…dla kogoś innego.
Kiedy był mały, też urządzali przyjęcia Strzeżenia Wiedźm. Zawsze odbywały się według pewnego schematu: gdy wszystkie dzieci były już prawie nieprzytomne z podniecenia, ktoś z dorosłych wołał wesoło: „Będziemy chyba mieli wyjątkowego gościa!”. I jakby na dany znak, za oknem rozbrzmiewało podejrzane dzwonienie i wchodził…
…wchodził…
Kwestor potrząsnął głową. Wchodził czyjś dziadek z przyprawioną brodą, oczywiście. Jakiś dziarski staruszek z worem zabawek, otrzepujący śnieg z butów. Ktoś, kto coś dawał.
Ale dzisiaj…
Oczywiście, stary Windle pewnie patrzy na to inaczej. Po stu trzydziestu latach śmierć może człowieka pociągać. Człowiek zaczyna się interesować, co będzie potem.
Splątana anegdota nadrektora z oporami zbliżała się do końca. Zebrani magowie roześmiali się uprzejmie, po czym spróbowali odgadnąć, na czym polegał dowcip.
Kwestor dyskretnie sprawdził godzinę. Było dwadzieścia po dziewiątej.
Windle Poons wygłosił mowę. Była długa, chaotyczna i niezrozumiała, a douczyła dobrych starych czasów. Windle myślał chyba, że większość zebranych wokół niego to ludzie, którzy w rzeczywistości zmarli kilkadziesiąt lat temu, ale nie miało to większego znaczenia. Magowie wyrobili sobie odruch niesłuchania Windle'a Poonsa.
Kwestor nie mógł oderwać wzroku od zegarka. Z wnętrza dobiegał zgrzyt pedałów — to demon cierpliwie pokonywał swą drogę do nieskończoności.
Dwadzieścia pięć po dziewiątej.
Kwestor myślał, jak to się odbędzie. Czy usłyszą — …Będziemy chyba mieli wyjątkowego gościa! — stuk kopyt na zewnątrz?
Czy drzwi naprawdę się otworzą, czy On przez nie przeniknie? Znany był przecież ze swej umiejętności przedostawania się do zamkniętych szczelnie pomieszczeń… Zwłaszcza do zamkniętych szczelnie pomieszczeń, jeśli się dobrze zastanowić. Wystarczy zamknąć się naprawdę szczelnie, a reszta jest już tylko kwestią czasu.
Kwestor miał nadzieję, że On użyje drzwi w zwykły sposób. Nerwy i tak miał już napięte do granic.
Gwar rozmów cichł powoli. Coraz więcej magów, jak zauważył kwestor, spoglądało na drzwi.
Windle znalazł się pośrodku bardzo taktownie rosnącego kręgu. Nikt go właściwie nie unikał, tyle że pozornie losowe ruchy Browna delikatnie odsuwały wszystkich coraz dalej.
Magowie widzą Śmierć. A kiedy mag umiera, Śmierć przybywa osobiście, by odprowadzić go z tego świata. Kwestor nie rozumiał, dlaczego jest to uznawane za zaszczyt…
— Nie wiem, na co się wszyscy tak gapicie — rzekł wesoło Windle. Kwestor otworzył pokrywkę zegarka. Klapka pod dwunastką odskoczyła.
— Może przestaniesz wreszcie tak potrząsać? — pisnął demon. — Tracę rachubę.
— Przepraszam — syknął kwestor. Była dziewiąta dwadzieścia dziewięć.
Nadrektor wystąpił przed zebranych.
— No to żegnaj, Windle — powiedział, potrząsając pergaminową dłonią starca. — Bez ciebie to miejsce nie będzie już takie samo.
— Nie wiem, jak sobie poradzimy — dodał z wdzięcznością kwestor.
— Powodzenia w następnym życiu — dodał dziekan. — Zajrzyj kiedyś, jeśli będziesz w pobliżu i… tego, no wiesz, będziesz pamiętał, kim byłeś.
— Nie zapominaj o nas — wtrącił jeszcze nadrektor. Windle Poons przyjaźnie kiwnął głową. Nie słyszał, co do niego mówią. Kiwał głową dla zasady.
Magowie jak jeden mąż odwrócili się w stronę drzwi. Klapka pod dwunastką odskoczyła znowu.
— Bim bim bom bim — powiedział demon. — Bimbo-bimbo bom bim bim.
— Co? — Kwestor drgnął wystraszony.
