Выбрать главу

Briar nie potrafiła myśleć o złowieszczym doktorze Minnerichcie jako o Joem Fosterze. To nazwisko zupełnie do niego nie pasowało. Nie pasowało do człowieka o tak wybujałym ego i osobowości, które natychmiast przywodziły jej na myśl dawno zmarłego męża. Nie rozmyślała o tym jednak zbyt długo.

— Posłuchaj — szepnęła Angelina, przykładając zakrwawione palce do ust. — Powiedz, czy nadal ich słyszysz.

Miała na myśli zgnilasów wciąż dobijających się do zablokowanych drzwi w korytarzu za nimi.

— Tak, słyszę ich — przyznała Briar.

— To dobrze. Bardzo dobrze. Dopóki ich słyszymy, wiemy, gdzie się znajdują. A czy z góry także dobiegają jakieś dźwięki? — Oderwała palce od ust i wskazała nimi na sufit.

— Co tam jest? — zapytała Briar.

— Znajdujemy się pod poczekalnią, w której zaczęła się strzelanina.

— Tak, pamiętam — wtrącił Zeke. — Jeremiasz tam wrócił, kiedy usłyszał, że nadchodzą zgnilasy.

Gdy kończył to mówić, podziemiami dworca wstrząsnęła niezwykle głośna eksplozja. Tuż po niej usłyszeli odgłosy osypującego się tynku, spadających z wysokości cegieł. Po chwili, kiedy ucichły echa eksplozji, tylko łomot walących się gdzieś ścian dobiegał do ich uszu.

Zatrzymali się.

— To nie zabrzmiało jak Stokrotka — mruknęła Angelina, robiąc zatroskaną minę. — Wiesz, o czym mówię? — zapytała Briar.

— Tak, wiem. To na pewno nie był ten dźwięk.

— Słyszałem go raz. Jeremiasz powiedział, że wywołuje go pistolet soniczny.

— To niedobra wiadomość — wymamrotała pod nosem księżniczka. — Jezu, mam nadzieję, że nic mu się nie stało. To taki kawał chłopa i ma na sobie masę ciężkiego sprzętu. Nie, na pewno nic mu nie jest. Ale zatrzymamy się tam na moment i sprawdzimy.

— Nie zostawię go tutaj — oznajmiła Briar. — Naprawdę mi pomógł. Jeśli jest ranny…

— Jeszcze się z gąskami nie witaj, pani Wilkes. Przyjdzie na to czas. Nie słyszę już strzelaniny na górze, a ty?

— Ja też nie — przyznała Briar.

— To jest nas troje — dodał Zeke. — Może przenieśli się gdzie indziej albo wszyscy zginęli.

— Wolałabym, żebyś nie traktował tego tak lekko — napomniała go matka. — Ja polubiłam tych ludzi. To moi przyjaciele z baru U Maynarda i ze Skarbców. Byli dla mnie dobrzy, chociaż wcale nie musieli. Pomagali mi cię szukać. Wątpię, abym zdołała przeżyć, gdyby nie oni.

Za kolejnymi drzwiami, nieoznakowanymi i niewyróżniającymi się niczym, Angelina wskazała kolejne schody. Briar nie przypuszczała, że tak szybko będzie musiała się znowu wspinać, ale nie narzekała. Ruszyła przodem, ciągnąc za sobą Ezekiela. Coraz bardziej martwiła się o zranioną w brzuch Indiankę i choć podziwiała jej upór i odwagę, nie dawała się zwieść buńczucznej pozie Angeliny. Staruszka potrzebowała doktora, prawdziwego i w dodatku naprawdę dobrego, a o takiego w tej okolicy było raczej trudno.

Jedyną tak tytułowaną osobą, o której Briar słyszała za murem, był… Minnericht. Miała jednak przeczucie, że gdyby nawet ich drogi ponownie się skrzyżowały, ten drań nie przejawiałby wielkiej ochoty na okazanie pomocy.

Rozdział 27

Briar przywarta do drzwi i nasłuchiwała uważnie, przyłożywszy ucho do szczeliny. Po drugiej stronie panowała idealna cisza, więc skorzystała z okazji i naładowała magazynek sztucera, wygrzebując po ciemku naboje z dna sakwy. Trochę to trwało, ale ona także potrzebowała tej chwili spokoju i odpoczynku.

— Idę przodem — oznajmiła w końcu. — Rozejrzę się.

