Выбрать главу

Wózek zahamował. Obrócił się odrobinę w jedną, potem w drugą stronę, jakby obserwował magów. Potem wykonał zwrot i odjechał z wielką szybkością.

— Łapać go! — ryknął nadrektor.

Wymierzył z laski i wpuścił małą ognistą kulę, która zmieniła niewielki obszar bruku w coś żółtego i bulgoczącego. Pędzący wózek zakołysał się mocno, ale jechał dalej; tylko jedno kółko stukało mu i piszczało.

— Jest z Piekielnych Wymiarów! — zawołał dziekan. — W kosza mu! Nadrektor uspokajająco położył dziekanowi dłoń na ramieniu.

— Nie bądź pan durniem. Stwory z Wymiarów mają więcej macek i różnych takich. Nie wyglądają na zrobione.

Odwrócili się, słysząc kolejny wózek. Turkotał spokojnie bocznym korytarzem i zatrzymał się, kiedy zobaczył — lub w inny sposób zarejestrował — magów. Po czym z godnym szacunku talentem próbował udawać wózek, który ktoś akurat w tym miejscu zostawił.

Kwestor podkradł się bliżej.

— Nic ci z tego wyglądu nie przyjdzie — powiedział. — Wiemy, że umiesz sam jeździć.

— Byłeś widziany! — oznajmił dziekan. Wózek udawał, że to go nie dotyczy.

— Przecież on nie może myśleć — stwierdził wykładowca run współczesnych. — Nie ma miejsca na mózg.

— Kto powiedział, że myśli? — zdziwił się nadrektor. — On tylko się rusza. Do tego żaden mózg niepotrzebny. Nawet krewetki się ruszają.

Przejechał palcami po drucianej siatce.

— Tak naprawdę krewetki są całkiem inte… — zaczął pierwszy prymus.

— Zamknij się pan — przerwał mu nadrektor. — Hm… Czy on rzeczywiście jest zrobiony?

— To drut — zauważył pierwszy prymus. — Drut to coś, co trzeba wyprodukować. I jeszcze kółka. Naturalne obiekty nie mają kółek.

— Ale kiedy przyjrzeć się z bliska, wygląda…

— …jak całość — dokończył wykładowca run współczesnych, który przyklęknął z wysiłkiem, żeby obejrzeć wózek dokładniej. — Bez połączeń. Zrobiony z jednej bryły. Jak maszyna, którą ktoś wyhodował. Przecież to śmieszne.

— Ale możliwe. Żyje chyba w Ramtopach taka odmiana kukułki, która buduje zegary, żeby w nich zamieszkać — przypomniał kwestor. — Prawda?

— Ach, to tylko rytuał godowy — odparł wykładowca run współczesnych. — Poza tym kukułcze zegary zawsze się spóźniają.

Wózek skoczył nagle w stronę szczeliny między magami i pewnie by mu się udało, gdyby tej szczeliny nie zajmował kwestor, który wrzasnął i przewrócił się, wpadając prosto do koszyka. Wózek nie zwolnił, lecz turkotał dalej. Kierował się do bramy.

Dziekan wzniósł laskę. Nadrektor chwycił ją i pchnął w dół.

— Mógłby pan trafić kwestora — ostrzegł.

— Tylko jedną małą kulę ognia!

— To kuszące, ale nie. Chodźmy. Za nim!

— Yo!

— Jak pan chce.

Magowie ruszyli w pogoń. Biegli rozkołysanym krokiem, a za nimi, przez nikogo niezauważone, brzęczały i trzepotały w powietrzu przekleństwa nadrektora.

Tymczasem Windle Poons prowadził swoją grupę do Biblioteki.

Podpierając się rękami, bibliotekarz Niewidocznego Uniwersytetu przebiegł szybko do drzwi wstrząsanych przeraźliwym stukaniem.

— Wiem, że tam jesteś — odezwał się głos Windle'a Poonsa. — Musisz nas wpuścić! To życiowo ważne!

— Uuk.

— Nie otworzysz?

— Uuk!

— W takim razie nie pozostawiasz mi wyboru… Pradawne kamienne bloki przesunęły się wolno. Posypała się zaprawa. Potem fragment ściany runął, a ukazał się Windle Poons stojący w windlepoonsokształtnym otworze. Zakaszlał, wzniecając tumany kurzu.

— Nie znoszę tego — stwierdził. — Cały czas mam uczucie, że folguję prymitywnym zabobonom.

Bibliotekarz wylądował mu na ramionach. Ku zdumieniu orangutana, reakcja była niemal zerowa. Trzystufuntowa małpa zwykle wywiera znaczny wpływ na tempo poruszania się zaatakowanej osoby, ale Windle nosił go jak kołnierz.

