Выбрать главу

— Obawiam się, że tak właśnie zrobiła. Muszę przyznać, że powinienem dodać jej kilka punktów za niespotykany upór i instynkt macierzyński. Nigdy nie używałeś przy stole serwetki?

— Nigdy. Gdzie ona jest?

Doktor zdawał się zastanawiać nad kolejnym ruchem, po chwili przedstawił sprawę w nieco innym świetle.

— Nikt mi nie doniósł, że zginęła. Nic nie świadczy też o tym, że została pokąsana. Po prostu… zniknęła po tym pożałowania godnym incydencie. Może się jeszcze pojawi.

Na talerzu chłopaka niewiele już zostało, ale nie potrafił się przemóc, by sięgnąć po kolejny kawałek mięsa.

— Nie zamierza pan jej szukać? — zapytał, wciąż nie wiedząc, jaką odpowiedź wolałby usłyszeć, więc nie naciskał, gdy Minnericht się zastanawiał.

— Moi ludzie rozglądają się za nią — stwierdził w końcu.

Ezekielowi nie spodobało się to wymuszone i ostrożne wyjaśnienie, podobnie jak ton, którym zostało wygłoszone.

— Co pan chciał przez to powiedzieć? — Podniósł piskliwy głos nieco wyżej, niż zamierzał. — Wiem, że nie była dla mnie idealną matką, ale i ja nie należę do najgrzeczniejszych dzieci, więc oboje dawaliśmy sobie w kość. Jeśli przyszła tutaj za mną i ma kłopoty, muszę jej pomóc! Muszę… muszę się stąd wydostać i odszukać ją!

— To wykluczone — rzekł stanowczym tonem doktor, lecz trwał w bezruchu, jakby nie wiedział, co ma teraz zrobić. — Nigdzie nie pójdziesz.

— Dlaczego? Bo pan tak mówi?

— Na zewnątrz dworca nie jest bezpiecznie. Przekonałeś się o tym na własnej skórze, Ezekielu.

— Ale ona jest moją mamą, a to wszystko moja wina i…

Minnericht ruszył się w końcu, wstał, odsuwając krzesło i zrzucając przy tym serwetkę na podłogę.

— Tak, to wszystko twoja wina, ale jestem twoim ojcem i nakazuję ci zostać tutaj, dopóki nie będzie bezpieczniej!

— Nie!

— Mówisz, że nie mogę cię zatrzymać tutaj? Obawiam się, że tkwisz w błędzie, synu.

— Nie jest pan moim ojcem. Mam pana za kłamcę i oszusta. Chociaż nie rozumiem, dlaczego tak desperacko chce się pan wcielić w Leviticusa Blue, którego wszyscy wokół nienawidzą. — Zeke także poderwał się z miejsca. W pośpiechu o mało nie włożył przy tym dłoni do talerza. — Mówi pan o mojej mamie, jakby była panu bliska, ale tak nie jest. Nie zna jej pan zupełnie. Idę o zakład, że nawet pan nie wie, jak ma na imię.

Minnericht sięgnął po maskę i zaczął ją mozolnie podłączać i zapinać. Zakładał ją, jakby była zbroją zdolną ochronić go przed tym werbalnym atakiem.

— Nie bądź głupi. Gdy brałem ją za żonę, nazywała się Briar Wilkes, a po ślubie mówiono na nią pani Blue.

— O tym wszyscy wiedzą. Proszę mi powiedzieć, jak ma na drugie imię — zażądał tryumfującym tonem Zeke. — Idę o zakład, że tego już pan nie wie.

— A co to ma wspólnego z tą sprawą? Twoja mama i ja znaliśmy się dawno temu… zanim jeszcze przyszedłeś na świat.

— Świetna wymówka, doktorze — stwierdził chłopak, przetapiając wszystkie łzy, które do tej pory wstrzymywał, w palący sarkazm. — Jaki kolor mają jej oczy?

— Dość tego. Przestań albo cię do tego zmuszę.

— Tego też pan nie wie. Nie zna jej pan, tak samo jak mnie.

Hełm znalazł się w końcu na swoim miejscu, mimo że Minnericht nie uszczknął zbyt wiele jedzenia.

— Ja jej nie znam? Drogi chłopcze, wiem o niej o wiele więcej niż ty. Znam jej najgłębsze sekrety, którymi z tobą na pewno się nie dzieliła…

— Nie dbam o to — rzucił Zeke. Zabrzmiało to jednak bardziej rozpaczliwie, niżby chciał. — Teraz liczy się tylko to, że muszę ją odnaleźć.

— Przecież ci powiedziałem, że moi ludzie jej szukają. To moje miasto! — dodał gorączkowo. — Jeśli ona jest w mieście, które do mnie należy…

— …to też jest pańska? — wtrącił Zeke.

