Выбрать главу

Polska flota nie była wielka, ale ambitna. Znaliśmy na pamięć jej nowoczesne, przeważnie w Anglii lub we Francji spuszczone na wodę jednostki i potrafiliśmy wymienić ich uzbrojenie, tonaż, prędkość w węzłach równie bezbłędnie, jak umieliśmy na przykład wyrecytować jednym tchem nazwy wszystkich lekkich krążowników włoskich czy wszystkich przestarzałych brazylijskich pancerników i monitorów.

Później Mahlke wyprzedził nas i w tej dziedzinie, płynnie i bez zająknienia cytował nazwy japońskich niszczycieli, od nowoczesnej, dopiero w trzydziestym ósmym roku zbudowanej klasy „Kasumi”, aż do wolniej płynących okrętów zmodernizowanej w dwudziestym trzecim roku klasy „Asagao”. Mówił: – „Humiduki”, „Satuki”, „Yuduki”, „Hokaze”, „Nadakaze” i „Oite”.

Recytowanie danych dotyczących jednostek polskiej marynarki nie zajmowało wiele czasu; były to oba niszczyciele: „Błyskawica” i „Grom”, o wyporności dwóch tysięcy ton, okręty, które mogły rozwijać prędkość trzydziestu dziewięciu węzłów, ale na dwa dni przed wybuchem wojny wypłynęły, zawinęły do portów angielskich i zostały wcielone do brytyjskiej floty. „Błyskawica” dziś jeszcze istnieje. Stoi na kotwicy jako pływające muzeum marynarki wojennej w Gdyni i zwiedzają ją wycieczki szkolne.

Kurs na Anglię wziął również niszczyciel „Burza”, tysiąc pięćset ton, prędkość trzydzieści trzy węzły. Z pięciu polskich okrętów podwodnych tylko „Wilkowi” i – po pełnej przygód podróży bez map i kapitana – „Orłowi”, o wyporności tysiąc sto ton, udało się zawinąć do angielskich portów. Łodzie „Ryś”, „Żbik” i „Sęp” internowano w Szwecji.

W chwili wybuchu wojny w portach w Gdyni, Pucku, Jastarni i na Helu znajdowały się tylko: przestarzały dawny krążownik francuski, służący jako okręt szkolny i pływające koszary, oraz stawiacz min „Gryf, silnie uzbrojony, zbudowany w stoczni „Normand”, w Le Havre, okręt o wyporności dwa tysiące dwieście ton, który zawsze miał trzysta min na pokładzie; pozostał także „Wicher”, jedyny niszczyciel, i kilka dawnych niemieckich torpedowców, jeszcze z floty cesarskiej; no i owe sześć minowców klasy „Czajka”, które stawiały i wyławiały miny, płynęły z prędkością osiemnastu węzłów, posiadały działo pokładowe siedemdziesięciopięciomilimetrowe, cztery karabiny maszynowe na tarczach obrotowych i, według oficjalnych danych, zabierały dwadzieścia min.

A jeden z tych stoosiemdziesięciopięciotonowych okrętów zbudowano specjalnie dla Mahlkego.

Wojna morska w Zatoce Gdańskiej trwała od pierwszego września do drugiego października i po kapitulacji Helu skutki jej, biorąc czysto zewnętrznie, przedstawiały się następująco: polskie jednostki „Gryf, „Wicher”, „Bałtyk”, jak również trzy okręty klasy „Czajka”: „Mewa”, „Jaskółka” i „Czapla” były wewnątrz wypalone i zatonęły w portach; niemiecki niszczyciel „Leberecht Maass” został uszkodzony przez artylerię, poszukiwacz min M 85 najechał na północny wschód od Jastarni na polską minę i zatonął, tracąc jedną trzecią załogi.

Zdobyto tylko trzy pozostałe, lekko uszkodzone okręty klasy „Czajka”. Podczas gdy minowce „Żuraw” i „Czajka” wkrótce potem podjęły służbę pod nazwami „Oxthöft” i „Westerplatte”, trzeci okręt, „Rybitwa”, kiedy holowano go z Helu do Nowego Portu, zaczął nabierać wody, zanurzył się i… czekał na Joachima Mahlke; bo to on właśnie następnego lata wydobył tabliczkę mosiężną z wyrytą nazwą „Rybitwa”. Potem mówiono, że polski oficer i polski bosman, którzy pod strażą Niemców musieli obsługiwać ster, zatopili okręt według znanego sposobu Scapa Flow.

W każdym razie „Rybitwa” z tych czy innych powodów zatonęła obok toru wodnego i boi kierunkowej w Nowym Porcie, i nie podniesiono jej, chociaż leżała dogodnie na jednej z wielu ławic; tylko jej mostek, resztki relingu, pogięte wentylatory i oszalowania wymontowanego działa dziobowego sterczały z wody przez dalsze lata wojny, początkowo jak coś obcego, potem zaś swojskiego, i dostarczyły tobie, Joachimie Mahlke, celu; podobnie jak pancernik „Gneisenau”, który w lutym czterdziestego piątego roku został zatopiony przed wejściem do portu w Gdyni, stał się celem wypraw dla polskich uczniów; ale nie da się stwierdzić, czy pomiędzy nurkującymi i patroszącymi wnętrze pancernika chłopakami był choć jeden, który by zanurzał się w wodę z taką zawziętością jak Mahlke.

