Pani Cake często mruczała do siebie. Jej wargi poruszały się bezustannie, jak gdyby próbowała usunąć jakąś upartą pestkę, która tkwi między zębami.
Dotarła do wysokiej czarnej bramy uniwersytetu i zawahała się znowu, jakby nasłuchiwała wewnętrznego głosu.
Po chwili odstąpiła na bok i czekała.
Bill Brama leżał w ciemności na stryszku i czekał. Z dołu dobiegały czasem zwykle końskie dźwięki, wydawane przez w Pimpusia — jakiś ruch, kłapnięcie zębami… Bill Brama. A więc miał już imię. Oczywiście, zawsze miał imię, ale został nazwany od tego, co uosabiał, nie od tego, kim był. Bill Brama… Bardzo poważnie to brzmiało. Pan Bill Brama. Obywatel Bill Brama. Billy B… nie. Nie Billy.
Bill Brama głębiej zakopał się w sianie. Sięgnął pod szatę i wyjął złotą klepsydrę. W górnej części było zauważalnie mniej piasku. Schował klepsydrę z powrotem.
I dochodził jeszcze ten „sen”. Wiedział, na czym polega. Ludzie poświęcali mu sporo czasu. Kładli się, a potem sen nadchodził. Zapewne służył jakiemuś celowi. Bill Brama wyglądał go z zaciekawieniem. Będzie musiał ten sen przeanalizować.
Noc odpływała ze świata, spokojnie ścigana przez nowy dzień. Coś poruszyło się w kurniku po drugiej stronie podwórza.
— Duku-da… em.
Bili Brama przyglądał się dachowi stodoły.
— Kudu-daru… em. Szary brzask sączył się przez szczeliny.
A przecież jeszcze przed chwilą widział tam czerwony blask zachodzącego słońca!
Zniknęło sześć godzin.
Bili sięgnął po klepsydrę. Tak, poziom piasku był wyraźnie niższy. Kiedy Bill czekał, by doświadczyć snu, ktoś ukradł część jego… jego żvcia. A on nic nie zauważył…
— Kuku… kuku… em…
Zsunął się ze stryszku i wyszedł w rzadką mgłę świtu.
Podstarzałe kwoki obserwowały go podejrzliwie, kiedy zaglądał do kurnika. Stary i chyba dość zakłopotany kogut spojrzał gniewnie i wzruszył skrzydłami.
Od strony domu rozległy się dźwięki metalicznych uderzeń. Przed drzwiami wisiała stara żelazna obręcz od beczki, a panna Flitworth energicznie uderzała w nią chochlą.
Podszedł, żeby zbadać sprawę.
DLACZEGO ROBI PANI TYLE HAŁASU, PANNO FLIT-WORTH?
Odwróciła się gwałtownie, ze wzniesioną chochlą.
— Wielkie nieba, chodzisz jak kot! — zawołała.
JAK KOT?
— To znaczy, że cię nie słyszałam. — Cofnęła się o krok i obejrzała go dokładnie. — Jest w tobie coś dziwnego, Billu Bramo, czego nie mogę jakoś określić — stwierdziła. — Chciałabym wiedzieć, o co chodzi.
Siedmiostopowy szkielet patrzył na nią ze stoickim spokojem. Wyczuwał, że nie ma w tej sprawie nic do powiedzenia.
— Co chcesz na śniadanie? — zapytała staruszka. — Zresztą to i tak bez różnicy, bo będzie owsianka.
Później myślała: musiał zjeść owsiankę, bo jego miska jest pusta. Ale dlaczego nie mogę sobie tego przypomnieć?
Potem wynikła sprawa kosy. Wyglądał, jakby pierwszy raz oglądał coś takiego. Pokazała mu ostrze i uchwyt. Obejrzał je uprzejmie.
JAK PANI JĄ OSTRZY, PANNO FLITWORTH?
— Przecież jest już ostra, na miłość bogów!
JAK PANI JĄ OSTRZY BARDZIEJ?
— Nie da się. Ostra to ostra. Nie będzie ostrzejsza niż teraz. Machnął kosą w powietrzu i rozczarowany syknął przez zęby. W dodatku jeszcze trawa…
Łąka leżała wysoko na zboczu za farmą, ponad polem kukurydzy. Panna Flitworth obserwowała go przez chwilę.
Demonstrował najbardziej interesującą technikę, jaką w życiu widziała. Nie sądziła nawet, że jest ona fizycznie możliwa.
— Nieźle — stwierdziła w końcu. — Masz wymach jak należy i w ogóle.
DZIĘKUJĘ, PANNO FLITWORTH.
— Ale dlaczego jedno źdźbło trawy naraz?
