Выбрать главу

Zupełnie jej nie widział w tych ciemnościach. Po skręceniu na schody obie kobiety trafiły na przysłowiowe egipskie ciemności. Potrącały się nieustannie rękoma, łokciami i rozgrzaną od bezustannego prowadzenia ognia bronią, wycofując się w kierunku chaosu, jaki czynili żywi ludzie.

— Znalazłem drzwi! — oznajmił Zeke. Przekręcił gałkę i mało brakowało, by wylądował na podłodze, gdy poddały się bez najmniejszego oporu. Briar i księżniczka przecisnęły się jednocześnie, natychmiast zatrzaskując je za sobą. Pod ścianą stała gruba podpora. Z trudem udało im się zawlec ją i zaprzeć o gałkę.

Drzwi zadrżały, lecz wytrzymały pierwsze uderzenie hordy wygłodniałych zgnilasów. Podpora zaczynała się jednak ślizgać po gładkiej posadzce, więc Angelina dopchnęła ją raz jeszcze i przez chwilę obserwowała, czy znów się nie ruszy.

— Jak długo wytrzymają te drzwi? — zapytał Zeke, ale nie otrzymał odpowiedzi.

— Gdzie jesteśmy, księżniczko? — odezwała się moment później Briar. — Nie poznaję tego miejsca.

— Nałóżcie maski — rozkazała im Angelina, nie wdając się w żadne tłumaczenia. — Za moment będziecie ich potrzebowali. To dotyczy także ciebie, Zeke. Nakładaj maskę, i to już. Po wydostaniu się na powierzchnię będziemy musieli uciekać, ale nie uda ci się to, jeśli nie będziesz mógł oddychać.

Briar zawiesiła sobie sakwę na ramieniu, najwygodniej. Wcześniej uciekali w takim pośpiechu, że nie miała na to czasu. Dlatego zrobiła to teraz, z niekłamaną przyjemnością układając pasek w charakterystycznych zagłębieniach ciała. Wyjęła potem maskę i wsunęła głowę w skórzaną uprząż, pilnując, by Zeke zrobił to samo.

— Skąd ją masz? — zapytała. — To nie jest maska, którą zabrałeś z domu.

— Jeremiasz mi ją dał — odparł.

— Swakhammer? — zdziwiła się Briar. — Co on tutaj robi? — rzuciła pytanie w przestrzeń, niemniej Angelina poczuła się zobligowana do odpowiedzi.

— Nie wróciłaś na czas do Skarbców, kochanie, Lucy zebrała więc wszystkich przyjaciół i rozpętała to piekło. — Zaczerpnęła głośno tchu, jak gdyby coś ją zabolało. W płucach świszczało jej, jakby zostały przebite czymś ostrym. Gdy Briar spojrzała na ranę w jej boku, zobaczyła, że krew wciąż z niej wypływa.

— Przyszli tu po mnie? Żeby mnie ratować?

— Oczywiście, że przybyli ci na ratunek. Ale też by rozpocząć wojnę, której pragnęli od wielu lat. Nie chcę przez to powiedzieć, że nie chodziło im o wyrwanie cię z rąk doktorka, bo to było ich głównym celem, niemniej potrzebowali także dobrej wymówki, by wzniecić powstanie, a twoje zniknięcie dostarczyło im naprawdę dobrego powodu do podjęcia walki.

Briar widziała nad swoją głową lampy świecące, choć nie widziała w nich płomieni. Zwisały na linach oplecionych cieniutkimi przewodami, domyśliła się więc, że to nimi dostarczana jest energia, która rozpala szklane bańki. Nie dawały zbyt wiele światła, lecz wystarczało go, by mogli wspinać się dalej, nie ryzykując uderzenia się o coś albo wzajemnego postrzelenia. Pod wielkimi plandekami spoczywały dziwne kształty przypominające jakieś machiny, które ktoś postanowił pozostawić na uboczu. Obok nich złożono sterty skrzyń zapełniających sporą część tego niskiego, zimnego i zawilgłego pomieszczenia.

— Co to za miejsce? — zapytała.

— Magazyn — wyjaśniła Angelina. — Na dodatkowe wyposażenie. Takie, które ukradł albo zamierza wykorzystać w przyszłości, jeśli nadarzy się okazja. Gdybyśmy mieli czas i odpowiednie narzędzia, poprosiłabym cię, żebyś podłożyła tu ogień. Wszystko co tutaj jest, służy do mamienia ludzi i zabijania ich.

— Jak te laboratoria chemiczne na samym dole podziemi — mruknęła Briar.

— Nie, to coś zupełnie innego. Masz przed sobą machiny, które doktorek mógłby sprzedać różnym klientom. To pozostałości po konkursie, który Rosjanie urządzili, by zyskać urządzenie zdolne do poszukiwania złota pod ziemią i lodem. One mogą z niego uczynić krezusa, jeśli ta wojna potrwa dłużej.