III

Nie był przystojny. Powinien był dać sobie zoperować jabłko Adama. Być może ta chrząstka była powodem wszystkiego.

Ale miała ona swoje odpowiedniki. Nie można też wszystkiego udowadniać przy pomocy proporcji. A swojej duszy nigdy mi nie odsłonił. Nigdy nie dowiedziałem się, o czym myśli. W końcu pozostaje jego szyja i wiele jej odpowiedników. Nawet to, że taszczył do szkoły czy do pływalni pękate paczki z chlebem i podczas nauki lub też krótko przed kąpielą pochłaniał kromki posmarowane margaryną, wiąże się też w jakiś sposób z myszą, bo ta mysz żuła razem z nim i była nienasycona.

Pozostają jeszcze modlitwy, kierowane do ołtarza Marii Panny. Ukrzyżowanym nie interesował się szczególnie. Rzucało się w oczy, że wprawdzie ten ruch w górę i w dół jego szyi nie znikał i nie uspokajał się, kiedy Mahlke składał ręce stykając końce palców, ale podczas modlitwy przełykał ślinę w zwolnionym tempie i starał się przez przesadnie wystylizowane trzymanie rąk odwracać uwagę od windy, która była w ciągłym ruchu ponad kołnierzykiem jego koszuli i wisiorkami na sznurkach, sznurowadłach i łańcuszkach.

Dziewczętami zbytnio się nie interesował. Może gdyby miał siostrę?… Nawet moje kuzynki nie potrafiły mu pomóc Jego stosunku do Tulli Pokriefke nie można brać pod uwagę, ponieważ miał szczególny charakter i jego numer cyrkowy – Mahlke chciał przecież zostać klownem – byłby niczego sobie, bo Tulla, dziewczynisko z nogami jak patyki, przypominała raczej chłopca. W każdym razie to chucherkowate stworzenie, które zależnie od humoru wypływało z nami, kiedy spędzaliśmy już drugie lato na krypie, nigdy się przed nami nie wstydziło, gdy oszczędzając kąpielówek tarzaliśmy się goli na zardzewiałym żelazie i nie bardzo wiedzieliśmy, co z sobą począć.

Twarz Tulli można by naszkicować posługując się jedynie kropką, przecinkiem i kreską. Tulla poruszała się w wodzie tak lekko, że chyba miała błony pomiędzy palcami. Zawsze, nawet na krypie, pomimo silnego zapachu morszczynu, mew i kwaskowatej rdzy, cuchnęła klejem stolarskim, ponieważ jej ojciec miał do czynienia z klejem w stolarni wuja. Składała się ze skóry, szkieletu i ciekawości. Podparłszy ręką podbródek, spokojnie przyglądała się, kiedy Winter albo Esch nie mogli już wytrzymać i musieli złożyć swą daninę. Z wygiętym kręgosłupem kucała naprzeciw Wintera, który zawsze potrzebował wiele czasu, by osiągnąć efekt, i psioczyła: – Chłopaki, chłopaki, ależ to długo trwa!

Kiedy wreszcie nasienie wytrysło i klasnęło o żelazo, zaczynała się po prostu trząść z przejęcia, rzucała się na brzuch, mrużyła oczy jak szczur, patrzyła, patrzyła, chciała odkryć niewiadomo-co, znowu przysiadała, przysuwała się na klęczkach, stawała nad nim z nogami lekko wygiętymi w literę X i mieszała to dużym palcem u nogi tak długo, aż zaczynało się pienić, czerwone od rdzy:

– Wspaniale, Winter! Teraz ty, Atze.

Ta zabawa – odbywało się to naprawdę zupełnie niewinnie – nigdy nie znudziła się Tulli. Mówiąc przez nos, żebrała:

– No, zróbże. Kto jeszcze dzisiaj nie robił? Teraz twoja kolej. Zawsze znajdywała głupich i dobrodusznych, którzy, nawet bez wielkiej ochoty, zabierali się do dzieła, żeby tylko ona miała na co popatrzeć. Jedynym, który w tym nie uczestniczył, dopóki Tulla nie znalazła odpowiedniego podżegającego słówka, był – i dlatego trzeba tę olimpiadę opisać – wielki pływak i nurek, Joachim Mahlke. Podczas gdy my wszyscy, pojedynczo lub też – jak to się nazywa w rachunku sumienia – przywodząc innych do grzechu, oddawaliśmy się temu już w Biblii opisanemu zajęciu, Mahlke nigdy nie zdejmował kąpielówek i spoglądał uparcie w kierunku Helu. Byliśmy pewni, że w domu w swojej izdebce, pomiędzy białą sową a Madonną Sykstyńską, uprawia ten sam sport. A teraz właśnie wynurzył się z luku, trząsł się jak zwykle i nie przyniósł ze sobą nic do pokazania. Schilling napracował się już raz tego dnia dla Tulli. Jakiś statek żeglugi przybrzeżnej wpływał do portu.