Выбрать главу

To był głos Ludmiły — głęboki, ale atrakcyjny. Lupine obserwował ją zafascynowany. Windle uśmiechnął się; to jedna z zalet bycia martwym: dostrzega się rzeczy, na które żywi nie zwracają uwagi.

Człowiek-Wiadro odpowiedział piskliwym, nadąsanym głosem.

niby co on zrobi, jeśli mu powiem ? a za coś takiego mogę ściągnąć na siebie wielki stos kłopotów.

— Ale możesz chyba powiedzieć, czy dobrze zgaduję — zaproponował Windle.

taaak. może.

— Niczego nie musisz mówić — dodała pani Cake. — Wystarczy, że zastukasz dwa razy na „tak” i raz na „nie”, jak za dawnych czasów.

no dobrze.

— Proszę, panie Poons — zachęciła Windle'a Ludmiła. Miała głos, który Windle chętnie by pogłaskał. Odchrząknął.

— Myślę… — zaczął. — Znaczy, wydaje mi się, że to coś w rodzaju jajek. Pomyślałem: dlaczego śniadanie? A potem pomyślałem: jajka.

STUK.

— Hm… No cóż, może to jednak głupi pomysł. przepraszam, miało by ć raz na „tak” czy dwa razy na „tak”?

— Dwa — warknęło medium.

STUK. STUK.

— Aha — szepnął Windle. — I potem wykluwa się z nich coś z kółkami ma być dwa na „tak”?

— Tak!

STUK STUK.

— Tak myślałem, tak myślałem. Znalazłem jedno u siebie pod podłogą. Próbowało się wykluć, ale nie miało dość miejsca! — zawołał Windle.

Zmarszczył brwi.

— A co z nich się wylęgnie?

Mustrum Ridcully przebiegł truchtem do swojego gabinetu. Z haków nad kominkiem zdjął laskę, polizał palec i ostrożnie dotknął jej czubka. Strzeliła oktarynowa iskra i rozszedł się zapach naoliwionej cyny. Ruszył do drzwi.

I dopiero wtedy odwrócił się powoli, gdyż jego mózg właśnie przeanalizował zawartość zagraconego pokoju i zauważył coś niezwykłego.

— Co on tu robi, u licha? — mruknął.

Pchnął obiekt czubkiem laski. Obiekt zgrzytnął cicho i odjechał kawałek.

Przypominał trochę — ale nie za bardzo — wózki, które zwykle pchają przed sobą pokojówki, wózki wyładowane miotłami, świeżą pościelą i co tam jeszcze one wożą. Ridcully zanotował w pamięci, żeby omówić tę sprawę z ochmistrzynią. A potem o tym zapomniał.

— Te piekielne kołowate druciaki wszędzie się wpychają — wymamrotał tylko.

Przy słowie „piekielne” zmaterializowało się w powietrzu coś przypominającego wielką zieloną muchę z kocią paszczą, trzepocząc skrzydełkami zbadało pomieszczenie i pofrunęło za niczego j nieświadomym nadrektorem.

Słowa maga niosą moc. I słowa przekleństw niosą moc. A że siła życiowa niemal krystalizowała się w powietrzu, musiała szukać ujść gdzie to tylko możliwe.

Miasta, powiedział Człowiek-Wiadro, myślę, że to jaja miast.

Starsi magowie zebrali się w Głównym Holu. Nawet pierwszy prymus odczuwał niejakie podniecenie. Używanie magii przeciwko kolegom magom uważano za dowód złych manier, natomiast używanie jej przeciwko cywilom nie uchodziło.

A przecież od czasu do czasu dobrze jest kogoś przypalić. Nadrektor przyjrzał się im badawczo.

— Dziekanie, dlaczego ma pan całą twarz w paski? — zapytał.

— To kamuflaż, nadrektorze.

— Ach, kamuflaż?

— Yo, nadrektorze.

— No dobrze. Najważniejsze, że dobrze się pan z tym czuje.

Zaczęli się podkradać do tego kawałka gruntu, który stanowił osobiste terytorium Moda. To znaczy większość z nich się podkradała. Dziekan posuwał się ciągiem szybkich skoków, od czasu do czasu przyciskał się do muru i powtarzał pod nosem „Raz, dwa, trzy”.

Był całkowicie załamany, kiedy odkryli, że trzy pozostałe pryzmy nadal są tam, gdzie Modo je usypał. Ogrodnik, który wlókł się z tyłu i dwa razy został niemal zgnieciony przez dziekana, teraz zakrzątnął się wokół pryzm.

