Pytanie tylko, od jak wielu? Jak długo tu jest? Spał już dwukrotnie, raz pod gruzami wieży, no i teraz w podziemiach dworca kolejowego.
Pomyślał o matce i szczegółowym planie, który gwarantował mu dostanie się za mur i bezpieczny powrót do domu, zanim Briar Wilkes zamartwi się na śmierć. Miał nadzieję, że nic jej się nie stało. I że nie zrobiła niczego szalonego ani nie zamartwiła się do reszty, aczkolwiek miał świadomość, że zawalił, co tylko się dało.
W torbie zostawionej przez Minnerichta znalazł parę czystych spodni i koszulę, do tego skarpety, w których nie było najmniejszej nawet dziurki. Pozbył się więc natychmiast brudnych rzeczy i włożył podarowane, pachnące i szeleszczące świeżością. Nawet bawełniane skarpety okazały się miłe w dotyku i wcale nie łaskotały. Poczuł się bardzo dziwnie, gdy naciągał na nie stare buciory. Znoszone kamasze uwierały go zawsze w kilku miejscach, przecierając skarpety i napierając mocno na odcisk z boku dużego palca. Dzisiaj nie mogły jednak sięgnąć odkrytej skóry.
Na półce nad miednicą Zeke znalazł przenośne lusterko. Obejrzał w nim zakrwawioną wciąż ranę na głowie i otarcia na twarzy, które do tej pory wyczuwał, ale nie mógł ich widzieć.
Wciąż wyglądał na brudnego dzieciaka, choć już nie tak obszarpanego, jak mu się zdarzało w ciągu minionych kilku lat. Spodobało mu się to odbicie. Prezentował się doskonale mimo grubego bandaża na dłoni, który psuł nieco ogólne wrażenie.
Yaozu pojawił się wkrótce, otwierając drzwi bez najmniejszego szmeru. Mało brakowało, a Zeke upuściłby trzymane w dłoni lusterko, gdy ujrzał w jego rogu odbicie krępego Chińczyka.
— Mógłby pan chociaż zapukać — powiedział z wyrzutem, obracając się na pięcie.
— Doktor pragnie, abyś spożył z nim kolację. Sądzi, że możesz być głodny.
— Jestem głodny jak cholera — odparł chłopak i zaraz poczuł się głupio. Uznał bowiem, że w nowym ubraniu i tak schludnym otoczeniu powinien się zachowywać mniej prostacko. Niewiele jednak mógł w tej sprawie zrobić. Zwłaszcza w tej chwili, więc dodał pospiesznie: — Co będziemy jedli?
— Pieczone kurczęta, jak sądzę. Ale mogą być też ziemniaki albo makaron.
Chłopak poczuł ślinę w ustach. Nie pamiętał nawet, kiedy ostatni raz jadł pieczonego kurczaka.
— Pędzę za panem! — zawołał ze szczerym entuzjazmem, który natychmiast zastąpił wszelkie obawy krążące mu do tej pory po głowie. Ostrzeżenia Angeliny i inne niewesołe myśli wyparowały, gdy podążał korytarzem w ślad za Yaozu.
Drzwiami ozdobionymi w rogach rzeźbionymi smokami dotarli do pomieszczenia wyglądającego jak pozbawiony okien salon. W jego głębi znajdowała się godna niejednego pałacu jadalnia.
Nakryty białym obrusem długi, choć wąski stół biegł przez niemal całą jej szerokość. Otaczały go wysokie krzesła rozmieszczone w równych odstępach. Tylko dwa były odsunięte, jednakże nie na końcach, z których jedzący nie mogliby się nawet widzieć. Wybrano dwa stojące naprzeciw siebie przy jednym ze szczytów stołu.
Minnericht siedział już na jednym. Szeptał coś do stojącego obok człowieka w dziwacznym stroju z bielmem na lewym oku. Zeke niestety nie słyszał, o czym rozmawiają. Skończyli, gdy doktor dostrzegł przybyłych i odesłał rozmówcę.
— Musisz umierać z głodu — powiedział na powitanie. — W każdym razie wyglądasz mi na wygłodzonego młodzieńca.
— O tak — przyznał chłopak, wślizgując się na drugie z przygotowanych miejsc i nie zastanawiając się zupełnie, gdzie ma usiąść Yaozu. Miał to gdzieś. Podobnie jak to, czy Minnericht jest fałszywym nazwiskiem, a noszący je człowiek jego ojcem. Jego myśli skupiały się wyłącznie na pokrytym złotawą skórką soczystym pieczonym mięsie leżącym na talerzu przed nim.