Ku jego zdziwieniu Minnericht nie zaprzeczył. Zamiast tego oświadczył lodowatym tonem:

— Owszem. Podobnie jak ty.

— Ja tu nie zostanę.

— Nie masz wyboru. A może powinienem powiedzieć: masz, ale na pewno nie będziesz z niego zadowolony. Możesz zostać tutaj i żyć w komfortowych warunkach, podczas gdy moi ludzie zajmą się szukaniem twojej matki, albo wybrać się na powierzchnię bez maski i pozwolić, by gaz cię udusił bądź przemienił w nieumarłego, nie wspominając o innych równie przerażających możliwościach. Tak to wygląda. Aktualnie nie masz innego wyjścia, wracaj więc do swojego pokoju i czuj się tam jak u siebie w domu.

— Nic z tego. Znajdę jakiś sposób na wydostanie się z dworca.

— Nie bądź głupi — ostrzegł go doktor. — Ofiarowuję ci wszystko, czego ona ci odmawiała od urodzenia. Uczynię cię swoim spadkobiercą. Bądź moim synem, a zyskasz znaczącą pozycję mimo uprzedzeń i nieporozumień, przez które mieszkańcy odwrócili się ode mnie.

Zeke myślał szybko, lecz niewiele przychodziło mu do głowy. Jedno wiedział na pewno: będzie potrzebował maski. Bez niej niczego nie zdziała, co do tego Minnericht się nie mylił.

— Nie chcę… — powiedział, ale nie zdołał znaleźć odpowiednich słów, by dokończyć to zdanie. Zaczął więc raz jeszcze od początku, już spokojniej w obliczu obojętności bijącej od maski doktora. — Nie chcę wracać do pokoju.

Minnericht wyczuł okazję do zawarcia satysfakcjonującego go kompromisu.

— Na zewnątrz także nie możesz wyjść — zauważył.

— Owszem — odparł chłopak. — Dotarło to do mnie, ale chcę wiedzieć, gdzie jest moja mama.

— Mogę cię zapewnić, chłopcze, że ja również. Zaczniesz się zachowywać jak cywilizowany człowiek, jeśli ci coś przyrzeknę?

— Zobaczymy.

— Dobrze, podejmę takie ryzyko. Obiecuję ci zatem, że jeśli zdołamy odnaleźć twoją matkę, sprowadzimy ją tutaj i będziesz mógł się z nią spotkać, a nawet odejść z nią, jeśli taka będzie wasza wola. Czy to wystarczająco uczciwa propozycja?

W tym właśnie problem — oferta wydawała się zbyt korzystna.

— Jaki jest w tym haczyk?

— Nie ma żadnego haczyka, synu. A jeśli jakiś będzie, to tylko ze strony twojej matki. Ale jeśli naprawdę zależy jej na twoim dobru i przyszłości, sama namówi cię do pozostania tutaj. Jesteś bardzo mądrym dzieckiem, stąd wiem, że obaj będziemy mogli nauczyć się czegoś od siebie. Mogę zapewnić ci o wiele lepsze życie niż ona, na przykład…

— Aha, już rozumiem. Zapłaci jej pan, żeby mnie tu zostawiła.

— Nie bądź prostacki.

— No przecież o to panu chodzi, nie? — zauważył Zeke już bez gniewu w głosie. Był zaskoczony, zawiedziony i skołowany. Otrzymał jednak obietnicę, która była dobrym punktem wyjścia bez względu na to, czy zostanie dotrzymana. — Z tym że mnie to mało obchodzi. Możecie to załatwić między sobą, jak chcecie. Mam to gdzieś. Chcę tylko, żeby nic jej się nie stało.

— Widzisz, że możemy się dogadać? Znajdę ją i sprowadzę tutaj. Potem ustalimy resztę szczegółów. Na razie mamy do czynienia z pierwszym wspólnym, rodzinnym, rzekłbym, posiłkiem od wielu lat… Może powinniśmy go dokończyć — stwierdził, spoglądając gdzieś za plecy Zeke’a na człowieka, który stanął w progu. Był to ten sam dziwnie ubrany czarnoskóry mężczyzna z bielmem na oku. Sterczał z dumnie uniesioną głową, jakby chciał tym sposobem zwrócić na siebie uwagę Minnerichta.

— Chcę maskę — zażądał chłopak, zanim doktor do reszty stracił zainteresowanie jego osobą.

— Nie mogę ci jej dać.

— Prosił mnie pan o zaufanie. Dlaczego miałbym je okazywać, skoro pan tak jawnie pokazuje, że mi nie ufa? — zapytał Zeke.