— Maskują się — stwierdził dziekan. — Moim zdaniem trzeba rozwalić te piekielne…

— Nawet się nie zagrzały — poinformował Modo. — Tamta była chyba najstarsza.

— Chcesz powiedzieć, że nie mamy z czym walczyć? — upewnił się nadrektor.

Ziemia zadrżała im pod nogami. A potem rozległ się cichy brzęk — od strony krużganku.

Ridcully zmarszczył brwi.

— Ktoś znowu jeździ tymi drucianymi pudłami — powiedział. — Dzisiaj znalazłem jedno w gabinecie.

— To nic — oświadczył pierwszy prymus. — jedno takie coś stało w mojej sypialni. Otworzyłem szafę i było.

— W szafie? — zdziwił się Ridcully. — Po co je pan tam schował?

— Nie schowałem. Przecież mówię. Myślę, że to chyba studenci. To ich typowe dowcipy. Kiedyś jeden z nich wsadził mi szczotkę do łóżka.

— Niedawno potknąłem się o coś takiego — przypomniał sobie nadrektor. — A kiedy potem szukałem, ktoś to zabrał. Zgrzytanie się zbliżyło.

— No dobra, panie, tak zwany Sprytny Dowcipnisiu — rzekł Ridcully i raz czy dwa znacząco uderzył laską w otwartą dłoń. Magowie cofnęli się pod ścianę.

Niewidoczny popychacz wózka był już prawie przy nich. Ridcully warknął i wyskoczył z ukrycia.

— Ha, mój młody… Niech to demony porwą!

— Nie zmyślaj — zaprotestowała pani Cake. — Miasta nie żyją. Wiem, ludzie czasem mówią, że tak, ale to nieprawda. Windle Poons obrócił w ręku szklaną kulę.

— Musiało ich złożyć tysiące — stwierdził. — Ale oczywiście nie wszystkie przetrwają. Inaczej tkwilibyśmy w miastach po uszy.

— Chce pan powiedzieć, że z tych małych kulek wylęgają się wielkie miasta? — zdziwiła się Ludmiła.

nie od razu. wcześniej występuje stadium ruchome.

— Coś z kółkami — domyślił się Windle. zgadza się. widzę, że już wiesz.

— Chyba wiedziałem. Ale nie rozumiałem. A co się dzieje po stadium ruchomym? nie wiem. Windle wstał.

— W takim razie pora to sprawdzić — rzekł.

Zerknął na Ludmiłę i Lupine'a. No tak. Właściwie czemu nie? Jeśli możesz komuś pomóc, Windle, skoro już tu jesteś, to twoje życie nie pójdzie na marne.

Trochę się przygarbił i pozwolił, by głos lekko mu zadrżał.

— Niezbyt pewnie ostatnio stoję na nogach — poskarżył się. — Byłbym niezwykle wdzięczny, gdyby ktoś pomógł mi w drodze. Czy zechcesz mnie odprowadzić na uniwersytet, panienko?

— Ludmiła ostatnio niewiele wychodzi, z powodu zdrowia… — zaczęła pospiesznie pani Cake.

— Czuję się doskonale — przerwała jej córka. — Mamo, wiesz przecież, że minął już cały dzień od peł…

— Ludmiła!

— Ale minął.

— W tych czasach młoda kobieta nie powinna samotnie chodzić po ulicach. To niebezpieczne.

— Ale ten wspaniały pies pana Poonsa odstraszy nawet najgroźniejszych bandytów.

Na to hasło Lupine zaszczekał uprzejmie i zaczął służyć. Pani Cake przyjrzała mu się krytycznie.

— Rzeczywiście, wygląda na bardzo posłuszne zwierzę — przyznała z wahaniem.

— Więc ustalone — ucieszyła się Ludmiła. — Pójdę po szal. Lupine przewrócił się na grzbiet. Windle trącił go nogą.

— Bądź grzeczny — powiedział.

Usłyszeli znaczące chrząknięcie Człowieka-Wiadro.

— Dobrze, dobrze — mruknęła pani Cake.

Sięgnęła po pęczek zapałek, wyjęła jedną, zapaliła paznokciem i wrzuciła do szklanki z whisky. Alkohol rozpalił się błękitnym płomieniem, a gdzieś w spirytystycznym świecie widmo solidnego drinka przetrwało dostatecznie długo.

Kiedy Windle wychodził, zdawało mu się, że słyszy upiorny głos, śpiewający jakaś piosenkę.