Obok na obrusie zobaczył serwetkę złożoną w kształt przypominający łabędzia. Zeke zignorował ją zupełnie i od razu wyciągnął rękę, sięgając po udko. Minnericht ujął w dłoń widelec, nie krytykując chłopaka za takie zachowanie.
— Matka powinna cię lepiej karmić — stwierdził tylko. — Domyślam się, że nie macie lekko na Przedmieściach, ale są jakieś granice. Dorastający chłopak musi się porządnie najeść.
— Mama mnie karmi… — zapewnił go Zeke, mówiąc z pełnymi ustami. Nagle jednak zamilkł, jakby któreś z wypowiedzianych przez doktora zdań stanęło mu kością w gardle. Chciał właśnie zapytać o wyjaśnienie, gdy Minnericht uczynił coś zupełnie niespodziewanego.
Zdjął mianowicie maskę.
Trwało to chwilę i wyglądało na niezwykle skomplikowaną procedurę, podczas której trzeba było rozpiąć wiele miniaturowych klamer i zaczepów. Niemniej gdy ostatni puścił i metalowa konstrukcja powędrowała na bok, doktor pokazał swoje ludzkie oblicze.
Nie była to zbyt piękna twarz, nie mówiąc już o tym, że nie była cała. Pokryta guzami blizna, nie mniejsza od ludzkiej dłoni, ciągnęła się od ucha aż do skraju górnej wargi, zamykając prawe nozdrze i zniekształcając mięśnie wokół ust. Doktor miał też problemy z zamykaniem prawego oka, ponieważ stracił niemal całą powiekę.
Zeke starał się ze wszystkich sił nie gapić na niego, ale niewiele to pomogło. Nie przestał jednak jeść. Jego żołądek przejął kontrolę nad ustami i dłońmi. Nie potrafił sobie też wyobrazić, że odsuwa od siebie tego przepysznego kurczaka.
— Możesz na mnie patrzeć do woli — powiedział Minnericht. — Masz ten rzadki przywilej. Pozwalam sobie odkrywać twarz tylko w dwóch miejscach. W tej jadalni i w moim prywatnym apartamencie, więc na palcach jednej ręki da się policzyć osoby, które widziały mnie bez maski.
— Dziękuję — mruknął Zeke, lecz zabrzmiało to tak, jakby miał ochotę zakończyć to słowo znakiem zapytania, ponieważ nadal nie wiedział, czy powinien się czuć wyróżniony czy raczej zaniepokojony tym gestem gospodarza. Zaraz więc skłamał: — Nie wygląda pan aż tak źle. Widywałem na Przedmieściach ludzi znacznie gorzej poparzonych Zgubą.
— To nie są ślady po kontakcie z gazem. Zostałem poparzony przez ogień.
Doktor zaczął jeść, wkładając do ust znacznie mniejsze kawałki mięsa niż siedzący naprzeciw chłopak, który z największą ochotą wpakowałby do ust całą nogę kurczęcia, gdyby nikt na niego nie patrzył. Minnericht miał częściowo sparaliżowaną twarz — Zeke zauważył to, obserwując, jak porusza ustami podczas jedzenia. Dostrzegł też, że nozdrza zupełnie mu się nie rozdymają podczas oddychania.
Teraz gdy doktor mówił bez pomocy mechanizmów, widać było także, że musi wkładać wiele wysiłku, by słowa brzmiały wyraźnie.
— Synu — powiedział, a Zeke drgnął, nie sprzeciwił się jednak — obawiam się, że mam dla ciebie nieco… jak by to powiedzieć… niepokojącą wiadomość.
Chłopak przestał żuć i natychmiast przełknął resztki jedzenia, które miał w ustach, jakby się obawiał, że może mu zostać odebrane.
— Co się stało?
— Dowiedziałem się właśnie, że twoja mama wyruszyła na poszukiwanie ciebie tutaj, do miasta za murem. Horda zgnilasów zaatakowała miejsce, gdzie dotarła, i od tamtej pory ślad po niej zaginął. Mamy spore problemy z nieumarłymi po tej stronie muru. Wspominałem ci już, że walczymy z nimi właśnie w tej chwili, więc nie dziwi mnie, że i ona, chociaż jest ostrożną kobietą, wpadła z ich powodu w tarapaty.
Chłopak przestał jeść.
— Chwileczkę. Co pan powiedział? Coś jej się stało? Przyszła tutaj, za mur, żeby mnie szukać?