— Ja też mogę iść pierwsza — zaprotestowała Angelina.

— Owszem, ale mój sztucer potrafi wystrzelić więcej niż dwa razy, jeśli zajdzie potrzeba. Lepiej przypilnuj mojego syna — rzekła Briar, przekręcając gałkę w drzwiach i pozwalając, by ich skrzydło powoli odsunęło się od framugi.

Wysunęła najpierw lufę sztucera, potem głowę z twarzą ukrytą za maską. Obróciła ją mocno w prawo i w lewo, aby ogarnąć całość pomieszczenia przez niewielkie szkła wizjerów. Jej własny oddech brzmiał zbyt głośno, wzmacniany dodatkowo przez skórę maski zakrywającą nos i usta, tej samej, którą miała na sobie, gdy zeskakiwała z ładowni statku na szczyt żółtej rury. Nie przypuszczała, że zdoła do niej tak przywyknąć.

Poczekalnia wyglądała zupełnie inaczej niż poprzednio. Wspaniale wykończona sala nosiła widoczne ślady gwałtownej, choć toczonej na niewielkiej przestrzeni bitwy. Ciała jej poległych uczestników leżały na posadzce i zwisały z rzędów obitych siedzeń. Na pierwszy rzut oka Briar doliczyła się jedenastu ofiar, potem zajęła się obserwacją ogromnej dziury w ścianie — otwór tych rozmiarów mógłby zrobić sam Kościotrzep.

W niej na skraju rumowiska, w które zamienił się kawał grubej ściany, Briar zauważyła ludzką stopę. Wyglądało to tak, jakby ktoś rąbnął w mur z całej siły, rozwalił go i padł w gruzach.

Przytomnie omiotła wzrokiem pozostałe zakątki poczekalni, ale sama przed sobą musiała przyznać, że zrobiła to pospiesznie i niedbale. Nie niepokojąc księżniczki i syna, wciąż tkwiących na mrocznej klatce schodowej, podbiegła do otworu, z którego wystawała noga, i przeczołgała się na drugą stronę stosu cegieł, pokruszonego marmuru i zaprawy.

Pozwoliła, by spencer zsunął się jej z ramienia, i ułożyła go obok sakwy.

— Swakhammer — powiedziała, stukając palcem w jego hełm.

— Swakhammer!

Nie zareagował. Jego maska wydawała się nietknięta, reszta ciała również, aczkolwiek gdy wsunęła palce w szczelinę pancerza, wyczuła miejsce, które wydało jej się mocno opuchnięte. Znalazła też krew, i to całkiem sporo. Potem zauważyła, że jego noga spoczywa pod bardzo nienaturalnym kątem, musiała być złamana poniżej kolana. Gdy jej dotknęła, część łydki zakołysała się bezwiednie, obciążona okutym stalową blachą butem.

Zeke nie wytrzymał nerwowej atmosfery oczekiwania i opuścił schronienie w chwili, gdy zabierała się do ściągnięcia Swakhammerowi maski. Podbiegł do dziury w ścianie i zapytał:

— Ktoś tam jest?

— Jeremiasz.

— Coś mu się stało?

— Tak — burknęła. Prawie udało jej się zdjąć hełm, chociaż ciągle się trzymał na kilku sprężynkach i przewodach. W końcu zdołała go odrzucić, ale nie poleciał zbyt daleko.

— Swakhammer? Jeremiaszu?

Wnętrze maski zalała krew cieknąca z jego nosa i — to zaniepokoiło Briar najbardziej — z jednego ucha.

— Żyje? — dopytywał się Zeke.

— Martwi ludzie nie krwawią — zapewniła go matka. — Ale mocno oberwał. Jezu, Swakhammer. Co oni ci zrobili? Słyszysz mnie? Hej. — Delikatnie plasnęła go dłonią po obu policzkach.

— Hej. Co tu się stało?

— Natrafiłem na niego.

Filtrowany przez mechanizm maski głos Minnerichta spadł na nią niczym bicz boży, odbijając się głośnym echem od ścian hali pełnej zabitych ludzi i porozwalanych ścian. Serce zamarło w Briar ze strachu, chciała krzyknąć, ostrzec syna, by natychmiast uciekał do schronienia na schodach. Stał jednak przy otworze, obok buta Jeremiasza, wystawiony na strzał, że bardziej nie można.