— Myślę, że powinniśmy szukać w dziale Historii Starożytnej — oświadczył. — A przy okazji: mógłbyś przestać ukręcać mi głowę?

Bibliotekarz rozejrzał się zdezorientowany. Ta technika nigdy dotąd go nie zawiodła.

I nagle rozdął nozdrza.

Bibliotekarz nie zawsze był małpą człekokształtną. Magiczna biblioteka to niebezpieczne miejsce pracy; w wyniku czarodziejskiej eksplozji bibliotekarz zmienił się w orangutana. Kiedyś był całkiem nieszkodliwym człowiekiem, ale teraz — gdy większość przyzwyczaiła się już do jego nowej postaci — mało kto o tym pamiętał. Jednak wraz z przemianą otrzymał klucz do całego zestawu zmysłów i wspomnień gatunkowych. Jedno z najgłębszych, najbardziej fundamentalnych, tkwiących najgłębiej, praktycznie w samych kościach, dotyczyło kształtów. Sięgało samego zarania inteligencji. Otóż kształty z pyskami, zębami i czterema łapami ewoluujący małpi umysł klasyfikował jako Złe Wieści.

Przez dziurę w murze przeszedł bardzo duży wilk, a za nim atrakcyjna młoda kobieta. Analiza sygnałów wejściowych bibliotekarza doznała chwilowej blokady.

— I jeszcze coś — ostrzegł Windle. — Całkiem możliwe, że mógłbym zawiązać ci ręce za plecami.

— lik!

— On nie jest zwyczajnym wilkiem. Możesz mi wierzyć.

— Uuk?

Windle zniżył głos.

— A ona, technicznie rzecz biorąc, nie jest całkiem kobietą — dodał.

Bibliotekarz obejrzał się na Ludmiłę. Znowu rozszerzył nozdrza i zmarszczył niskie czoło.

— Uuuk?

— No dobrze, może nie najlepiej się wyraziłem. Chodźmy już. Nie rób trudności.

Bibliotekarz bardzo ostrożnie zwolnił uchwyt i zsunął się na ziemię. Starał się utrzymywać Windle'a pomiędzy sobą a Lupine'em.

Windle strzepnął z szaty resztki tynku.

— Chcemy się czegoś dowiedzieć o życiu miast — wyjaśnił. — A przede wszystkim chcemy…

Rozległ się cichy turkot.

Druciany koszyk wyjechał nonszalancko zza masywnej ścianki najbliższego regału. Był pełen książek. Zatrzymał się, gdy tylko zdał sobie sprawę, że został zauważony, i próbował wyglądać tak, jakby w ogóle się nie ruszał.

— Stadium ruchome — szepnął Windle Poons. Druciany koszyk usiłował się wycofać tak powolutku, żeby nikt tego nie zauważył. Lupine warknął.

— Czy o tym mówił Człowiek-Wiadro? — spytała Ludmiła. Wózek zniknął. Bibliotekarz zawarczał i pognał za nim.

— Tak. Coś, co może się wydawać użyteczne — potwierdził Windle, nagle niemal maniakalnie uradowany. — Tak to działa. Najpierw coś, co chce się zatrzymać i gdzieś odłożyć. Tysiące nie znajdą odpowiednich warunków, ale to bez znaczenia, bo są ich tysiące. A kolejne stadium to coś, co się przydaje, może trafić wszędzie i nikt nawet nie pomyśli, że trafiło tam samodzielnie. Tylko że wszystko dzieje się w nieodpowiednim czasie!

— Jak miasto może być żywe? Jest przecież zbudowane z martwych części!

— Tak samo jak ludzie. Możesz mi wierzyć. Wiem. Ale chyba masz rację. Coś takiego nie powino się zdarzyć. To przez tę dodatkową siłę życiową. Ona… ona zakłóca równowagę. Zmienia w rzeczywistość coś, co nie jest naprawdę prawdziwe. To wszystko dzieje się za wcześnie i za szybko.

Usłyszeli głośny pisk bibliotekarza. Wózek wypadł zza następnego rzędu regałów i jak szalony, kręcąc kółkami, zmierzał do dziury w ścianie. Orangutan uparcie ściskał ręką uchwyt i powiewał z tyłu jak bardzo gruba flaga.

Wilk skoczył.

— Lupine! — krzyknął Windle.

Jednak od dnia, kiedy pierwszy jaskiniowiec potoczył ze wzgórza kawałek belki, psy mają głęboko zakodowany genetyczny przymus ścigania wszystkiego na kołach. Lupine szczekał już głośno…