Rozprostowała rękę i spojrzała na niego wzrokiem, którego nie był w stanie rozszyfrować.
— To prawda — przyznała. — Przyszła tutaj za tobą. Minnericht zwabił ją do siebie razem z Lucy O’Gunning, którą wypuścił potem z podziemi dworca, dzięki czemu mogła wrócić po pomoc do Skarbców.
— Lucy… Pomoc… Skarbce… — powtarzał najważniejsze słowa z jej wypowiedzi, aczkolwiek nie rozumiał ich znaczenia. — Kim jest…
Angelina zaczynała się niecierpliwić.
— Lucy to jednoręka kobieta — wyjaśniła. — Jeśli ją zobaczysz, powiedz, kim jesteś, a zrobi wszystko, by cię stąd wyprowadzić.
Odsunęła się od niego i ruszyła biegiem w głąb korytarza, jakby uważała tę rozmowę za skończoną. Zeke dogonił ją i znowu chwycił mocno za rękę, osadzając w miejscu. To nie spodobało się starej Indiance. Pozwoliła się przyciągnąć chłopcu, ale z nożem w ręku. Jego ostrze poczuł na własnym brzuchu. Na razie mu nie groziła. Raczej dawała wyraźne ostrzeżenie.
— Zabieraj łapy — syknęła.
Puścił ją, słysząc te słowa, lecz zaraz zapytał:
— Gdzie mogli uwięzić moją mamę?
Rzuciła nerwowe spojrzenie na zakręt korytarza, potem spojrzała ze smutkiem na Ezekiela.
— Nie wiem, gdzie jest twoja mama. Zgaduję jednak, że musieli ją ukryć gdzieś w tych podziemiach. Może w jednym z pokoi tutaj, może piętro niżej. Zakradłam się tu kilka razy, ale nie mogę powiedzieć, bym znała te podziemia jak własną kieszeń. Jeśli spotkasz Jeremiasza, zostań z nim. To kawał chłopa i wie co robić, żebyś wyszedł stąd cały i zdrowy.
Zeke zrozumiał, że niczego więcej nie dowie się od niej, nie czekając zatem pognał w drugą stronę. Za plecami słyszał tupot stóp oddalającej się w przeciwnym kierunku Angeliny.
Podbiegł do pierwszych drzwi po lewej i otworzył je na oścież.
W pokoju za nimi znajdowało się tylko łóżko, miednica z wodą i komoda, czyli praktycznie to samo co w jego sypialni, tyle że sprzęty nie były tak czyste i eleganckie. Duszący zapach kurzu uświadomił mu, że pokój jest nieużywany od bardzo dawna. Wrócił na korytarz, wołając Angelinę, lecz przypomniał sobie natychmiast, że przed momentem ruszyła w pościg za Yaozu. Odkąd umilkł stukot jej butów o kamienną posadzkę, wokół panowała kompletna cisza. Był sam w długim szerokim korytarzu z wieloma drzwiami.
Teraz jednak wiedział, co ma robić.
Sięgnął do gałki przy następnych drzwiach, ale okazały się zamknięte.
Wrócił do laboratorium. Rudi już nie oddychał albo robił to tak cicho i delikatnie, że Zeke, nawet nadstawiwszy ucha, nie mógł tego usłyszeć, gdy zakradł się w pobliże stołu. Nie dotykając leżącego na podłodze worka, przeszedł pod przeciwległą ścianę i sięgnął po złamaną laskę.
Była bardzo ciężka. Wydawała się też solidna mimo długiego pęknięcia na boku.
Wrócił biegiem pod zamknięte drzwi i zaczął uderzać ostrym końcem w gałkę. Walił nią tak długo, aż mechanizm rozpadł się na kawałki, a same drzwi odchyliły się do wnętrza.
Zeke przekroczył próg pomieszczenia wypełnionego masą śmiecia. Zgromadzone tutaj przedmioty nie wyglądały na cenne ani ważne, były za to bardzo stare, a niektóre mogły być groźne. Jedna ze skrzynek nie miała wieka. W środku Zeke zobaczył części do pistoletów, jakieś cylindry i zwoje drutu. W następnej, leżącej obok i otwartej, dostrzegł szklane rurki zagrzebane w trocinach.
Dalej jego wzrok nie sięgał, tylko bowiem dotąd docierało światło z korytarza.
— Mamo? — rzucił w ciemność, choć wiedział, że tutaj na pewno jej nie ma. Do tego pokoju od dawna nikt nie zaglądał.
— Mamo? — zapytał raz jeszcze na wszelki wypadek. Nikt mu nie odpowiedział.
