— Trzy stopy — stwierdził autorytatywnie dziekan. — Co najmniej.
— I tłuste jak masło — dodał Windle. Schleppel pomyślał chwilę.
— No dobrze — zgodził się z ociąganiem. — Może przespaceruję się tam i rzucę okiem.
Wielki sklep eksplodował i implodował równocześnie. Uzyskanie takiego zjawiska jest prawie niemożliwe bez ogromnego budżetu efektów specjalnych albo trzech zaklęć, działających przeciwko sobie. Zjawisko przypominało trochę ogromną chmurę, rozszerzającą się, a jednocześnie oddalającą tak szybko, że wkrótce zmieniła się w punkt. Ściany wygięły się i zostały wessane. Wyrwana ze zdeptanych pól gleba zwinęła się w spiralny wir. Nastąpił gwałtowny wybuch niemuzyki, który ucichł niemal natychmiast.
A potem już nic, tylko błotniste pole.
I tysiące białych płatków, niczym śnieg spływające z porannego nieba. Opadały bezgłośnie i lądowały na głowach gapiów.
— To chyba nie nasiona? — wystraszył się Reg Shoe.
Windle chwycił jeden z płatków. Był to nieregularny prostokąt, nierówny i pobrudzony. Z pewną dozą wyobraźni można było rozróżnić słowa:
— Nie — uspokoił Rega. — Chyba nie.
Spojrzał w niebo i uśmiechnął się. Nigdy nie jest za późno, żeby przeżyć dobre życie.
A kiedy nikt nie patrzył, ostatni ocalały wózek na Dysku zgrzytając smętnie, odtoczył się w zapomnienie nocy, zagubiony i samotny[18].
— Puka-gruka-fuk!
Panna Flitworth siedziała w kuchni. Z podwórza dochodziły smutne brzęki — to Ned Simnel i jego uczeń zbierali pogięte resztki Kombinatora Żniwnego. Garstka ludzi w teorii przyszła mu pomóc, ale tak naprawdę wykorzystywali okazję, żeby się rozejrzeć. Panna Flitworth zrobiła dla nich herbatę. Teraz siedziała z brodą opartą na dłoni i patrzyła w pustkę.
Ktoś zastukał w otwarte drzwi. Kurek wsunął swoją czerwoną twarz do wnętrza.
— Przepraszam, panno Flitworth…
— Hm?
— Przepraszam, panno Flitworth, ale w stodole jest szkielet konia! Je siano!
— Jak?
— Wszystko wypada z powrotem!
— Naprawdę? W takim razie go zatrzymamy. Przynajmniej tanio się wykarmi.
Kurek stal nieruchomo, mnąc w rękach kapelusz.
— Dobrze się pani czuje, panno Flitworth?
— Dobrze się pan czuje, panie Poons? Windle wpatrywał się w pustkę.
— Windle! — zawołał Reg Shoe.
— Hm?
— Nadrektor pytał, czy czegoś byś się nie napił.
— Chciałby szklankę wody destylowanej — odpowiedziała pani Cake.
— Jak to, zwykłej wody? — zdziwił się Ridcully.
— Tego właśnie chce.
— Chciałbym szklankę wody destylowanej, jeśli można — poprosił Windle.
Pani Cake była wyraźnie zadowolona z siebie. A przynajmniej widoczna jej część wydawała się zadowolona z siebie, to znaczy fragment pomiędzy kapeluszem a torebką, która stanowiła odpowiednik kapelusza i była tak duża, że kiedy pani Cake siedziała i trzymała ją na kolanach, wyciągała ręce w górę, żeby dosięgnąć ucha.
Kiedy Evadne Cake dowiedziała się, że zaproszono jej córkę na uniwersytet, wybrała się także. Zawsze przyjmowała, że zaproszenie dla Ludmiły jest również zaproszeniem dla jej matki. Takie matki istnieją wszędzie i chyba nic nie można na to poradzić.
Członkowie klubu Od Nowa rozmawiali z magami i starali się wyglądać, jakby sprawiało im to przyjemność. Było to jedno z tych kłopotliwych spotkań z długimi okresami milczenia, przerywanych sporadycznymi chrząknięciami i izolowanymi zdaniami typu „Jak to milo”.
— Przez chwilę byłeś jakby gdzie indziej, Windle — stwierdził Ridcully.
— Jestem po prostu trochę zmęczony, nadrektorze.
— Myślałem, że zombie nigdy nie sypiają.
— Ale i tak jestem zmęczony.