— Wpół do dziesiątej — wyjaśnił demon.
Magowie z lekkim wyrzutem spojrzeli na Windle'a Poonsa.
— Na co się gapicie? — zapytał.
Sekundowa wskazówka przesuwała się, piszcząc.
— Jak się czujesz? — zapytał głośno dziekan.
— Jak nigdy — odparł Windle Poons. — Zostało jeszcze trochę tego, mmm, rumu?
Magowie przyglądali się w milczeniu, jak nalewa sobie do kubka solidną porcję.
— Nie przesadzaj z tym — poradził zdenerwowany dziekan.
— Na zdrowie! — zawołał Windle Poons. Nadrektor zabębnił palcami o blat.
— Panie Poons — rzekł. — Czy jest pan całkiem pewien?
— Macie jeszcze te torturille? Nie żebym uznawał je za uczciwe jedzenie — dodał. — Zanurzać kawałki czegoś twardego w mazi… Co w tym takiego ciekawego? Najchętniej załatwiłbym teraz jeden z tych słynnych pasztecików Dibblera…
I wtedy umarł.
Nadrektor obejrzał się na magów, podszedł na palcach do wózka, ujął przetykaną niebieskimi żyłkami dłoń starca i sprawdził puls. Pokręcił głową.
— Tak właśnie chciałbym odejść — szepnął dziekan.
— Znaczy jak? Mamrocząc o pasztecikach? — zdziwił się kwestor.
— Nie. Spóźniony.
— Zaraz. Chwileczkę — odezwał się nadrektor. — Przecież to nie w porządku. Zgodnie z tradycją sam Śmierć się zjawia, kiedy umiera mag…
— Może był zajęty — podpowiedział szybko kwestor.
— Zgadza się — przyznał dziekan. — Słyszałem, że w okolicach Quirmu wybuchła poważna epidemia grypy.
— Zeszłej nocy był niezły sztorm — przypomniał wykładowca run współczesnych. — Pewnie sporo statków poszło na dno.
— I oczywiście jest wiosna, w górach ciągle schodzą lawiny.
— I zarazy…
Nadrektor w zadumie pogładził brodę.
— Hmm… — mruknął.
Jako jedyne spośród wszystkich stworzeń na świecie, trolle wierzą, że istoty żywe poruszają się w czasie do tylu. Jeśli przeszłość jest widoczna, a przyszłość ukryta, tłumaczą, to znaczy, że musimy stać tyłem do przodu. Wszystko, co żyje, porusza się tyłem. To bardzo interesująca idea, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę, że wymyśliła ją rasa, która większość czasu spędza na waleniu się nawzajem kamieniami po głowach.
Którakolwiek strona byłaby prawidłowa, Czas jest czymś, co żywe istoty posiadają.
Śmierć galopował w dół przez gęste czarne chmury. Teraz on także miał Czas. Czas swego życia.
Windle Poons wytężył wzrok w ciemności.
— Hej tam! — zawołał. — Halo… Jest tam kto? Ktoś mnie słyszy?
Odpowiedział mu daleki świst, jakby wiatru na końcu tunelu. — Pokaż się, pokaż, gdziekolwiek jesteś! — zawołał Windle z obłędną radością w glosie. — Nie martw się. Szczerze mówiąc, nie mogę się już doczekać.
Klasnął duchowymi dłońmi i zatarł je z wymuszonym entuzjazmem.
— Pora ruszać. Na niektórych z nas czeka nowe życie.
Ciemność pozostała nieruchoma. Nie pojawił się żaden kształt, nie zabrzmiał żaden głos. Była pusta, bez formy. Duch Windle'a Poonsa poruszał się wśród czerni.
Potrząsnął głową.
— Niech to licho porwie — mruknął pod nosem. — Coś tu się nie zgadza.
Pokręcił się jeszcze trochę, a potem, ponieważ nic lepszego nie przyszło mu do głowy, ruszył w stronę jedynego domu, jaki znał.
Był to dom, który zajmował od stu trzydziestu lat. Dom, który teraz nie spodziewał się jego powrotu i stawiał opór. Duch musi być albo bardzo potężny, albo wyjątkowo zdeterminowany, by taki opór pokonać, ale Windle Poons był przecież magiem od ponad stu lat. Poza tym przypominało to trochę włamanie do własnego mieszkania, gdzie mieszkało się przez długi czas. Człowiek wiedział, gdzie jest to metaforyczne, niedomykające się okno.