Выбрать главу

— Nie licz na to.

Briar obróciła się na pięcie i wymierzyła ze sztucera do niskiej kobieciny o patykowatych kończynach i siwych włosach zaplecionych w gruby warkocz. Wyglądała na Indiankę, ale trudno było ocenić, z jakiego pochodzi plemienia. Miała na sobie niebieską marynarkę, dobrze skrojony płaszcz i o wiele za duże spodnie. Trzymała się za bok, spomiędzy jej palców wyciekały strużki krwi.

— Pani Angelino! — Zeke podbiegł do niej.

Briar opuściła lufę spencera, szybko jednak zmieniła zdanie i podniosła ją znowu, aby nie dać się zaskoczyć z innej strony. Znajdowali się w wielkiej sali z wieloma zamkniętych drzwiami. Nie potrafiła znaleźć niczego, co by mogło dać jej pojęcie, do czego służy to pomieszczenie. Było kompletnie puste, tylko pod jedną ze ścian umieszczono sporo poukładanych na sobie stołów. Obok dostrzegła stos połamanych i zgarniętych na kupę mocno zakurzonych krzeseł.

— Nie potrzebuje pani pomocy? — zapytała, oglądając się przez ramię.

— Nie. — Odpowiedź była stanowcza. — Nie dotykaj mnie, chłopcze.

— Ale pani została pchnięta nożem!

— To tylko draśnięcie, chociaż zniszczyło mi nowe ciuchy. Hej — zagadnęła Briar, stukając ją kościstą dłonią w ramię — jeśli zauważysz kompletnie łysego Chińczyka w czarnym płaszczu, wpakuj mu ode mnie kulkę między oczy, jeśli mogę prosić. Będę ci dozgonnie wdzięczna.

— Postaram się — obiecała matka Ezekiela. — Naprawdę jesteś księżniczką?

— Owszem. Do tego wściekłą jak wszyscy diabli, ale teraz skupmy się na ucieczce stąd. Jeśli tu zostaniemy, dopadną nas.

— Wracamy do Skarbców — powiadomiła ją Briar.

— Albo na wieżę — upierał się Zeke.

— Oba cele są równie dobre — odparła Angelina — choć na waszym miejscu udałabym się raczej do fortu. Jeśli chcecie wrócić za mur, możecie poprosić starego Claya, żeby was zabrał z miasta, jak tylko skończy naprawiać „Naamah Darling”.

— Clay jest tutaj? — zdziwiła się Briar. — W forcie?

— Naprawia statek.

Kolejna strzelanina nad ich głowami uświadomiła matce Ezekiela, że nie czas na zadawanie kolejnych pytań.

— Chwileczkę — poprosił Zeke. — Mamy iść na ten statek? Do tego kapitana wielkoluda? Nie ma mowy. Nie lubię go.

— Mówisz o kapitanie Clayu? — zapytała Briar. — To dobry człowiek. Bez obaw, zabierze nas stąd.

— Skąd ta pewność? — nie ustępował Zeke.

— Jest mi winien przysługę, a przynajmniej tak uważa. — Za załomem korytarza coś upadło i rozbiło się w drobny mak. Za ścianą rozległ się pospieszny tupot wielu zgniłych stóp. — Niedobrze — mruknęła.

— A nawet jeszcze gorzej — poparła ją Angelina, aczkolwiek w jej głosie nie dało się wychwycić złości.

Staruszka wyjęła ze skórzanej pochwy na plecach wielkokalibrową dwururkę i sprawdziła, czy jest naładowana. Rana na boku zaczęła obficiej krwawić, ledwie ją puściła, lecz przyjęła to bez jednego skrzywienia.

— Znasz te podziemia? — zapytała ją Briar.

— Na pewno lepiej niż wy. Choć też nie za dobrze. Niemniej potrafię znaleźć wejście i wyjście, jeśli o to pytasz.

— Możesz nas zaprowadzić do Skarbców?

— Owszem, ale nadal radzę, żebyście szli do fortu — warknęła, odpychając Zeke’a, który pomagał jej iść. — Daj mi spokój, chłopcze. Sama potrafię chodzić. Kłuje mnie trochę w boku, ale na pewno od tego nie umrę.

— Dobrze to słyszeć — stwierdziła Briar — bo mamy problem.

Z szybu windy doszły ich głośne jęki, w dach klatki zaczęły uderzać dziesiątki rąk. Moment później rozległ się zgrzyt i w dół posypały się skłębione ciała. Kilku zgnilasów zdołało się wydostać przez rozsuniętą kratę, pozostali wypełzali każdym otworem, jaki znaleźli.

