— Rudi? — zapytał ostrożnie Zeke, stukając delikatnie w butelkę, którą leżący tulił do piersi. — Co się stało? Rudi?
Oddech Rudiego nagle przycichł, z płytkiego i świszczącego stał się niemal niesłyszalny. Rozszerzone źrenice, którymi obserwował wszystko lub nic, zaczęły się zwężać i wkrótce stały się maleńkie jak główki szpilek. Jego wnętrznościami targnął nagle mocny spazm, który wędrował od żołądka w górę klatki piersiowej, z rozedrganych ust wydobywał się coraz głośniejszy charkot. W końcu głowa odskoczyła mu do tyłu i strumień cuchnących wymiocin bluznął na spodnią część blatu stołu, opryskując przy okazji rękaw Zeke’a.
Chłopak odskoczył.
— Co się z tobą dzieje, Rudi?
Osterude nie odpowiedział. Zrobił to za niego ktoś stojący w drzwiach.
— Umiera. Tak jak chciał.
Zeke obrócił się na pięcie tak gwałtownie, że walnął ramieniem o kant stołu. Zabolało. Musiał się za nie chwycić.
— Angelino, do diaska, nie mogłabyś chociaż zapukać? Jak Boga kocham, tutaj nikt nie ma tego w zwyczaju.
— A dlaczego miałabym to robić? — zapytała, wchodząc do pomieszczenia i przysiadając obok niego z głośnym chrupnięciem w kolanach. — Ty nie masz niczego, czym mógłbyś mnie zastrzelić a on nawet nie wie, że tu jestem.
Zeke dołączył do niej, także przysiadając, trzymał się przy tym blatu i musiał pochylić głowę, by widzieć część pomieszczenia za meblem.
— Powinniśmy coś zrobić — stwierdził anemicznie.
— Niby co? Mówisz o niesieniu mu pomocy? Chłopcze, nie jestem w stanie mu pomóc, gdybym nawet chciała. Do diabła. Największa uprzejmość, jaką możemy mu teraz wyświadczyć, to kulka w łeb.
— Angelino!
— Nie patrz tak na mnie. Gdyby był psem, nie pozwoliłbyś mu tak cierpieć. Problem tylko w tym, że nie jest zwierzęciem, a ja nie widzę powodu, żeby nie miał trochę pocierpieć. Wiesz, co było w tej flaszce? W tej, którą tuli, jak nie przymierzając swoje dziecię?
— Nie wiem. — Sięgnął po nią i wyjął ze słabnącej dłoni Rudiego.
Ciecz przelewająca się na dnie odrapanej butelki była gęsta i niezbyt przezroczysta. Miała na wierzchu żółtawozielony nalot i cuchnęła kwasem, podobnie jak Zguba, może z dodatkiem soli albo nafty.
— Jeden Bóg to wie. To laboratorium chemiczne, w którym pracowali nad najgorszymi specyfikami, próbując sprawić, aby nadawały się do picia, palenia albo wdychania. Zguba to bardzo, ale to bardzo zła rzecz i naprawdę ciężko przerobić ją na coś, co może przyjąć człowiek. Nasz dezerter, czy jak kto woli Rudi, był uzależniony od wielu lat. To właśnie usiłowałam ci powiedzieć tam, w tunelu. Chciałam, abyś zrozumiał, że on prowadzi cię do Minnerichta w nadziei na nagrodę. Ta trucizna i tak zabiłaby go któregoś dnia, ale z tego co widzę, zrobi to jeszcze dzisiaj. — Skrzywiła się, spoglądając na butelkę i leżącego na podłodze.
— Powinniśmy mu pomóc — rzucił Zeke, jakby nadal protestował wobec nieuchronności śmierci tego człowieka.
— Czy to znaczy, że dojrzałeś już do wpakowania mu kulki w łeb?
— Nie!
— Ja też nie mam na to ochoty. Uważam, że dostał tylko to, na co sobie zasłużył, czyli ból i śmierć w męczarniach. Swego czasu uczynił wiele zła, by dostać kolejną porcję tego cuchnącego napoju, pasty czy proszku. Zostaw go tutaj. Nakryj czymś, jeśli uważasz, że tak będzie lepiej. On już nie wróci do tego świata. — Wstała, postukała dłonią o blat stołu i dodała jeszcze: — Idę o zakład, że nawet nie wiedział, co chleje. Wlazł tutaj w poszukiwaniu czegoś, czym mógłby się naćpać, i sięgnął po pierwszą flaszkę z brzegu.
— Naprawdę tak uważasz?
— Owszem. Tak to wyglądało moim zdaniem. Alistair nigdy nie grzeszył rozumem, a te resztki mózgu, które posiadał, już dawno zostały wypalone przez sok.
