Krótko mówiąc, Windle Poons wrócił do Windle'a Poonsa.
Magowie nie wierzą w bogów w taki sam sposób, w jaki większość ludzi nie uważa za konieczną wiary — powiedzmy — w stoły. Wiedzą, że stoły istnieją, wiedzą, że istnieją w pewnym celu, prawdopodobnie zgodziliby się nawet, że mają swoje miejsce w dobrze zorganizowanym wszechświecie. Ale nie widzą sensu wiary, sensu powtarzania „O wielki stole, bez którego jesteśmy niczym”. W każdym razie albo bogowie istnieją niezależnie od tego, czy się w nich wierzy, czy nie, albo istnieją jedynie jako funkcja wiary. Tak czy tak, można zignorować całą sprawę i w szczególności nie jadać na kolanach.
Mimo to tuż obok Głównego Holu na Niewidocznym Uniwersytecie wybudowano niedużą kaplicę. Wprawdzie magowie całkowicie popierają nakreśloną powyżej filozofię, to jednak nie można odnosić sukcesów jako mag, jeśli nadeptuje się bogom na odciski, nawet jeśli owe odciski istnieją wyłącznie w sensie eterycznym lub metaforycznym. Bo chociaż magowie nie wierzą w bogów, to z całą pewnością wiedzą, że bogowie wierzą w bogów.
W owej kaplicy właśnie leżało ciało Windle'a Poonsa. Uniwersytet wymagał, by ciało leżało tu przez dwadzieścia cztery godziny — od czasu krępującego wypadku sprzed trzydziestu lat i dotyczącego zmarłego Prissala „Figlarza” Teatara.
Ciało Windle'a Poonsa otworzyło oczy. Dwie monety brzęknęły o kamienną podłogę.
Skrzyżowane na piersi ręce wyprostowały się.
Windle podniósł głowę. Jakiś idiota położył mu na brzuchu lilię.
Spojrzał na boki. Przy obu jego skroniach stały świece.
Podniósł głowę jeszcze trochę.
Przy stopach też miał świece.
Dzięki losowi za starego Teatara, pomyślał. Gdyby nie on, oglądałbym teraz wewnętrzną stronę taniego sosnowego wieka.
Zabawne, pomyślał jeszcze. Ja myślę. Wyraźnie.
O rany!
Znowu położył się na wznak. Czuł, że duch wypełnia jego ciało niczym lśniący roztopiony metal wlewany do formy. Rozpalone do białości myśli płonęły w ciemnościach mózgu, popędzały leniwe neurony do działania.
Kiedy żyłem, było całkiem inaczej.
Ale przecież nie umarłem.
Nie jestem ani żywy, ani martwy.
Tak jakby nieżyjący.
Albo nieumarły.
Ojoj…
Poderwał się. Mięśnie, które od siedemdziesięciu czy osiemdziesięciu lat nie funkcjonowały jak należy, szarpnęły zbyt mocno. Po raz pierwszy w życiu… nie, poprawił się, lepiej powiedzieć „w okresie egzystencji”… ciało Windle'a Poonsa znalazło się pod całkowitą kontrolą Windle'a Poonsa. A duch Windle'a Poonsa nie miał zamiaru słuchać narzekań jakiegoś worka mięśni.
Teraz ciało stanęło na nogach. Stawy kolanowe opierały się przez chwilę, ale nie bardziej potrafiły wytrzymać atak woli, niż chory moskit mógłby wytrzymywać płomień lampy lutowniczej.
Drzwi kaplicy były zamknięte. Windle jednak odkrył, że najlżejszy nacisk wystarcza, by wyrwać zamek z drewna i zostawić odciski palców na metalu klamki.
— A niech mnie… — powiedział.
Wyprowadził siebie na korytarz. Odległy brzęk sztućców i gwar głosów sugerował, że trwa jeden z czterech codziennych uniwersyteckich posiłków.
Zastanowił się, czy wolno jeść komuś, kto jest martwy. Chyba nie, uznał.
A zresztą czy potrafiłby jeść? Nie o to chodzi, że nie był głodny. Po prostu… No cóż, wiedział, jak myśleć, a chodzenie i inne ruchy polegały tylko na kurczeniu dość oczywistych mięśni. Ale jak właściwie działał żołądek?
Windle zaczai sobie uświadamiać, że ludzkie ciało nie jest kierowane przez mózg, niezależnie od opinii mózgu w tej sprawie. Funkcjonuje dzięki dziesiątkom automatycznych systemów, które działają brzęcząc i tykając z precyzją, jakiej się nie zauważa, dopóki coś się nie zepsuje.
