wypchanej torby, którą doktor zostawił koło miednicy i czarki ze świeżą wodą.
Nie dbając, że może wypaść niedobrze albo że ktoś poczyta to za złe maniery, Zeke dopadł porcelanowego naczynia i nie oderwał od niego ust, dopóki go nie osuszył z ostatniej kropli cieczy. Sam się dziwił, jak wielkie miał pragnienie, a gdy je ugasił, przyszła kolej na głód. Cała reszta wydarzeń także wydawała mu się niesamowita — statek powietrzny, kraksa, dworzec, doktor… Nadal nie miał pojęcia, na ile może mu ufać. Wiedział tylko, że własny żołądek go nie oszukuje — a był pusty od wielu, wielu godzin.