Выбрать главу

Albert milczał.

ROZUMIEM, rzekł Śmierć i zdjął z gwoździa uprząż Pimpusia.

— Ale nie wydajesz się zmartwiony, panie! Czy naprawdę zamierzasz umrzeć?

TAK TO BĘDZIE WSPANIAŁA PRZYGODA.

— Będzie? Nie boisz się?

NIE UMIEM SIĘ BAĆ.

— Jeśli chcesz, mogę ci pokazać — zaproponował Albert.

NIE. CHCIAŁBYM SAM SIĘ NAUCZYĆ. BĘDĘ MIAŁ DOŚWIADCZENIA. NARESZCIE.

— Panie… Jeśli odejdziesz, czy będzie…

NOWY ŚMIERĆ ZRODZI SIĘ Z UMYSŁÓW ŻYJĄCYCH.

— Aha. — Albert odetchnął z ulgą. — A nie wiesz przypadkiem, jak będzie wyglądał?

NIE.

— Może lepiej… no wiesz, panie… Trochę posprzątam w domu, przygotuję spis inwentarza… takie rzeczy?

DOBRY POMYSŁ, zgodził się Śmierć możliwie łagodnym tonem. KIEDY ZOBACZĘ NOWEGO ŚMIERĆ, SZCZERZE CIĘ ZAREKOMENDUJĘ.

— Aha… Więc go zobaczysz, panie?

OCH, OCZYWIŚCIE. A TERAZ MUSZĘ JUŻ JECHAĆ.

— Jak to? Tak szybko?

NATURALNIE. NIE CHCĘ MARNOWAĆ CZASU! Śmierć poprawił siodło, po czym odwrócił się i z dumą podsunął Albertowi pod nos maleńką klepsydrę.

POPATRZ! MAM CZAS! NARESZCIE MAM CZAS!

Albert cofnął się nerwowo.

— A teraz, kiedy już go pan ma, co pan z nim zrobi? — zapytał. Śmierć dosiadł konia.

ZAMIERZAM GO SPĘDZIĆ.

Impreza trwała w najlepsze. Transparent z napisem „Żegnaj, Windle, po 130 Wspaniałych Latach” obwisł trochę od gorąca. Sytuacja osiągnęła ten stan, kiedy niczego już nie ma do picia oprócz ponczu i niczego do jedzenia oprócz dziwnego żółtego sosu i mocno podejrzanych tortilli, ale nikomu to nie przeszkadza. Magowie plotkowali ze sobą z wymuszoną wesołością ludzi, którzy widzieli się nawzajem przez cały dzień, a teraz widzą się nawzajem przez cały wieczór.

A pośród całego zamieszania siedział Windle Poons z wielką szklanicą rumu i w śmiesznym kapelusiku na głowie. W oczach miał łzy wzruszenia.

— Prawdziwe Przyjęcie Pożegnalne — mruczał do siebie. — Nie urządzaliśmy takich od czasu, kiedy Odszedł stary „Drapacz” Dziętopur. — Wielkie litery bez wysiłku wskakiwały na miejsca. — To było, mmm, w Roku Przerażającego, mmm, Morświna. Myślałem, że wszyscy już o nich zapomnieli.

— Bibliotekarz sprawdził dla nas szczegóły — wyjaśnił kwestor, wskazując dużego orangutana, który usiłował dmuchać w piszczałkę. — Przygotował też sos bananowy. Mam nadzieję, że ktoś zje go szybko.

Pochylił się.

— Nałożyć ci jeszcze trochę sałatki ziemniaczanej? — zaproponował donośnie i wyraźnie głosem, jakiego używa się zwykle do rozmów z imbecylami i ludźmi starymi.

Windle przysunął dłoń do ucha.

— Co? Co?

— Jeszcze! Sałatki! Windle?

— Nie, dziękuję.

— To może kiełbaskę?

— Co?

— Kiełbaska!

— Wczoraj dostałem po nich strasznego wzdęcia — odparł Windle. Zastanowił się przez chwilę i nałożył sobie pięć.

— Ehm… — krzyknął kwestor. — Nie wiesz przypadkiem, o której…?

— Co?

— O! Której?

— Wpół do dziesiątej — poinformował natychmiast Windle, odrobinę niewyraźnie.

— To miło — ucieszył się kwestor. — Dzięki temu reszta wieczoru jest, tego, wolna.

Windle pogrzebał w mrocznych zakątkach swojego wózka inwalidzkiego, cmentarza starych poduszek, książek z pomiętymi stronicami i starożytnych, na wpół wyssanych słodyczy. Wyjął nieduży notes w zielonych okładkach i wręczył go kwestorowi.

Kwestor przyjrzał się. Na okładce wypisano słowa: „Windle Poons — Yego Dziennik”. Plasterek bekonu służył za zakładkę kartki z dzisiejszą datą.

Pod Sprawami do Załatwienia drżąca ręka wpisała: Umrzeć.

Kwestor nie mógł się powstrzymać. Odwrócił stronę.