Na czele nieumarłych szli kolejno: żołnierz, cyrulik i Chińczyk. Briar wymierzyła szybko i wpakowała dwie kule w oczodoły kolejnych zgnilasów, trzeciego, najbardziej oddalonego, trafiając tylko w ucho.

— Mamo! — wrzasnął Zeke.

— Stańcie za mną! — rozkazała Briar, lecz Angelina ani myślała jej słuchać i zdmuchnęła trzeciego nieumarłego, strzelając z dubeltówki.

Na leżące ciała wspięły się natychmiast następne zgnilasy, dyszące z pożądania i głodu. Szły tym razem ławą szeroką na sześciu, za nimi tłoczyło się drugie tyle poszarzałych postaci.

— Cofnijcie się! — zawołała Angelina. — Tam! — Wskazała drogę, oddając kolejny strzał.

Huk broni tego kalibru w ciasnym korytarzu był nie do zniesienia, zwłaszcza dla Briar i jej syna, którzy odnieśli obrażenia głów. Nie mieli jednak wyboru. Albo wytrzymają i będą strzelać dalej, albo się poddadzą i zginą. Obie kobiety zatem prowadziły nieustanny ogień do zbliżającej się masy nieumarłych, a Zeke sprawdzał drogę za ich plecami, będąc ich zwiadowcą na tyle, na ile potrafił wykonywać polecenia Angeliny.

— Po twojej prawej! To znaczy po tej drugiej prawej — poprawiła się natychmiast. — Tam powinny być drzwi, na samym końcu korytarza. Za kantorkiem!

— Są, ale zamknięte! — odkrzyknął Zeke. Ostatnie słowo utonęło w huku wystrzału spencera, Angelina jednak chyba zrozumiała.

— Osłaniaj mnie, złotko — rzuciła.

Zanim Briar zdążyła zareagować, Indianka obróciła się i odsunęła z drogi Zeke’a. Wpakowała śrut z drugiej lufy dubeltówki prosto w zamek i wyrwane z zawiasów drzwi poleciały daleko w tył.

— To wyjście zapasowe — wyjaśniła księżniczka. — Doktorek wciskał swoim ludziom, że to ślepy zaułek, ale zamontował sobie na szczycie tych schodów właz na wypadek, gdyby musiał się szybko ewakuować.

Zeke odsunął resztki zmasakrowanego skrzydła na bok, złoszcząc się w duchu, że nie będą mieli czym zamknąć drogi za sobą. Niestety nic na to nie mógł poradzić, więc zaraz przestał sobie zaprzątać tym głowę. Chciał przepuścić kobiety przodem, ponieważ jednak nie był uzbrojony, nie pozwoliły mu na to.

Matka chwyciła go jedną dłonią za kark i dosłownie wepchnęła w korytarz i sekundę później o mało nie wpadła na niego po oddaniu kolejnego strzału.

— Rusz tyłek! — pogoniła go Angelina, cofając się i przeładowując dubeltówkę.

Korytarz był mroczny i zagracony, lecz Zeke dostrzegł w końcu zarys schodów. Biegły w górę i w dół.

— Gdzie idziemy? — zapytał, stając na podeście, z którego wybiegały dwa ciągi stopni.

— W górę, na rany Chrystusa! — huknęła księżniczka, ponownie łamiąc śrutówkę. — Przedarliśmy się przez najgorszy odcinek, ale gdybyśmy zeszli na dół, odcięliby nas całkowicie. Jeśli chcecie przeżyć, musimy iść do końca tych schodów i wyjść na zewnątrz.

— Nie damy rady wyjść na górę — wysapała Briar, wystrzeliwując ostatni nabój w kierunku drzwi. Powaliła nim idącego na czele hordy zgnilasa, jego czaszka rozprysnęła się na kawałki, zanim padł. Dzięki temu odległość od czoła nadchodzącej masy rozkładających się nieumarłych do zwężenia klatki schodowej zwiększyła się do mniej więcej dziesięciu jardów.

— W górę, niech będzie w górę — mruknął Zeke, pokonując pierwsze stopnie.

— Na następnym piętrze też są drzwi. Tylko ciemno tam jak nie wiem. Musisz je wymacać. Powinny być otwarte, na ogół doktorek nie każe ich zamykać. Mam nadzieję, że mu się nie odmieniło — wydawała instrukcje Angelina z jakiegoś zacienionego kąta.