Następne drzwi były otwarte, znalazł za nimi kolejne laboratorium zastawione stołami, nad którymi wisiały lampy na uchylnych wysięgnikach, zapewniające doskonałe oświetlenie z każdej strony.
— Mamo? — zawołał dla zasady, a gdy nie nadeszła odpowiedź, po prostu ruszył dalej.
Kiedy się odwrócił, tuż przed swoim nosem, nie dalej niż o cal, dostrzegł pancerz człowieka, którego Angelina nazywała Jeremiaszem. Jakim cudem ten zakuty w stal olbrzym potrafił się poruszać niczym kot, tego Zeke nie potrafił zrozumieć. Niemniej stał teraz przed nim, uniemożliwiając mu wykonanie pierwszego od kilku dni sensownego ruchu.
— Z drogi! — warknął chłopak. — Muszę znaleźć mamę!
— Przyszedłem tutaj, żeby ci pomóc, głuptasie. Wiedziałem, że to ty — oświadczył olbrzym, cofając się o krok, aby Zeke mógł opuścić laboratorium i wrócić na korytarz. — Wiedziałem.
— Gratuluję. Miał pan rację.
Pozostały już tylko jedne drzwi do otwarcia. Chciał ruszyć w ich kierunku, lecz Jeremiasz go powstrzymał.
— To zwykły schowek. Tam na pewno nie trzymają twojej mamy. Moim zdaniem zabrali ją na niższy poziom, do apartamentów doktora — powiedział.
— A to nie są jego apartamenty?
— Nie. To pokoje gościnne.
— Był pan tu już kiedyś?
— Tak, bywałem. Jak myślisz, skąd miałbym to sprzęcicho? Chodźmy do windy.
— Wie pan, jak ją uruchomić?
Jeremiasz nie odpowiedział, po prostu wszedł na platformę i przytrzymał kratę. Chłopak musiał podbiec i wskoczyć do klatki, która ruszyła w dół, zanim zdążył w niej wylądować.
— Co tu się dzieje? — zapytał, gdy zjeżdżali, trzęsąc się niemiłosiernie. — Nikt nie chce mi powiedzieć, co tu się dzieje.
— To się dzieje — Jeremiasz sięgnął do rączki, która uruchamiała hamulec — że przyszliśmy się rozliczyć z cholernym doktorkiem.
— Dlaczego? Dlaczego teraz?
Mężczyzna w pancerzu pokręcił głową.
— Teraz jest równie dobry czas jak kiedykolwiek indziej. Pozwalaliśmy całymi latami, by traktował nas jak psy. A on to wykorzystywał, wykorzystywał i tak bez końca. Ale dzisiaj podniósł rękę na córkę Maynarda, a tego nie daruje mu żaden sztywniak z tego miasta.
Zeke poczuł wielką ulgę z dodatkiem wdzięczności przy okazji.
— Naprawdę przyszliście tutaj, by pomóc mojej mamie?
— Zjawiła się tutaj, ponieważ chciała cię znaleźć. Doktor nie pozwoliłby jej na to, tak samo jak nie wypuściłby was stąd żywych. Tego jestem akurat pewien — dodał, wieszając się na rączce, by zatrzymać platformę. — Żadne z was nie powinno tutaj trafić, ale przyszliście oboje.
Odsunął kratownicę z taką siłą, że wyrwał ją z szyn i zepsuł. Zeke musiał wykopać ją, by wyjść z windy do kolejnego dobrze oświetlonego korytarza wyłożonego dywanami i otoczonego rzędami drzwi. Wyczuł nosem zapach dymu, ktoś tutaj rozpalił ogień. Wychwytywał znajome nutki w powiewach ciepłego powietrza. Czyżby ktoś palił orzechowymi polanami w kominku?
— Gdzie jesteśmy? Co to za korytarz? Mamo? Jesteś tu, mamo? Słyszysz mnie?
Na górze coś się stało. Głośny huk i towarzyszący mu wstrząs skojarzyły się Ezekielowi z wypadkami na wieży, gdy rozbił się o nią „Clementine”. Wyczuł pod nogami charakterystyczne drżenie. Teraz, gdy był tak głęboko pod ziemią, spowodowało o wiele większy atak strachu. Sklepienie ugięło się nad ich głowami z głośnym chrupnięciem. Ze szpar w betonie posypały się strumienie pyłu i kurzu.
— Co to było? — zapytał Zeke.
— Skąd mam wiedzieć?
Gdy przetoczył się nad nimi huk eksplozji, usłyszeli dziwne ryki i pomruki. Nawet Zeke — który do tej pory myślał z żalem, że przyjdzie mu opuścić miasto za murem, nie zobaczywszy ani jednego nieumarłego — zrozumiał, co może je wydawać.