— Na pewno nie chcesz, żebyśmy jeszcze raz spróbowali z tym grzebaniem i całą resztą? Tym razem załatwilibyśmy wszystko jak należy.
— Dziękuję za troskę, ale nie. Chyba nie jestem stworzony do życia pozagrobowego. — Windle zerknął na Rega Shoe. — Przykro mi. Nie wiem, jak ty sobie z rym radzisz. — Uśmiechnął się przepraszająco.
— Masz wszelkie prawo, żeby być żywym albo martwym, według własnego wyboru — oświadczył stanowczo Reg.
— Człowiek-Wiadro twierdzi, że ludzie znowu porządnie umierają — wtrąciła pani Cake. — Więc chyba mógłby się pan umówić na spotkanie.
Windle rozejrzał się.
— Zabrała pańskiego psa na spacer — wyjaśniła pani Cake.
— Gdzie jest Ludmiła? — zapytał Windle. I uśmiechnął się z przymusem. Przeczucia pani Cake potrafiły być męczące.
— Chciałbym być pewny, że ktoś zadba o Łupinę'a, kiedy ja… odejdę — powiedział. — Czy mogłaby pani wziąć go do siebie?
— Cóż…
— Ale on jest… — zaczął Reg Shoe i dostrzegł wyraz twarzy Windle.
— Chociaż muszę przyznać, że pies w domu bardzo by mnie uspokoił — przyznała pani Cake. — Stale się martwię o Ludmiłę. Tylu się wokół kręci dziwacznych typów.
— Przecież pani co… — zaczął znowu Reg.
— Cicho bądź, Reg — przerwała mu Doreen.
— Więc sprawa załatwiona — ucieszył się Windle. — A ma pani jakieś spodnie?
— Co?
— Jakieś spodnie w domu?
— Przypuszczam, że znajdzie się coś po zmarłym panu Cake. Ale czemu…
— Przepraszani. Nie panuję nad myślami. Czasami sam nie wiem, co mówię.
— Aha — ucieszył się Reg. — Już rozumiem. Chcesz powiedzieć, że kiedy on…
Doreen szturchnęła go mocno.
— Och — powiedział Reg. — Nie zwracajcie na mnie uwagi. Zapomniałbym własnej głowy, gdyby nie była przyszyta.
Windle oparł się wygodnie i przymknął oczy. Słuchał oderwanych strzępków rozmów. Słyszał, jak Arthur Winkings pyta nadrektora, kto dekorował tu wnętrza i gdzie uniwersytet kupuje warzywa. Słyszał kwestora narzekającego na koszty wytępienia wszystkich przekleństw, które w tajemniczy sposób przetrwały ostatnie wydarzenia i zamieszkały w mroku pod dachem. A kiedy wytężył swój doskonały słuch, wykrywał nawet radosne krzyki Schleppela w piwnicy.
Nie potrzebowali go. Nareszcie. Świat nie potrzebował już Windle Poonsa.
Wstał cicho i powłócząc nogami, ruszył do drzwi.
— Wychodzę — oznajmił. — Może to trochę potrwać.
Ridcully odruchowo skinął mu głową i skupił się na tym, co mówił Arthur — że Główny Hol mógłby wyglądać całkiem inaczej i że wystarczy do tego tapeta w sosnowy deseń.
Windle zamknął za sobą drzwi i oparł się o gruby, chłodny mur.
A tak… Było jeszcze coś.
— Jesteś tu, Człowieku-Wiadro? — zapytał. skąd wiedziałeś?
— Zwykle jesteś w pobliżu.
hę hę, narobileś niezłych kłopotów, wiesz, co się stanie przy najbliższej pełni księżyca?
— Tak, wiem. I myślę, że oni też jakoś wiedzą. przecież on zmieni się w człowieha-wilka.
— Tak. A ona w kobietę-wilka.
racja, ale co to za związek, jeśli mogą być razem tylko jeden tydzień na cztery ?
— Może to szansa na szczęście nie gorsza niż trafia się większości ludzi. Życie nie jest idealne, Człowieku-Wiadro.
mnie to mówisz ?
18
Na światach, gdzie rozwija się hipermarketowa forma życia, panuje powszechne przekonanie, że ludzie zabierają ze sobą druciane kosze i zostawiają je w dziwnych, odosobnionych miejscach. Rzekomo z tego powodu zatrudnia się tam grupy młodych mężczyzn, którzy zbierają je w stada i przetaczają z powrotem. W rzeczywistości jest odwrotnie. Ci mężczyźni tO łowcy, tropiący swe zgrzytliwe ofiary po okolicy, poskramiający je i zmuszający do życia w niewoli. Możliwe.