Bili Brama spojrzał na równe rzędy skoszonej trawy.
A MOŻNA INACZEJ?
— Można ściąć wiele za jednym zamachem…
NIE. NIE. JEDNO ŹDŹBŁO NARAZ. JEDNO CIĘCIE, JEDNO ŹDŹBŁO.
— W ten sposób nie skosisz wiele — stwierdziła panna Flitworth.
WSZYSTKIE CO DO JEDNEGO, PANNO FLITWORTH.
— Naprawdę?
MOŻE MI PANI WIERZYĆ.
Panna Flitworth wróciła do chaty. Przez chwilę stała w kuchennym oknie i obserwowała, jak przesuwa się po zboczu daleka, ciemna figurka.
Ciekawe, co takiego zrobił, myślała. Na pewno ma Przeszłość. Podejrzewam, że jest jednym z tych Tajemniczych Przybyszów. Może popełnił kradzież i teraz się Ukrywa.
Skosił już cały łan. Jedno źdźbło naraz, ale w jakiś sposób szybciej niż ktoś, kto tnie pokos za pokosem…
Jedyną lekturą panny Flitworth był „Almanach farmera” i „Katalog nasion”, który mógł przetrwać w wygódce cały rok — jeśli nikt. nie chorował. Oprócz rzeczowych informacji o fazach księżyca i porach siewu, pozycja ta z niezdrową rozkoszą wyliczała rozmaite masowe mordy, brutalne rozboje i katastrofy, jakie spadały na ludzkość. Częste były teksty w rodzaju „15 czerwca, rok Prowizorycznego Gronostaja: Tego Dnia, 150 lat temu, niezwykła ulewa Gulaszu zabiła Człowieka w Quirmie” albo „14 osób zginęło z rak Chume'a, Notorycznego Miotacza Siedzi”.
Najważniejsza była świadomość, że wszystko to działo się daleko stąd, być może w wyniku nadprzyrodzonej interwencji. Jedyne, co przytrafiało się w okolicy, to z rzadka jakaś kradzież kury albo od czasu do czasu zabłąkany troll. Oczywiście, w górach żyli rozbójnicy i bandyci, jednak utrzymywali dobre stosunki z mieszkańcami i byli ważnym elementem lokalnej ekonomii. Mimo to wiedziała, że będzie się czuła bezpieczniej, jeśli ktoś jeszcze zamieszka na farmie.
SKOŃCZYŁEM, PANNO FLITWORTH.
— W takim razie idź nakarm świnię. Ma na imię Nancy.
NANCY, powtórzył Bill, obracając to słowo w ustach, jakby chciał je obejrzeć ze wszystkich stron.
— Po mojej matce.
PÓJDĘ I NAKARMIĘ ŚWINIĘ NANCY, PANNO FLLTWORTH.
Panna Flitworth miała wrażenie, że minęło ledwie kilka sekund.
SKOŃCZYŁEM, PANNO FLITWORTH.
Zerknęła na niego podejrzliwie. Następnie powoli i spokojnie wytarła ręce ścierką, wyszła na podwórze i skierowała się do chlewa.
Nancy aż po gałki oczne zanurzyła ryj w korycie z pomyjami.
Panna Flitworth rozważała przez chwilę, jaki wygłosić komentarz.
— Bardzo dobrze — rzekła w końcu. — Bardzo dobrze. Trzeba przyznać, że jesteś… szybki.
PANNO FLITWORTH, DLACZEGO KOGUT NIE PIEJE JAK NALEŻY?
— Och, to przecież Cyryl. Ma słabą pamięć. Zabawne, prawda? Szkoda, że nie potrafi się nauczyć.
Bili Brama znalazł w szopie kawałek kredy, wśród odpadków wyszukał deskę i bardzo starannie coś na niej pisał. Potem umocował deskę przed kurnikiem i ustawił przed nią Cyryla.
MASZ TO CZYTAĆ, powiedział.
Cyryl wytrzeszczył krótkowzroczne oczka na wypisane ciężkim gotykiem „Kuku-Ryku-Ku”. Gdzieś w jego szalonym kurzym móżdżku pojawiła się lodowata, ale wyraźna myśl, że powinien nauczyć się czytać. I to szybko.
Bill Brama siedział na sianie i rozmyślał. Miał uczucie, że miniony dzień był pełen wydarzeń. W ciągu tego dnia kosił trawę, karmił zwierzęta i naprawiał okno. Znalazł w stodole parę starych spodni; wydawały się bardziej odpowiednie dla Billa Bramy niż szata utkana z absolutnej ciemności, więc je włożył. A panna Flitworth dała mu słomkowy kapelusz z szerokim rondem.