Przyjrzał się sobie ze sterowni czaszki. Popatrzył na bezgłośną chemiczną fabrykę wątroby z takim uczuciem, jakiego doświadcza budowniczy kajaków, kiedy ogląda urządzenia sterownicze skomputeryzowanego supertankowca. Tajemnice nerek oczekiwały, aż Windle nad nimi zapanuje. A jeśli już o tym mowa, to czym właściwie jest śledziona? Jak zmusić ją do pracy?
Serce w nim zamarło…
A właściwie nie zamarło.
— O bogowie — mruknął Windle i oparł się o ścianę. Jak ono działa? Sprawdził kilka nerwów, które wydały mu się odpowiednie. Jak to szło… skurcz… rozkurcz… skurcz… rozkurcz…
A były jeszcze płuca…
Jak cyrkowiec utrzymujący równocześnie osiemnaście talerzy… Jak człowiek usiłujący zaprogramować magnetowid na podstawie instrukcji tłumaczonej z japońskiego na holenderski przez koreańskiego zbieracza ryżu… A właściwie jak człowiek, który właśnie odkrywa, na czym polega całkowita samokontrola, Windle Poons ruszył niepewnie przed siebie.
Magowie Niewidocznego Uniwersytetu bardzo cenią solidne, obfite posiłki. Nie można oczekiwać, jak twierdzili, żeby człowiek zajmował się jakimiś poważniejszymi czarami bez zupy, ryb, dziczyzny, kilku dużych półmisków zimnego mięsa, jednego czy dwóch ciast, czegoś dużego i drżącego z bitą śmietaną na czubku, niewielkich pikantnych rzeczy na grzance, owoców, bakalii i miętowych czekoladek grubych jak cegły. To daje odpowiednią wyściółkę żołądka. Jest także bardzo istotne, by posiłki podawano o regularnych porach. To nadaje dniom właściwy kształt, jak mawiali.
Z wyjątkiem kwestora, naturalnie. Kwestor nie jadał dużo, ale żył nerwami. Był przekonany, że jest anorektykiem, ponieważ za każdym razem, kiedy patrzył w lustro, widział tam grubego człowieka. Był to nadrektor, który stał z tyłu i krzyczał na niego.
Nieszczęśliwy los zrządził, że właśnie kwestor siedział naprzeciw drzwi, kiedy Windle Poons je wyważył, ponieważ uznał to za łatwiejsze od grzebania przy klamce.
Kwestor przegryzł drewnianą łyżkę.
Magowie odwrócili się na ławach, by popatrzeć.
Windle Poons kołysał się przez chwilę, opanowując swoje struny głosowe, wargi i język. Po czym oznajmił:
— Myślę, że potrafię metabolizować alkohol. Nadrektor pierwszy odzyskał mowę.
— Windle! — zawołał. — Myśleliśmy, że nie żyjesz!
Sam musiał przyznać, że nie była to najlepsza kwestia. Nie kładzie się człowieka na katafalku, ze świecami i liliami dookoła, gdy się uważa, że biedaka trochę boli głowa i powinien zdrzemnąć się przez pół godzinki.
Windle postąpił kilka kroków. Najbliżsi magowie przewracali się niemal, usiłując zejść mu z drogi.
— Bo jestem martwy, ty młody durniu — wymamrotał. — Myślisz, że cały czas tak wyglądałem? Też mi coś. — Spojrzał niechętnie na zebranych magów. — Czy ktoś tu wie, co właściwie robi śledziona?
Dotarł do stołu i udało mu się usiąść.
— Pewnie ma jakiś związek z trawieniem — stwierdził. — Zabawne… Można przeżyć całe życie z tym paskudztwem tykającym spokojnie, czy co ono tam robi, bulgocze albo co, i człowiek nie ma pojęcia, do czego ono tak naprawdę służy. To tak jak wtedy, kiedy leży się w łóżku nocą i nagle słyszy, że własny żołądek albo coś innego robi „pripp-ipp-ginrmg”. Dla nas to tylko burczenie, ale kto wie, jak cudownie złożone reakcje chemiczne zachodzą w rzeczywistości…
— Jesteś nieumarłym? — zapytał kwestor, który w końcu odzyskał głos.
— Nie prosiłem o to — odparł zirytowany Windle Poons. Przyglądał się jedzeniu i myślał, jak, u demona, przerobić je na Windle'a Poonsa. — Wróciłem tutaj tylko dlatego, że nie miałem dokąd pójść. Myślicie, że to taka przyjemność?
— Ale przecież — odezwał się nadrektor — na pewno… no, znasz faceta, taki z czaszką i z kosą…