— Przecież doktor jest już wystarczająco bogaty — zauważył Zeke.

— Widocznie nie aż tak bardzo, jak by sobie życzył. Tacy jak on nigdy nie mają dosyć, prawda, pani Wilkes? Dlatego przerabia te machiny na narzędzia zniszczenia, skoro nie było z nich pożytku w przemyśle wydobywczym. Odsprzeda je na wschodzie temu, kto zapłaci więcej.

Briar nie koncentrowała się na jej słowach. Chwyciła skraj najbliższej zasłony i uniosła ją, jakby to była sukienka. Po chwili wpatrywania się w mroczny kształt stwierdziła:

— Już ją kiedyś widziałam. Wiem, co to jest… to znaczy czym to powinno być… Nie mamy tutaj do czynienia wyłącznie z pozostałościami po konkursie.

— Słucham? — zainteresował się Zeke. — O czym ty mówisz, mamo?

— On kradnie wynalazki Leviego i przerabia je na własną modłę — sprecyzowała. — To machiny stworzone przez twojego ojca. Ta na przykład — zrzuciła plandekę z podłużnego dźwigopodobnego opancerzonego urządzenia na kołach — miała służyć do budowy wielkich statków. W każdym razie tak ją zachwalał potencjalnym kupcom. Jej zadaniem było… niestety zapomniałam, do czego dokładnie miała służyć. Zdaje się, że do przenoszenia fragmentów kadłuba w jedną i drugą stronę doku, żeby wyręczyć w tej pracy ludzi. Wtedy w to nie uwierzyłam i teraz też nie mam zamiaru.

— Dlaczego? — zainteresował się Zeke.

— Ilu właścicieli stoczni, których znasz, potrzebowałoby przenośnika pocisków artyleryjskich i pojemników na proch? Nie byłam aż tak głupia, po prostu wolałam nie wiedzieć, co on tam produkuje.

— Zatem Minnericht nie jest… — zaczął jej syn.

— Oczywiście, że nie jest — zapewniła go Briar. — Przyznam, że przez moment tak myślałam. Jest podobnego wzrostu i… budowy. Rozumiesz? Jest taki jak on, ale to na pewno nie Levi.

— Wiedziałem. Cały czas to czułem.

— Naprawdę?

Zeke odwrócił się do Angeliny.

— Powiedziała mi pani, abym nie wierzył w ani jedno słowo tego człowieka, i posłuchałem pani. Ale on cały czas próbował mi to wmówić.

— Dobrze postąpiłeś — zapewniła go matka. — A co z tobą, księżniczko? Dlaczego ty masz tak niezachwianą pewność, że doktorek nie jest moim byłym mężem? Ja miałam osobiste powody, by to sprawdzić, a co ciebie do tego skłoniło?

Indianka schowała dubeltówkę do futerału na plecach, spojrzała na ranę, skrzywiła się i nakryła ją dłonią.

— To stary sukinsyn. Zawsze taki był. A ja… — Angelina ruszyła w głąb oświetlonego korytarza, oddalając się od coraz bardziej nadwerężonych drzwi. — Cóż, ze mnie też suka.

— To pani syn? — Ezekielowi ze zdziwienia opadła szczęka.

— Może wyraziłam się nie do końca precyzyjnie. Dawno temu był mężem mojej córki Sary. Doprowadził ją do szaleństwa, a potem zabił. — Do oczu napłynęły jej łzy, lecz nie przełknęła ich, choć powinna. Tę prawdę ukrywała w głębi serca od wielu lat, ale przez wypowiedzenie jej na głos wcale nie poczuła się lepiej. — Moja córka powiesiła się we własnej kuchni. I chociaż ten drań jej nie zastrzelił, nie podciął żył ani nie otruł… to jestem pewna, że tylko on był winien tej śmierci.

— Zatem wiesz, jak on się naprawdę nazywa? — wtrąciła Briar.

— Bo na pewno nie Minnericht. Nie ma charakterystycznego niemieckiego akcentu jak ludzie z Hesji, których spotkałam.

— Nazywa się Joe. Joe Foster. Nie ma chyba człowieka ochrzczonego bardziej pospolitym imieniem i nazwiskiem, stąd też jego niechęć do nich, jak sądzę. Gdyby miał tylko okazję, natychmiast po uwolnieniu Zguby i zbudowaniu muru skradłby tożsamość Leviego Blue. Zrobiłby to od razu i bez wahania. Niestety, podczas ucieczki doznał poważnych obrażeń. Jeśli widzieliście jego twarz, wiecie, o czym mówię. Został poparzony w pożarze dawno temu, gdy ludzie sądzili jeszcze, że Zgubę da się zniszczyć ogniem. Z tego powodu musiał przejąć osobowość Leviticusa wolniej, po kawałku, tak jak wykradał mu te wynalazki, narzędzia i zabawki. Potrzebował czasu, by zrozumieć, na jakiej zasadzie działają.