Tak. Pod jutrzejszą datą zapisano: Urodzić się.

Mimo woli spojrzał w bok, w stronę niedużego stolika pod ścianą. Mimo że sala była zatłoczona, wokół stolika pozostał obszar pustej podłogi, jakby czyjaś osobista przestrzeń, której nikt nie chciał naruszać.

W opisie ceremonii pożegnalnych umieszczono specjalne instrukcje dotyczące tego stolika. Musiał mieć czarny obrus z wyhaftowanymi kilkoma symbolami magicznymi. Na obrusie stała taca z najlepszymi kanapkami; obok kieliszek wina. Po dłuższej dyskusji magowie postanowili też dołożyć śmieszny papierowy kapelusik. Wszyscy zerkali tam wyczekująco.

Kwestor wyjął zegarek i pstryknięciem otworzył pokrywkę.

Był to jeden z tych nowomodnych zegarków ze wskazówkami. Wskazywał kwadrans po dziewiątej. Kwestor potrząsnął nim. Pod 12 otworzyła się mała klapka i demon wystawił głowę.

— Daj spokój, szefuniu — powiedział. — Pedałuję jak mogę najszybciej.

Kwestor zamknął pokrywkę i rozejrzał się niepewnie. Nikt jakoś nie miał ochoty podchodzić zbyt blisko Windle'a Poonsa. Kwestor uznał, że na nim spoczywa obowiązek prowadzenia uprzejmej rozmowy. Rozważył możliwe tematy — wszystkie wróżyły problemy.

Pomógł mu sam Windle Poons.

— Rozważam powrót na ten świat jako kobieta — oświadczył ze swobodą.

Kwestor kilka razy otworzył i zamknął usta.

— Nie mogę się już doczekać — ciągnął Windle. — Myślę, że może to być, mmm, świetna zabawa.

Kwestor rozpaczliwie przeszukiwał swój skromny repertuar inteligentnych uwag dotyczących kobiet. Pochylił się do pomarszczonego ucha Windle 'a.

— Czy nie wiąże się to… — Zastanowił się. — Ze zmywaniem? I słaniem łóżek, kuchnią i takimi rzeczami?

— Nie w takim, mmm, życiu, jakie mam na myśli — odparł stanowczo Windle.

Kwestor zamknął usta. Nadrektor zastukał łyżką o stół.

— Bracia — zaczął, kiedy zapadło coś zbliżonego do ciszy. Wywołał głośny i nierówny chór entuzjastycznych okrzyków.

— Jak wszyscy wiemy, zebraliśmy się tu dzisiaj, by uczcić, hm, zakończenie kariery zawodowej… Nerwowe śmiechy…

— …naszego drogiego przyjaciela i kolegi Windle'a Poonsa. Kiedy patrzę, jak siedzi tu wśród nas, przypominam sobie szczęśliwie historyjkę o krowie z trzema drewnianymi nogami. Jak się zdaje, żyła sobie kiedyś taka krowa i…

Kwestor zamyślił się. Znał już tę historyjkę. Nadrektor zawsze psuł pointę, zresztą kwestor miał inne sprawy na głowie.

Cały czas zerkał na mały stolik.

Kwestor był człowiekiem życzliwym, choć nieco nerwowym. Lubił swoją pracę. Pomijając wszystko inne, nikt z magów nie chciał zająć jego miejsca. Wielu pragnęło zostać nadrektorem, na przykład, albo mistrzem jednego z ośmiu obrządków magicznych, ale nikt nie marzył o spędzaniu długich godzin w gabinecie, przekładaniu papierów i dodawaniu kolumn liczb. Wszystkie dokumenty uniwersytetu zwykle trafiały na biurko kwestora, co oznaczało, że często kładł się do łóżka zmęczony, ale przynajmniej spał spokojnie i nie musiał pilnie sprawdzać, czy w nocnej koszuli nie ma jakichś nieproszonych skorpionów.

Zabicie maga wyższego stopniem uznawano za metodę awansu. Ale jedynymi ludźmi, którzy mogliby planować zabicie kwestora, byli ci, którzy czerpią spokojną rozkosz z równych rządków liczb — a tacy zwykle nie posuwają się do morderstwa[2].

Pamiętał swoje dzieciństwo, dawno temu w górach Ramtopów. Zawsze w Noc Strzeżenia Wiedźm zostawiali z siostrą szklaneczkę wina i ciastko dla Wiedźmikołaja. Wtedy wszystko było inne. On miał mniej lat, niewiele wiedział i prawdopodobnie był szczęśliwszy.

Nie wiedział na przykład, że pewnego dnia zostanie magiem i wspólnie z innymi magami będzie stawiał szklankę wina, ciasto, dość podejrzane paszteciki z kurczakiem i papierowy, kotylionowy kapelusik dla…

вернуться

2

Przynajmniej do chwili, kiedy nagle chwytają nóż do papieru i wycinają sobie drogę przez dział księgowości do historii medycyny sądowej.