Zeke także podniósł się z kolan i zrzucił worek ze stołu prosto na drgającą konwulsyjnie głowę Rudiego. Gruby materiał stłumił nieco rytmiczny stukot kości o kamienną posadzkę. Nie mógł na to patrzeć.
— A pani co tu robi? — zapytał Angelinę po części dlatego, że chciał to wiedzieć, a po części z potrzeby zmiany tematu.
— Mówiłam ci przecież, że zamierzam go zabić.
— Wydawało mi się, że pani żartowała!
— Dlaczego? — zdziwiła się. Sądząc z wyrazu twarzy, naprawdę szczerze. — Nie był pierwszym człowiekiem po tej stronie muru, którego chciałam pozbawić życia, niemniej zajmował na mojej liście poczesne miejsce.
Zanim Angelina zdołała dodać coś jeszcze, Zeke spojrzał z niepokojem na sufit. Hałasy dobiegające z góry cichły, od czasu do czasu słychać było gniewny hurkot. Odgłosy dobijania się do drzwi w głębi poczekalni umilkły.
— Schody — wyszeptał. — Tam był jakiś człowiek.
— Jeremiasz. Zgadza się. Wielki facet, szeroki jak sam mur. Miał na sobie sporo żelastwa.
— Tak, o nim mówię. Czy on jest… dobry? — zapytał Zeke.
Księżniczka zrozumiała, o co mu chodzi.
— Ma swoje przywary, jak każdy, ale przyszedł tutaj, by pomóc.
— Komu? Mnie? Pani? — Chłopak cofnął się, wystawił głowę za drzwi i rozejrzał się w obie strony. — Gdzie on się podział?
Angelina stanęła obok niego w progu, potem wyszła na korytarz.
— Zdaje się, że przyszedł tutaj, by pomóc twojej matce — wyjaśniła. — Ona jest gdzieś w tych podziemiach. Jeremiaszu?! — zawołała.
— Nie tak głośno — próbował ją uciszyć Zeke. — Przyszedł tutaj po moją mamę? Wydawało mi się, że nikt nie wie, gdzie teraz jest.
— Skąd ten pomysł? Czy to wersja zdarzeń doktora Minnerichta? Nie pamiętasz, co o nim mówiłam, durny chłopaku? Ten człowiek jest zdradliwszy od żmii. Twoja mama przyszła tu ze dwa dni temu albo wczoraj, a Jeremiasz poszedł za nią, ponieważ sądził, że nasz doktorek może jej zrobić krzywdę. Jeremiaszu! — wydarła się raz jeszcze.
— Ona jest tutaj? — Zeke chwycił staruszkę za łokieć i potrząsnął nim. — Cały czas była na dworcu?
— Gdzieś tutaj w każdym razie. Miała wrócić do Skarbców przed świtem, ale się nie pojawiła, więc wszyscy sztywniacy wyruszyli w kierunku dworca, aby ją odnaleźć. Wątpię, żeby odeszli, zanim ją dostaną. — Na koniec po raz trzeci wykrzyczała imię człowieka w pancerzu: — Jeremiaszu!
— Nie tak głośno — poprosił ją Zeke. — Nie powinna pani tak wrzeszczeć!
— A jak inaczej go tu znajdę? Uspokój się. Na tym poziomie nie ma żywej duszy, a przynajmniej nie było tu nikogo, kiedy ostatni raz sprawdzałam.
— Kilka minut temu był tutaj Yaozu — poinformował ją chłopak. — Sam go widziałem.
Angelina zmierzyła go surowym wzrokiem.
— Nie okłamuj mnie, chłopcze, dopiero co widziałam tego cholernego żółtka na powierzchni. Powiadasz, że zwiał na ten poziom? Skoro przyszedł aż tutaj, musisz mi powiedzieć, w którą stronę pobiegł.
— Tam. — Zeke wskazał jej załom korytarza. — Na prawo.
— Jak dawno temu?
— Może kilka minut — dodał, lecz zanim się oddaliła, zdążył ją chwycić za rękę. — Gdzie mogą przetrzymywać moją mamę?
— Nie wiem, chłopcze, i nie mam czasu, żeby się nad tym zastanawiać. Muszę ścigać tego zdradzieckiego bękarta.
— Chwileczkę! — Może nie był to krzyk, Zeke jednak włożył w to słowo znacznie więcej mocy niż w poprzednio wypowiadane zdania. Nigdy wcześniej nie używał takiego tonu. Puściwszy jej rękę, dokończył już znacznie spokojniejszym głosem: — Twierdziła pani, że wszystko, co mi powie doktor Minnericht, będzie kłamstwem, ale nie tak dawno usłyszałem, że moja mama przyszła do miasta, by mnie szukać. Czy to prawda?